Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Michał Chaciński o Gdynia Film Festivalu 2012: Będzie kilka tytułów, które mogą skłócić widzów

Redakcja
Z Michałem Chacińskim, dyrektorem artystycznym 37 Gdynia Film Festivalu, rozmawia Ryszarda Wojciechowska

Dlaczego utajniono listę filmów, które się nie zakwalifikowały do konkursu głównego?
Taką decyzję podjął już dużo wcześniej komitet organizacyjny festiwalu w interesie polskiego kina.

Co w takiej liście odrzuconych jest wstydliwego, kompromitującego, że się jej nie ujawnia?
Nic. Chcemy tylko pokazywać filmy najlepsze. Te, które się udały. Wysyłamy tym samym sygnał, że takie tytuły na pewno warto obejrzeć. A odrzuconym, jak pani je nazywa, nie chcemy wyrządzić krzywdy.

Czytaj także: Festiwal w Gdyni zmienił nazwę na Gdynia Film Festival

Co jednak myśleć, jeśli się odrzuca niemal połowę tytułów? A reszta do kosza? Niegodna oglądania, nagradzania?
W ubiegłym roku lista zgłoszonych filmów była jeszcze dłuższa, a tytułów było mniej niż obecnie. Do głównego konkursu każdy może zgłosić pełnometrażowy film. Zdarzają się jednak, i to nierzadko, propozycje raczej offowe. Filmy, o których większość w branży przed festiwalem nawet nie wie, że istnieją. To normalne, że zgłasza się również i takie tytuły w nadziei, że może się uda któremuś do konkursu zakwalifikować. I czasami się udaje, jak w tym roku, na przykład, filmowi "W sypialni".

To film w reżyserii i według scenariusza Tomasza Wasilewskiego.

Z niewielkim budżetem, żeby nie powiedzieć... minimalnym. Słyszałem plotkę, zaznaczam jednak, że niepotwierdzoną, iż budżet tego filmu liczył się raczej w tysiącach złotych niż w setkach tysięcy. O milionach nie mówiąc. Nie twierdzę, że to arcydzieło. Ale w moim odczuciu to film na tyle interesujący w kontekście innych zgłoszeń, że znalazł się na liście konkursowej.

Ale już patrząc na listę "Panoramy Kina Polskiego" mam jednak wątpliwości. Bo tutaj znalazł się, na przykład, film "Big Love", na którym krytycy nie zostawili suchej nitki.
Uznałem jednak, że to film, który jednak podlega dyskusji i warto go pokazać na festiwalu. Nie wszyscy krytycy zresztą pisali o nim źle. Proszę przeczytać, na przykład, recenzję Michała Oleszczyka, świetnego krytyka, który uważa, że "Big Love" jako debiut jest bardzo interesującą propozycją. Oczywiście, dla wielu irytującą, dla niektórych nawet nie do przyjęcia. Ale na pewno nie letnią.

W ubiegłym roku chwalono wysoki poziom filmów na gdyńskim festiwalu. W tym roku też będzie tak dobrze?
Dobrze to byłoby przy każdym kolejnym festiwalu kompletnie zapomnieć o poprzednim. Ale, jak widzę, to niemożliwe. Przed rokiem mówiliśmy o tym, że każdy film konkursowy jest o czymś zupełnie innym i w innym stylu. A w tym roku, jeśli się przejrzy choćby tylko same streszczenia konkursowych produkcji, to widać, że jest kilka, które podejmują temat relacji polsko-żydowskich.
Czymś się jeszcze różnią tegoroczne filmy konkursowe od ubiegłorocznych?
Tym, że większość z nich zbudowana jest według klasycznych wzorców, z odpowiednim wprowadzeniem, rozwinięciem. Nie ma przesadnych kombinacji nad formą. Przed rokiem mieliśmy takie zabawy formą, a jednym z najjaskrawszych przykładów może być "Daas", który historię opowiadał zupełnie innym językiem, niż się takie historie opowiada. Za to w tym roku będzie kilka filmów, które - jak myślę - skłócą widzów.

Dlaczego skłócą?
Dlatego, że w rozmyślny sposób sięgają po... jakby to nazwać... drażniącą formę. Mam wrażenie, że są specjalnie tak pomyślane, żeby dwóch widzów - siedzących obok siebie - odebrało je skrajnie odwrotnie. Tak może być na przykład z filmem "Sekret" Przemysława Wojcieszka.

Czytaj także: Prawdziwe gwiazdy gdyńskiego festiwalu i... gwiezdna posypka

Czyli to może być taka filmowa wojna polsko-polska, przeniesiona z polityki?
Nie, to raczej taka rozmyślna ucieczka od typowego języka polskiego kina. Z "Sekretem" była zresztą bardzo ciekawa sprawa. W lutym tego roku zaprezentowano go na festiwalu w Berlinie, w sekcji Forum. Polscy krytycy młodszego pokolenia zareagowali na film bardzo źle. Ale za to następnego dnia pojawiły się bardzo dobre zagraniczne recenzje. To było o tyle zabawne, że polska widownia zareagowała dokładnie tak, jak to sobie Wojcieszek zaplanował, czyli irytacją. A tymczasem według zachodnich odbiorców "Sekret" jest opowiedziany językiem filmowym, jakiego się używa na świecie, zwłaszcza na festiwalach. W tegorocznym konkursie są też filmy, które opowiadają się w jakiejś sprawie. Na przykład Marysia Sadowska swój "Dzień kobiet" nazywa feministycznym westernem.

Przed rokiem odpowiedź na pytanie o faworytów była trudna do końca festiwalu.
Krytycy i twórcy wymieniali kilka tytułów. A w tym roku, kogo by nie zapytać, słyszy się jedno... Agnieszka Holland ["W ciemności" - dop. aut.]. I to zrozumiałe. Bo mamy do czynienia z filmem, dostrzeżonym na świecie, uznanym przez Amerykańską Akademię Filmową za jeden z pięciu najlepszych na świecie nieanglojęzycznych tytułów. Więc choćbyśmy nie chcieli, to gdzieś w tyle głowy pojawia się jednak myśl - ciekawe, czy inne tytuły mogą z nim konkurować?

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki