Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Licencjat czy magisterka

Piotr Dominiak
Piotr Dominiak
Piotr Dominiak
Studia wyższe w Polsce zawsze trwały pięć lat i się kończyły tytułem zawodowym magistra. Były po drodze jakieś krótkotrwałe epizody, kiedy istniały studia inżynierskie (np. w latach 50. XX wieku i sporadycznie w latach 90.), ale na dobrą sprawę tylko magister traktowany był jako pełnoprawny posiadacz wyższego wykształcenia. To się powoli zmienia. Powoli, a powinno dosyć szybko.

Kilka lat temu Polska się zobowiązała do wprowadzenia tzw. procesu bolońskiego, który m.in. zakłada podział studiów na trzy poziomy: I - licencjacki/inżynierski; II - magisterski; III - doktorski. W tym roku mury uczelni opuścili pierwsi licencjaci, w lutym 2011 roku dostaną dyplomy pierwsi inżynierowie wykształceni w tym systemie. Ilu z nich trafiło lub trafi na studia magisterskie? To pytanie zadają sobie dzisiaj władze wielu uczelni wyższych. Doświadczenie krajów, w których podział studiów wprowadzono dość dawno, wskazuje, że tylko niewielka część (poniżej 30 proc.) absolwentów studiów I stopnia trafia bezpośrednio na stopień II, i to niekoniecznie na ten sam kierunek. Nawet przeważnie wybierają jakiś inny. Pozostali idą do pracy. Jak będzie u nas?

Nie dość że liczba 19-latków zaczęła spadać i proces ten trwać będzie przynajmniej przez najbliższą dekadę, to jeszcze studenci przebywać będą na uczelni o trzy lub cztery semestry krócej. Teraz jest ich jeszcze za wielu w stosunku do mocy przerobowych publicznych uczelni, gdzie studiuje się "za darmo". Ale za chwilę i to się zmieni. Wówczas się okaże, że nauczycieli akademickich mamy za wielu, zaczną się problemy z zatrudnieniem, zbyt dużą bazą dydaktyczną itd. Trzeba będzie szukać pracy w badaniach, wdrożeniach, studiach podyplomowych, kursach, uniwersytetach trzeciego wieku. Już od pewnego czasu doświadczają tego uczelnie skandynawskie. Jest jednak pewna nadzieja, że tak źle u nas nie będzie. Jest nią siła przyzwyczajeń.

W rozmowach ze studentami, pracodawcami i pracownikami uczelni wyczuwa się, że największym problemem jest dla nich oswojenie się z sytuacją, że można uzyskać licencjat np. na filozofii, a potem magisterium na np. ekonomii. Pytają, jak to będzie. Kto będzie bardziej cenionym przez pracodawcę ekonomistą - ten z dyplomem magistra ekonomii, ale po dwóch latach studiów, czy ten który studiował tę dyscyplinę trzy lata, ale ma "tylko" dyplom licencjata. Można odpowiedzieć, że będą się liczyć kompetencje. Brzmi to sensownie, ale wiemy też dobrze, że "papier" nadal się liczy.
Idea procesu bolońskiego, by uczynić system edukacyjny bardziej elastycznym, jest bez wątpienia słuszna. Jest też społecznie i indywidualnie tańsza. Redukuje koszty i straty wynikające z konieczności przekwalifikowywania się. No tak, ale jak to się ma do tradycji?

Jestem bardzo ciekawy, tkwiąc w środku tego, co się w tym zakresie w Polsce dzieje, jak długo potrwają procesy dostosowawcze. Ile czasu będziemy się przyzwyczajać do tego, że można mieć dwa różne (pod względem poziomu i kierunku) dyplomy, zdobyte w ciągu 5 lat? I czy potrafimy tak ułożyć programy studiów, by czego innego i w inny sposób uczyć studentów tego samego kierunku na I i II poziomie. Na razie bowiem widać, że w większości przypadków uczelnie podzieliły programy studiów dość mechanicznie: 3 pierwsze lata dawnych studiów 5-letnich kończą się licencjatem, a pozostałe 2 lata daje dyplom magisterski. A to jest pewne nieporozumienie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki