Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Obywatelu, dzwoń do sędziego, załatw sobie...

Tomasz Słomczyński, publicysta
Tomasz Słomczyński
Tomasz Słomczyński P.Świderski
- Czy możesz coś zrobić w mojej sprawie? - zapytała mnie ostatnio znajoma, wiedząc, że w gazecie zajmuję się tematyką sądową. Przedstawiła sprawę: - Sądzę się z moim byłym mężem o alimenty. Trzy miesiące czekałam na rozprawę, nie przyszedł na nią adwokat mojego byłego. Sędzia wyznaczyła termin za trzy kolejne miesiące. Czy to musi tyle trwać?

Odpowiedziałem, mając w pamięci dziesiątki odpowiedzi od rzecznika prasowego sądu, na dziesiątki pytań o podobne sprawy:
- Obawiam się, że musi. Sędziowie są zarobieni. Prowadzą jednocześnie nawet po kilkaset spraw. Nie śpią, nie jedzą, tylko czytają akta i orzekają. Do tego mają trudne warunki lokalowe, złą ustawę i wzajemnie sprzeczne przepisy, które muszą stosować - odparłem bez litości kobiecie, która nie mogąc uzyskać alimentów, próbuje utrzymać swoją kilkuosobową rodzinę na powierzchni, chwytając się dorywczych prac.

Dziś wiem, że wtedy skłamałem.
Pamiętam też z sali sądowej sytuację, w której adwokat oskarżonego pozwolił sobie na sugestię, że przebieg procesu był podyktowany presją mediów, które w nim uczestniczyły. Wysoki Sąd, w osobie młodej sędzi (jej pierwsza sprawa, którą prowadziła), oburzył się. Wymierzył karę grzywny bezczelnemu adwokatowi. Jak można w ten sposób traktować niezawisły sąd, Temidę, która ślepo waży argumenty za i przeciw, jest bezstronna i niezależna od wszystkich i wszystkiego?

Kiedy indziej, na zupełnie innej rozprawie, Wysoki Sąd zapytał mnie, z jakiej jestem redakcji. Akurat miałem na kolanach laptopa, rozłożone jakieś notatki, więc odpowiedziałem bez wstawania z miejsca. Z wysokości sędziowskiego pulpitu zostałem zrugany za swoją bezczelność. Odłożyłem z kolan komputer, kartki papieru pospadały na podłogę, zgięty w pół powtórzyłem imię, nazwisko i nazwę redakcji.

Moja znajoma, ukarany adwokat i ja, zrugany dziennikarz - łączy nas jedno. Nie jesteśmy asystentami żadnego z ministrów. Bo gdybyśmy byli, sprawy miałyby się inaczej.

Moglibyśmy liczyć na dogodny, szybki termin załatwienia naszej sprawy. Sędzia zapytałby nas, czy "ma przyspieszać", czy też "może przyspieszać nie trzeba".

Na sugestię, że mogą być naciski medialne w naszej sprawie, usłyszelibyśmy pełne zrozumienia milczenie, zapewnienie, że, oczywiście, sąd zrobi wszystko, żeby nikt nie posądzał nikogo o naciski.

W końcu to nie my musielibyśmy stawać przed Wysokim Sądem, tylko Wysoki Sąd uznałby za stosowne uniżone tłumaczenie się, np. coś w stylu "to nie ja jestem winien, to nie była moja kadencja".

Odsłuchując opublikowaną wczoraj rozmowę sędziego Ryszarda Milewskiego, można było czuć niedosyt. Aż się prosiło, żeby pan sędzia tytułował swojego rozmówcę per "Wysoki Asystencie Ministra". I nie ma tu znaczenia fakt, że asystent (w rzeczywistości - podający się za niego dziennikarz) może mieć np. 21 lat, wykształcenie średnie, doświadczenie życiowe - praktycznie żadne, może być półinteligentem, kimkolwiek... Prezes Sądu Okręgowego w Gdańsku uznał za stosowne chwycić za kajet i dostosować swoje terminy do tych, jakie urzędnik mu podyktuje. Jak to możliwe? To proste. Trzeba użyć zaklęcia, które brzmi: "Arabski" albo "Tusk" i jeszcze: "Kancelaria". Wówczas drzwi do serca sędziego, niczym Sezam, otworzą się na oścież.

Dziś tak właśnie poradziłbym znajomej, która nie może doczekać się rozprawy alimentacyjnej - niech dzwoni do prezesa sądu.

Możesz wiedzieć więcej!Zarejestruj się i czytaj wybrane artykuły Dziennika Bałtyckiego www.dziennikbaltycki.pl/piano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki