Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prawdziwe gwiazdy gdyńskiego festiwalu i... gwiezdna posypka

Ryszarda Wojciechowska
Borys Szyc
Borys Szyc Grzegorz Mehring
Konkursowych filmów nie było w tym roku w Gdyni zbyt wiele. Można się więc było spokojnie skupić na gwiazdach, gwiazdeczkach i całej tej festiwalowej otoczce. Zrobiła to dla nas Ryszarda Wojciechowska.

Maciej Stuhr podczas festiwalowej gali stwierdził błyskotliwie, że życie jest jak taśma filmowa. Jedni coś kręcą, inni się rozkręcają, a jeszcze inni zwijają. Trzymając się tej złotej myśli, można powiedzieć, że tym razem w Gdyni widoczni byli głównie ci, którzy się cały czas pięknie rozkręcają. Ale wśród wschodzących i krzepnących gwiazd nie brakowało także tak zwanej gwiezdnej posypki, która jak wiadomo, coś kręci. Tylko nie wiadomo po co.

Juror i tancereczka...

Najbardziej obfotografowywaną osobą niemal przez cały festiwal była... Edyta Herbuś. Ktoś niezorientowany dopytywał nawet - a w jakim filmie ona gra? Ktoś inny, złośliwie zorientowany, odpowiadał, że w krótkiej fabule o bardzo długim tytule: "jestem dziewczyną jurora festiwalu Mariusza Trelińskiego i chodzę wszędzie tam, gdzie on".

Rzeczywiście juror i tancereczka, czy może aktoreczka (bo Herbuś na swoim koncie ma niewielkie rólki serialowe), byli bez przerwy pod obstrzałem fleszy jako żywy dowód na to, że... wystarczy być razem, żeby wzbudzać ciekawość. Na szczęście, to jednak rzadki, festiwalowy przypadek.

Za to byliśmy teraz w Gdyni świadkami narodzin trzech, kobiecych gwiazd: Romy Gąsiorowskiej, Agaty Kuleszy i Gabrieli Muskały. Tak różne prywatnie i tylko podobne w jednym - doskonałe w aktorskim fachu. Gdyby sporządzić listę najczęściej grających aktorek w konkursowych filmach ostatniego festiwalu, to w grę wchodziły dwa nazwiska: Gąsiorowska i Kulesza. Każda z nich zagrała w trzech produkcjach. Z tym, że Gąsiorowska chwytała za gardło jako tytułowa "Ki", a Kulesza za serce jako tytułowa "Róża".

Większość dziennikarzy miała więc nadzieję, że jury przyzna nagrodę kobiecą ex aequo. Ale zwyciężyła Gąsiorowska, która na festiwal przyjechała jedynie... odebrać statuetkę. Dziwiono się, nie widząc jej wcześniej na festiwalowych konferencjach.

FPFF w Gdyni: "W imieniu diabła" i "Daas"

Barbara Sass, reżyserka filmu "W imieniu diabła", w którym Gąsiorowska zagrała zakonnicę, tłumaczyła, że Roma teraz "poszła w ciuchy". Dlatego nie mogła przyjechać. Więcej wyjaśniła po gali sama aktorka. Ze statuetką w ręku i w sukni własnego projektu (długiej, czarnej, z wielkim dekoltem na plecach) skwitowała, że filmów nie promowała, ponieważ pracuje nad własną marką odzieży i otwiera właśnie sklep. Można było odnieść wrażenie - chociaż może krzywdzące - że dużo chętniej opowiadała o ciuchach niż o roli.

Kangur zamiast Lwa

Niewątpliwie na miano gwiazdy festiwalu zasłużyła Agata Kulesza. I nie tylko z powodu pięknych oczu, w które zaglądał Marcin Dorociński na planie "Róży", co wyznał na gali. Kulesza, znana do tej pory z serialowych ról i udziału w "Tańcu z gwiazdami" (wygrany samochód oddała na cel charytatywny!) pokazała wreszcie, na co ją aktorsko stać.

W przeciwieństwie do Gąsiorowskiej brała udział w każdej konferencji po filmie ze swoim udziałem. Kiedy po "Róży" wspólnie z Dorocińskim oboje skromnie mówili, że starali się zagrać dobrze, siedzący na sali Robert Więckiewicz nie wytrzymał i powiedział: Wy nie zagraliście dobrze, tylko zajebiście. Sala przyjęła to brawami.

Zobacz galerię zdjęć z gali 36 Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych

Aktorka jednak wszelkie zachwyty i zapewnienia, że nagrodę ma w kieszeni, próbowała elegancko studzić. Jakby się bała rozczarowania. I pewnie je przeżyła. Na pocieszenie, zamiast Lwów dostała Złotego Kangura - pozaregulaminowe wyróżnienie festiwalu gdyńskiego, przyznawane przez australijskich dystrybutorów filmowych.

Poza statuetką nagroda przewiduje udział w pokazach filmu "Róża" w pięciu miastach Australii oraz tygodniowy pobyt na tym kontynencie w dowolnie wybranym przez aktorkę miejscu. Dziękując za kangura, przyznała, że przyda jej się taki odpoczynek po bardzo ciężkim roku pracy.
Objawieniem aktorskim na pewno była w tym roku także Gabriela Muskała - do tej pory znana głównie z teatru, z workiem nagród za spektakle. Na gdyńskim festiwalu zobaczyliśmy ją w filmie jej męża, Grega Zglińskiego, "Wymyk", w którym nie dała się przysłonić aktorskiemu tandemowi: Robert Więckiewicz - Łukasz Simlat. Muskała, przyjmując nagrodę za kobiecą rolę drugoplanową, mówiła uradowana, że dostała prezent na urodziny (obchodziła je dokładnie w dniu gali 11 czerwca).

Ta aktorka trzyma się jednak z daleka od celebryckiego świata. Podczas rozmów z dziennikarzami nie mogła się nachwalić pracy na planie i tego, że w ich ekipie filmowej nie było podziału na ważniejszych i mniej ważnych. - Producent odwoził nawet aktorów po próbach do domu. To było coś niesamowitego - mówiła.

Zobacz galerię zdjęć z gali 36 Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych

Ten kobiecy, utalentowany krąg zamyka Katarzyna Zawadzka. Ta, która dopiero w filmowym świecie wystartowała i to udanie. Na tyle, że przyznano jej nagrodę za debiut. Zagrała zakonnicę w filmie Barbary Sass "W imieniu diabła". Pytana, czego się o sobie podczas pracy na planie dowiedziała, odparła z rozbrajającym wdziękiem: Tego, że nigdy nie mogłabym być zakonnicą.

Teraz oni rządzą

W przypadku męskich gwiazd większych niespodzianek nie było. Swoją mocną pozycję w polskim kinie potwierdzili: Marcin Dorociński, Robert Więckiewicz i Borys Szyc. Ale zwycięzca mógł być tylko jeden. I wygrał Dorociński jako filmowy Tadeusz w "Róży". Dla jurorów był takim westernowym bohaterem w stylu Johna Wayne'a czy Clinta Eastwooda. Samotny przeciw wszystkim. A kino takich kocha.

Dorociński, którego na tym festiwalu oglądaliśmy w dwóch filmach (jeszcze zagrał główną rolę w "Lęku wysokości" Bartosza Konopki), potwierdził tylko, że wielkim aktorem jest. I najczęściej ostatnio na gdyńskim festiwalu nagradzanym. Mniej więcej co dwa lata, jak wyliczono. Ma już na swoim koncie trzy nagrody (w tym jedną specjalnej troski - jak żartował, czyli nagrodę specjalną jury za "Ogród Luizy").

Aktor znany jest jednak z tego, że nigdy za dużo nie mówi.
- Tak mam - tłumaczył dziennikarzom. A tym razem prosił o więcej optymizmu w pytaniach: Bo ja dwa smutne filmy zrobiłem. Więc może nie jęczmy, tylko tak sobie optymistycznie pogadajmy.

Ale i tak na każde pytanie odpowiadał zwięźle, trzymając się zasady, że aktor jest od grania, a nie od gadania.
- Przyszedłem na casting, reżyser był za mną, starałem się nie zepsuć roli - tak odpowiedział na pytanie, jak walczył o udział w "Róży".

Gdynia: Film "Róża" Smarzowskiego zdobył Nagrodę Dziennikarzy 36. FPFF

Robert Więckiewicz, mimo że chwalił kolegów po fachu, sam też błysnął aktorsko w "Wymyku". Ale to już norma, że on albo gra bardzo dobrze, albo... jeszcze lepiej. I tylko znowu żal, że za rolę męską również nie było nagrody ex aequo.

Borys Szyc był tym aktorem, który chwilami przebijał Edytę Herbuś pod względem zainteresowania, jakie budził u fotoreporterów. Gdziekolwiek się pojawił, towarzyszył mu trzask migawek i błysk fleszy. Szyc promował "Kreta" Rafaela Lewandowskiego. I chętnie pozował, co nie jest znowu takie zwyczajne w jego przypadku. Jeszcze przed paroma miesiącami, na planie filmu Olafa Lubaszenki "Chwila nieuwagi czyli drugi sztos" (kręconym zresztą w Trójmieście), chciał zrywać umowę z produkcją, kiedy tylko w pobliżu zobaczył jakiegoś fotoreportera z aparatem.

12 apetytów na Złote Lwy 36 Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych
Gdyby była nagroda dla festiwalowego rekordzisty, to w tym roku zasłużyłby na nią Marian Dziędziel. Pojawił się bowiem w czterech, konkursowych filmach. Jak na dwanaście produkcji to wyczyn nie lada. Nie sposób go było nie zauważyć. Jury też nie przeoczyło, nagradzając go za drugoplanową rolę męską, czyli za tytułowego "Kreta".

Zobacz galerię zdjęć z gali 36 Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych

Dziędziel to rzadki w polskim kinie przypadek. Jest bowiem w wieku tych, którzy się już filmowo powinni "zwijać", co sam ze śmiechem przyznaje. Dlatego z dużą pokorą mówi o swoim szczęściu i o późnym odkryciu przez film. Dopiero przed paroma laty zagrał pierwszą, dużą rolę w "Weselu" Wojtka Smarzowskiego, za którą dostał nagrodę na gdyńskim festiwalu. I potem już poszło...

- To prawda, że filmowcy nie opowiadają historii o ludziach po sześćdziesiątce i że w filmach rządzą bohaterowie w kwiecie wieku. Ale mnie się udało "wyłapać" parę scenariuszy, w których mówi się o problemach, jakie dotykają osoby mające tyle lat, co ja - tłumaczył.

Gdynia: Trzeci dzień 36. FPFF należał do aktorów

Dziędziel to także aktor, którego Wojtek Smarzowski, jedno z najgorętszych, reżyserskich nazwisk w Polsce, obsadza w każdym swoim filmie. Począwszy od "Małżowiny", poprzez "Wesele", "Dom zły" i teraz skończywszy na "Róży". W nowej produkcji Smarzowskiego o "drogówce" Dziędziel też ma już rolę "zaklepaną". Wie nawet, kogo zagra - starszego aspiranta Gołębia.

Od kuchni

Gdyby były nagrody za prowadzenie festiwalu, to Maciejowi Stuhrowi w tym roku na pewno by się należała. Nie tylko było dowcipnie i inteligentnie, co w naszej konferansjerce nie jest takie oczywiste. Ale potrafił też przykrywać słowne wpadki innych. Jak w przypadku reżysera Jana Komasy, który trzymając w ręce Srebrne Lwy (za "Salę samobójców"), mówił do swojego producenta: Jurek masz takie wielkie jaja, że we mnie uwierzyłeś.
- Jak Państwo widzą, ta ceremonia rozdania nagród jest też po to, żeby się lepiej poznać, łącznie ze szczegółami anatomicznymi - tłumaczył Komasę Stuhr.

36 FPFF: Prawdziwe oblężenie publiczności

I na koniec coś z filmowej gastronomii. I to dzięki Andrzejowi Wajdzie, który na festiwalu tylko opowiadał o filmach (także tym o Lechu Wałęsie, który zamierza nakręcić). Ale trzeba przyznać, że reżyser na spotkania przyciągał większe tłumy, niż przed rokiem Alicja Bachleda-Curuś.

Gdzie tu miejsce na gastronomię? - zapytają Państwo. Otóż Wajda na warsztacie, poświęconym kultowym scenom w "Popiele i diamencie", zdradził, że scena z kieliszkami w scenariuszu zupełnie inaczej wyglądała. Bohaterowie, których grali Zbyszek Cybulski i Adam Pawlikowski, mieli rozmawiać przy sałatce śledziowej o utraconym pokoleniu i o przyjaciołach, którzy zginęli.

- Ale my goniliśmy wtedy za obrazami w filmie. Bo cenzura ścigała głównie słowa, a nie za obrazki. Siedzieliśmy więc wieczorami - ja, Kuba Morgenstern, Zbyszek Cybulski i Jurek Wójcik operator. I myśleliśmy, jak tę sałatką śledziową przerobić na coś bardziej wyrazistego.

- I to Kuba wymyślił, że zapalają się kieliszki. W naszym słowiańskim świecie zmarłym oddaje się cześć płomieniem. Kieliszki było łatwo wymyślić, bo scena działa się w barze. To, że one się tak przesuwały płonące po ladzie, to pomysł Cybulskiego, jego styl. To że się wódka zapala, to w Związku Radzieckim i pewnie w Rosji do dzisiaj wierzą. Ale prawda wyglądała tak, że jak się zapaliło spirytus, to płomyk był słabiutki, prawie niewidoczny. Wtedy nalaliśmy do kieliszków czystej benzyny. Trzeba było tylko szybko nagrywać, bo benzyna zostawia czarną smugę - wspominał Andrzej Wajda.

Andrzej Wajda: Monica Bellucci mi nie odmawia

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki