Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niemiecka porcelana w serwantce z Wilna

Barbara Szczepuła
archiwum rodzinne
W czerwcu 1945 roku rodzina Pawłowskich z Wilna zajmuje mieszkanie w poniemieckim domu w Gdańsku. Boją się, bo po mieście krążą pogłoski, że pochowani w piwnicach i lasach Niemcy mordują Polaków

Okrągły stół z krzesłami, wielki kredens, pianino, fotele i serwantka przyjechały towarowym wagonem z Wilna do Gdańska wraz z rodziną Pawłowskich. Jakimś cudem Antoniemu Pawłowskiemu udało się ulokować je w pociągu jadącym w nieznane, czyli do Polski. Do Polski? Przecież serce Polski biło właśnie w Wilnie! To było przecież ukochane miasto Józefa Piłsudskiego, który wywalczył niepodległość po latach zaborów. Więc nie żadna repatriacja, jak przekonywała wtedy propaganda, ale ekspatriacja, czyli przymusowy wyjazd.

Na początku maja czterdziestego piątego Pawłowscy opuszczają Wilno razem z babcią, dziećmi, czyli Wandą i Tadziem, z ciotkami, wujkami (tymi, którym udało się uniknąć wywózki na Syberię) i kuzynkami. Wiozą meble, pierzyny, koce, garnki, talerze, serwetki, worki sucharów i cebuli. Ci, którzy wyjechali wcześniej, pisali: bierzcie wszystko, nawet szczotki do podłogi, sklepów jeszcze nie ma, nic nie kupicie. Jadą, ale są przekonani, że wrócą, bo przecież niemożliwe, żeby tak ni z tego, ni z owego rzucić ludzi w obce strony, wyrwać z oswojonego krajobrazu i ze znajomych ulic. Jadą i płaczą.

- Pokażę pani, gdzie stał nasz dom - mówi Wanda Pawłowska wyciągając plan Wilna. - O, tu jest ulica Witoldowa, vis á vis willa hrabiny Łopacińskiej, jak ją nazywano, choć po mężu nazywała się Przybora. Jej syn, 17-letni Jasio został rozstrzelany w Ponarach. Piękny dom, ale strasznie smutny, opuszczony, żałobą przykryty jak śniegiem.

Wanda Pawłowska opowiada mi o drodze z Wilna szczegółowo, bo ta droga zlana łzami pozostała ulubionym tematem ludzi wysiedlanych. Słowo "wysiedleni" nie oddaje całej grozy sytuacji, jest zbyt neutralne, zbyt spokojne, nie ma w sobie dramatu, który przeżyli. Wygnańcy - to już brzmi lepiej, albo wypędzeni - jak lubią mówić Niemcy. Los wygnańców jest na ogół podobny, czy Niemcy z Prus Wschodnich, czy Finowie z Karelii, czy Polacy z Wilna, Nowogródka, Grodna, Lwowa, Tarnopola et cetera. Zatem pianino zabezpieczone deskami, łóżeczko, w którym śpi młodszy brat, nocniki, maszynka spirytusowa, postoje pociągu, który - bywa - nagle rusza, budząc panikę u tych, którzy na chwilę wysiedli.

Przez lata każdego z egzulów będzie prześladować sen: pociąg do Polski odjeżdża, a on zostaje samotny w Kraju Rad. Ale wtedy -na szczęście - się budzi.

Dojeżdżają do Warszawy, same ruiny, wierzyć się nie chce, było miasto, nie ma miasta, dreszcze przechodzą po krzyżu, ogarnia przerażenie, nikt tu nie wysiada, bo jak w ruinach mieszkać? Boże, miej nas w swojej opiece. Następny przystanek - Toruń, jedna z ciotek Wandy decyduje się tutaj szukać nowego miejsca do życia. - Kochaneńka, jak ty sobie poradzisz - martwi się pani Pawłowska, ale już koła zaczynają się toczyć, łzy płyną do oczu, do zobaczenia, niech Bóg ma cię w swojej opiece… Pociąg kończy bieg w Gdyni, więc Pawłowscy wynoszą meble na peron, kredens, pianino, stół, tapczany, serwantkę, skrzynie, kufry, walizki, worki, tłumoki… Mama Wandy i babcia zostają, by pilnować rzeczy, ojciec i kuzynka idą do miasta rozejrzeć się, znaleźć jakiś dach nad głową, sowieccy żołnierze krążą po ulicach wzbudzając strach i złe wspomnienia, łapią kuzynkę, że niby potrzebują rąk do pracy, ale wiadomo, że nie o żadne ręce im chodzi, Antoni Pawłowski na szczęście zna rosyjski i jakoś ich przekonuje, żeby dali spokój. Sam biega po kamienicach, z piętra na piętro, ale na drzwiach poprzyczepiane są kartki tej treści: "zajęte przez Polaków w 1939 roku", więc nawet nie wchodzi, nie puka, bo - myśli - gdy wrócę kiedyś do Wilna, to też wywieszę kartkę "zajęte przez Polaków w 1939 roku" i nikt mi się do domu nie wprowadzi.

Kilka nocy koczują na dworcu, siostra ojca z córką decydują się jechać do Sopotu, Pawłowscy lokują się na Chyloni, ale po paru dniach zjawia się właściciel częściowo zburzonej chałupy, w której mieli nadzieję pobyć dłużej, zatem muszą znowu pakować lary i penaty… Teraz mama wykazuje się inicjatywą, dowiaduje się, że jakaś Niemka opuszcza mieszkanie w Gdańsku. Konkretnie w Langfuhr, przy Torgauerstrasse. Gdańska się boją, bo to niemieckie miasto i choć ludzie mówią, że tam o mieszkania najłatwiej, opowiadają też, że niebezpiecznie, bo Niemcy ciągle jeszcze siedzą pochowani w piwnicach i w lasach, łapią i mordują Polaków. Ale co robić, ile można się tułać z tymi klamotami, meblami, dziećmi?

Znajdują Torgauerstrasse. Boże drogi, co za piękna ulica! Urocza po prostu, małe domki ustawione szeregowo, całe w kwiatach, bo to czerwiec jest chyba, no tak, z Wilna wyjechali szóstego maja i trochę ta droga trwała, ale już są w Langfuhr, który nazywa się teraz Wrzeszcz, a ulica zmieni nazwę na Karłowicza. Za domami ogródki warzywne, jabłonie i krzaki porzeczek. Na tynku tu i ówdzie widać ślady kul. Duże i jasne trzy pokoje z kuchnią na pierwszym piętrze to po prostu raj dla wygnańców. Już są u siebie, rozstawiają meble, przykrywają kilimami tapczany, już chcą myć dzieci, ale w kranach nie ma wody… Wanda wychodzi z wiaderkiem przed dom.

Nie należy, broń Boże, otwierać żadnych wecków znalezionych w poniemieckich spiżarniach, bo jedzenie z pewnością jest zatrute - upomina Wandę mama, która rozmawia z kobietami na ulicy, równie przerażonymi jak ona. - Nie wychodź sama, bo jeszcze jakiś Niemiec cię napadnie i zabije, powtarza, ale jak tu nie wychodzić, szkoły trzeba szukać, okolicę poznawać.
Wanda spotyka Niemca, nie w lesie, ani w piwnicy, ale na klatce schodowej. Nie jest to jednak straszny Niemiec z bronią w ręku, ale chłopiec o parę lat od niej młodszy. - Nie wiesz, gdzie można znaleźć wodę? - pyta Wanda, która uczyła się w szkole w Wilnie niemieckiego. Gerhard pokazuje, skąd można wodę przynieść. Mieszka piętro niżej z matką i młodszym rodzeństwem. Matka chyba w ogóle nie wychodzi z domu, bo nikt z sąsiadów jej nie widuje, po okolicy biega Gerhard. Teraz kiedy już poznał Wandę, raz i drugi zachodzi do Pawłowskich. Akurat jednego dnia pan Pawłowski kupił na rynku trochę mleka. - Tato, daj szklankę Gerhardowi - prosi Wanda.

Wziął, podziękował.
- Czy mogę zabrać mleko do domu, dla młodszych braci?
Zaimponował Wandzie, która była wtedy - jak mówi - nastawiona wyłącznie na siebie, ja i ja, powtarzała, dla mnie, o mnie… A ten mały chłopiec, Szkop w dodatku, pomyślał o młodszym rodzeństwie!
Gerhard kojarzył się jej z bohaterem przeczytanego przed laty "Tajemniczego ogrodu". Ale kim był jego ojciec? Oficerem Wehrmachtu? Może służył w SS? Może w gestapo? Czy zabijał Polaków? Takie myśli wtedy cisnęły się jej do głowy, bo gazety wciąż przypominały niemieckie zbrodnie, choć Pawłowscy pamiętali głównie zbrodnie sowieckie, o których oficjalnie nie należało wspominać.

* * *

Wanda dojeżdża do szkoły średniej w Sopocie i rzadziej widuje małego Gerharda. Któregoś dnia chłopiec znika wraz z matką i rodzeństwem. Do mieszkania wprowadza się polska rodzina. Ojciec Wandy otwiera budkę z warzywami na rynku we Wrzeszczu, jakoś sobie radzą, babcia gotuje kołduny, które pachną Wilnem, oglądają stare albumy ze zdjęciami, trzymają się we własnym wileńskim gronie, bo razem jest im jakoś raźniej. Wanda kończy szkołę, studiuje farmację. Ma adoratora, akowca z Wilna, mama bardzo chce ją wyswatać, ale córka się opiera, uważa, że jest dla niej za stary.

Dostaje nakaz pracy w Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Wejherowie. O świcie biegnie do kolejki elektrycznej, która już dociera do Gdyni, tam przesiada się do pociągu parowego, który wiezie ją do Wejherowa. Po południu pracuje dodatkowo w aptece, do Wrzeszcza wraca nocą.

Ojciec umiera nagle w 1957 roku, a mama nie dostaje żadnej renty po "prywatnej inicjatywie". Wanda musi zarobić także na dwóch braci, bo oprócz młodszego o czternaście lat Tadka, jest jeszcze Krzysztof urodzony już w Gdańsku. Imię otrzymał po patronie Wilna, świętym Krzysztofie, bowiem ciągle snują marzenia o powrocie i odmieniają nazwę miasta przez wszystkie przypadki.

* * *

Zjawił się nagle i niespodziewanie przed domem na Karłowicza w latach siedemdziesiątych. Wracała z pracy, już wtedy pracowała w sanepidzie w Gdańsku, i na ulicy natknęła się na grupkę Niemców.
- Państwo tu mieszkali? - zapytała.

- Tak, nazywam się Braun - odpowiedział jeden. - Gerhard! - zawołała i zaprosiła wszystkich do siebie, Boże Święty, nawet kawy nie miała, bo z kawą były właśnie przejściowe trudności, więc podała lody z konfiturą wiśniową, zrobioną przez mamę, która była w tym prawdziwą mistrzynią. Poznała wtedy Helmuta i Klausa, młodszych braci Gerharda, opowiadała im o Wilnie, oni mówili o tym, co robią, gdzie mieszkają, ale o to, co robił w czasie wojny ich ojciec, nie zapytała, choć nadal była ciekawa.
- Czy chcielibyście wrócić do Gdańska? - zapytała w końcu. Zaprzeczyli, w RFN mają wielkie ogrodnictwo i jeszcze jakieś biznesy, nieźle im się żyje. Gdy wychodzili, Wanda zauważyła, że Gerhard wsuwa pod album leżący na stole sto marek.
- Proszę to zabrać.

Przeprosił i schował pieniądze do kieszeni.
Po godzinie posłaniec z kwiaciarni przyniósł jej ogromny bukiet róż. Ani przedtem, ani potem takich pięknych kwiatów nie dostała.

Tak, oni już tu nie wrócą - teraz była tego pewna. - A czy my wrócimy do Wilna? Czy ciągle jeszcze chcielibyśmy się tam przeprowadzić? Tutaj zapuściliśmy już korzenie, wrastamy w to miasto nad chłodnym morzem, tu są groby babci, ojca, ciotki…
Mama nie pozwalała Wandzie pojechać do Wilna nawet na wycieczkę, tak bała się, że Litwini ją skrzywdzą. - Są pamiętliwi - powtarzała. Pamiętała aresztowanie córki w roku 1939, za krótkich rządów litewskich w Wilnie. Na polskich skrzynkach pocztowych pojawiła się wtedy Pogoń, a dzieci z upodobaniem zdrapywały litewski emblemat. Któregoś dnia policjant złapał Wandzię na gorącym uczynku.

- Dlaczego to robisz?
- Bo tu jest Polska - odpowiedziała hardo.
- Jak ty taka Polka, to jedź do Warszawy, tam jest Polska.
- Niech pan jedzie do Kowna, tam jest Litwa i nie będzie pan musiał zamalowywać polskich skrzynek.
Za tę bezczelność skazano ją na pobyt w domu poprawczym gdzieś nad Połągą, ale jakimś cudownym sposobem udało się jej nie wrócić z przepustki. Mama ukryła ją u przyszywanej cioci babci. Siedziała jak mysz pod miotłą nie wychodząc z domu. Czytała od rana do wieczora piękne książki, na przykład "Małego Lorda" czy "Księżniczkę Dżawachę". Okupację sowiecką przyjęła z radością, bo skończył się jej areszt. Ale wkrótce zaczęły się aresztowania i wywózki na Syberię.

* * *

Do Wilna pojechała dopiero w latach osiemdziesiątych. Poszła oczywiście zobaczyć dom rodzinny, choć prawdę mówiąc nie był to dom ojca, ale po prostu wynajmowali tam mieszkanie. Podupadł, nikt o niego nie dbał, nie remontował. Nadal nie miał kanalizacji i za potrzebą lokatorzy chodzili do sławojki na podwórko. W porównaniu z ulicą Kasprowicza w Gdańsku to była straszna mizerota. Popatrzyła i poszła, nie chciała nawet wejść do środka.

* * *

Gerhard z rodziną wracał do Gdańska jeszcze kilka razy, spotykali się na Karłowicza, ale też zapraszał panią Wandę i jej brata do hotelu w Jelitkowie na kolacje, zapraszał też do siebie do Niemiec, ale nie pojechała. Wstyd było się przyznać, że nie ma pieniędzy, jechać tam zupełnie bez grosza nie wypadało. Posyłali sobie życzenia na wszystkie święta, i tak bez okazji, prawie jak w rodzinie. Kilka lat temu żona Gerharda zawiadomiła, że nagle zmarł. Poczuła smutek, choć przecież Gerhard nie był żadnym jej krewnym, ani nawet dobrym znajomym, ale chyba to miejsce przy ulicy Torgauerstrasse (dziś Karłowicza) jakoś ich w metafizyczny sposób połączyło.

* * *

Pijemy herbatę w pięknych rosenthalowskich filiżankach.
- Serwantka, jak wspominałam, przyjechała z Wilna - ciągnie Wanda Pawłowska - ale rosenthalowskie filiżanki w różowe różyczki są tutejsze, kupione przez ciotkę na rynku we Wrzeszczu od jakiejś Niemki. Więc ta serwantka i te filiżanki są jakby - cytując poetę, też zresztą z Wilna - "arką przymierza między dawnymi a młodszymi laty".

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki