Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Państwo sobie poradzi, ale zginął kwiat polityki

Marcin Mindykowski
Prof. Jacek Tebinka
Prof. Jacek Tebinka Grzegorz Pachla
Z prof. Jackiem Tebinką, historykiem i politologiem z Uniwersytetu Gdańskiego i Akademii Marynarki Wojennej, specjalistą historii najnowszej, rozmawia Marcin Mindykowski

Czy to, co stało się w sobotę pod Smoleńskiem, możemy porównać z jakimkolwiek wydarzeniem znanym nam już z historii?
Trudno znaleźć w XX i XXI stuleciu przypadek, żeby w jednej katastrofie lotniczej zginęło tak wielu polityków zajmujących istotne miejsca w strukturach władzy państwowej, a przede wszystkim prezydent kraju. W historii Polski mieliśmy jednak oczywiście tragiczne zgony polskich przywódców. Przypomnę, że w grudniu 1922 roku prezydent Gabriel Narutowicz został zastrzelony w galerii Zachęta, a w lipcu 1943 roku generał Władysław Sikorski - wtedy premier rządu RP i naczelny wódz, ale faktyczny przywódca Polski - zginął w katastrofie lotniczej.

Są jakieś punkty zbieżne między katastrofą pod Smoleńskiem a tymi wydarzeniami?
Trudno to porównywać. Narutowicz został zastrzelony w wyniku konfliktu politycznego między prawicą i lewicą, a po jego śmierci Polska stała się w zasadzie państwem na krawędzi wojny domowej. Nie doszło do niej m.in. dzięki temu, że powstał rząd technokratów na czele z generałem Władysławem Sikorskim, który uspokoił nastroje. Natomiast sam Sikorski zginął w czasie II wojny światowej w momencie, kiedy jego polityczne wizje rozwiązania sprawy Polski - czyli wyzwolenia nas spod niemieckiej okupacji przez aliantów zachodnich - zaczęły się załamywać. Powtórzę jednak, że są to sytuacje nieporównywalne. Dzisiaj Polsce nie grozi wojna domowa. Jesteśmy w tej szczęśliwej sytuacji, że mamy w miarę stabilny system demokratyczny, a podziały polityczne są dużo mniej gwałtowne niż chociażby w dwudziestoleciu międzywojennym.

Jest to jednak poważny cios dla aparatu państwa - zginęło wielu specjalistycznie wykwalifikowanych urzędników państwowych...
Nie ma cienia wątpliwości, że zginęli ludzie, którzy oprócz wymiaru czysto ludzkiego - byli przecież ojcami, matkami, członkami rodzin - pełnili też ważne funkcje w państwie. Jedni byli lubiani, inni nie, ale rzeczywiście większość z nich wypełniało swoje obowiązki bardzo sumiennie. Na szczęście Polska nie jest dziś monarchią absolutną czy krajem dyktatury autorytarnej. Zastąpienie tych ludzi w sensie formalnym nastąpi więc zgodnie z procedurami, zgodnie z konstytucją i ustawami. Niebezpieczeństwo, że system państwowy ulegnie załamaniu, istniałoby, gdybyśmy byli chwiejnym, zanarchizowanym krajem. Ale dziś nie ma w Polsce groźby naruszenia ciągłości władzy państwowej.

Może bardziej bolesny będzie więc wymiar symboliczny tej straty? Wiele z ofiar katastrofy to charyzmatyczne postaci, które dla co najmniej kilku środowisk były ważnymi punktami odniesienia...

Na pewno zginął tam kwiat współczesnej polskiej polityki. Możemy oczywiście narzekać na dzisiejszych przywódców Polski i odnosić się do nich krytycznie, ale czasami mam wrażenie, że ci, którzy po nich przyjdą, wcale nie będą lepsi, a wręcz przeciwnie - mogą być gorsi. Wśród ofiar tej katastrofy byli zaś ludzie wywodzący się z elit solidarnościowych, które miały doświadczenie walki z reżimem komunistycznym w latach 70. i 80. - czyli wtedy, kiedy trudno było przypuszczać, że system komunistyczny upadnie. Byli to więc ludzie, którzy poświęcali swoją karierę, a czasami i rodziny, stawiając się w nielicznym gronie osób, które rzuciły wyzwanie niepokonanemu - jak się wówczas wydawało - imperium zła. Niezależnie od krytycznej oceny niektórych ich działań po 1989 roku, należy im się za to największy szacunek.

Czy któreś z tych osób wyróżniłby Pan szczególnie?
Nie chcę oczywiście wartościować śmierci tych ludzi, ale uderzyły mnie dwa nazwiska, które wydają mi się szczególnie godne przypomnienia i które niosą ze sobą pewną nieuchwytną symbolikę. Przede wszystkim Anna Walentynowicz, o której w mediach mówi się jakoś niewiele. A - pomijając jej niektóre ostatnie wypowiedzi czy poglądy - to przecież osoba, od której, mówiąc symbolicznie, rozpoczął się w Polsce upadek komunizmu. Przypomnijmy, że jednym z postulatów strajku w Stoczni Gdańskiej im. Lenina, który wybuchł w sierpniu 1980 roku, było właśnie przywrócenie jej do pracy po tym, jak została niesłusznie wyrzucona. To niemal symboliczne połączenie: z jednej strony Katyń, a z drugiej strony ta nowa Polska, która narodziła się w 1980 roku w Gdańsku, w Stoczni.

A drugie nazwisko?
To oczywiście Ryszard Kaczorowski, ostatni prezydent RP na wychodźstwie. Choć nie miał okazji zbyt długo sprawować swojego urzędu, jest też w tym pewna symbolika, że ostatni prezydent na wychodźstwie zginął tak blisko miejsca, w którym NKWD wymordowało kwiat nie tylko polskiej armii, ale też polskich elit. A przypomnijmy, że w 1943 roku polski rząd na wychodźstwie mocno postawił sprawę katyńską, żądając od Związku Radzieckiego wyjaśnień, co zakończyło się zerwaniem przez ZSRR stosunków dyplomatycznych z rządem generała Sikorskiego.

Trudno uciec od skojarzeń symbolicznych z samym miejscem katastrofy...
Zauważmy: polski prezydent, polscy przywódcy, cała generalicja, w 70 rocznicę mordu katyńskiego udaje się na miejsce tej strasznej tragedii, żeby uczcić pamięć pomordowanych - i wszyscy giną. Nasunęło mi się inne dramatyczne skojarzenie (bo trudno tutaj mówić o porównaniu). Otóż w 1993 roku na cmentarzu w Zakopanem chowano prof. Wacława Felczaka - kuriera Związku Walki Zbrojnej i Armii Krajowej, który wielokrotnie przedzierał się z okupowanej Polski na Węgry. I kiedy skoczek narciarski Stanisław Marusarz (zresztą podwładny Felczaka z czasów wojny) wygłaszał przemowę nad jego trumną, nagle zasłabł i zmarł na miejscu. I wtedy, i w sobotę chęć uczczenia pamięci ważnych osób poniosła więc za sobą kolejne tragiczne wydarzenia.

Czy jasną stroną tej tragedii może być fakt, że zwróciła ona uwagę całego świata na Polskę, ale co może ważniejsze - na często przemilczany lub przekłamywany epizod naszej historii?
Na pewno śmierć prezydenta Kaczyńskiego - to straszne wydarzenie - przypomniała światowej opinii publicznej, czym dla Polaków jest Katyń. Katastrofa samolotu rządowego w Smoleńsku przyniosła też Polsce wyrazy współczucia od głów państwa i zwykłych ludzi z różnych, czasami bardzo odległych krajów. Mnie najbardziej poruszył np. widok stojących w kręgu piłkarzy Barcelony i Realu Madryt.

W pierwszych komentarzach wszyscy mówią o potrzebie ponadpartyjnej jedności, żałobie ponad podziałami politycznymi. Czy jednak na dłuższą metę jest to możliwe? Spójrzmy chociażby na ilość - budzących mniejsze lub większe kontrowersje - stanowisk do obsadzenia: prezes IPN, prezes NBP, Rzecznik Praw Obywatelskich...

Proszę zwrócić uwagę, że niezależnie od tego, jak negatywne emocje wywoływał u części rodaków prezydent Lech Kaczyński, reakcje społeczne pokazują, że Polacy chcą się zjednoczyć. I oddać mu hołd - jemu, urzędowi, a przede wszystkim majestatowi Rzeczpospolitej, którego prezydent był ucieleśnieniem. Jak będzie w wymiarze politycznym? W przypadku prezydentury mamy jasną sytuację: odbędą się przyspieszone wybory prezydenckie. Miejmy nadzieję, że śmierć prezydenta Kaczyńskiego i refleksja nad tym, co się stało, doprowadzi do tego, że ta kampania będzie miała bardziej merytoryczny charakter i nie sprowadzi się jedynie do kłótni, ośmieszania czy ataków na kontrkandydatów. Choć obawiam się, że może być to z mojej strony myślenie życzeniowe. W przypadku posłów na ich miejsce wejdą następni z listy danej partii. Ponieważ zginęło także kilku senatorów, odbędą się uzupełniające wybory do Senatu. Tu się zapewne bez jakiejś politycznej konfrontacji nie obędzie, choć do tej pory uzupełniające wybory do Senatu nie cieszyły się ani popularnością, ani wysoką frekwencją. Tym razem odbędą się one jednak pewnie w tym samym dniu co wybory prezydenckie, co może spowodować, że frekwencja będzie wyższa, a co za tym idzie: dadzą one interesującą próbę nastrojów politycznych w Polsce. Kwestia obsadzania stanowiska prezesa NBP też jest jasno określona przez prawo: prezydent - w tym wypadku pełniący jego obowiązki marszałek Bronisław Komorowski - wskaże Sejmowi kandydaturę, nad którą posłowie będą głosować. Biorąc pod uwagę większość koalicyjną, ten następca zostanie pewnie bez problemu wybrany.
Podsumowując: miejmy nadzieję, że przynajmniej na kilka dni nastąpi jakieś wyciszenie polityków i spokojna rotacja na tych stanowiskach - choć w wymiarze ludzkim zmarłych nikt nam nie zastąpi. Ale z drugiej strony, przy całym szacunku dla tych, którzy tragicznie zginęli, pamiętajmy, że logika sporu, konfrontacji jest jednak istotą polityki. Nie sposób od niej uciec i trudno tutaj o tworzenie jakiejś sztucznej jedności na przyszłość.

Mówi się też o utracie elit kraju. Czy w jakikolwiek sposób można porównać te wydarzenia do zbiorowych utrat elit - tych po II wojnie światowej, w Katyniu czy w marcu 1968 roku?

Nie chciałbym w żadnym wypadku deprecjonować tego, co się wydarzyło, bo i dla rodzin, i dla kraju jest to przecież bardzo traumatyczne i straszliwe przeżycie. Nie ma jednak cienia wątpliwości, że w długiej fali historycznej najbardziej tragiczne rezultaty miała oczywiście eksterminacja polskich elit przez Niemcy hitlerowskie i przez Związek Radziecki w czasie II wojny światowej. Przyniosła ona negatywne skutki, które są zauważalne po dzień dzisiejszy. Ale to bez wątpienia dwa zupełnie inne jakościowo wydarzenia. W sobotę mieliśmy do czynienia z katastrofą komunikacyjną, w której zginęli prezydent z małżonką, ministrowie, parlamentarzyści, osoby znane z pierwszych stron gazet, z mediów... Słowem: ludzie, którzy w ostatnich 20 latach w historii Polski zapisali się bardzo wyraziście. Byłbym jednak sceptyczny co do określeń, jakie dziś padają: że ta śmierć będzie miała wpływ na historię Polski, że to największa tragedia w historii Polski, bezprecedensowy kryzys... W żadnym wypadku nie ujmując oczywiście tragedii, która spotkała Polskę i nas wszystkich, trzeba powiedzieć, że historia bardzo rzadko przeżywa takie nagłe skoki, kiedy dzięki jednemu wydarzeniu następują daleko idące zmiany. Przypomnijmy tu choćby prezydenta Kennedy'ego, który zginął w zamachu w 1963 roku, w do dziś nie do końca wyjaśnionych okolicznościach. Jego śmierć miała wymiar światowy - był on przecież szeroko znanym i bardzo popularnym politykiem - ale nie zmieniła historii Stanów Zjednoczonych. Podejrzewam, że dramat, jaki miał miejsce w Smoleńsku, też takiego znaczenia nie będzie miał. Chociaż oczywiście dla bieżącej polityki w Polsce skutki będą daleko idące.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki