Co dziś się potwierdza, bo oto mamy w Gdańsku cokolwiek śmieszną wojnę o napis, całkiem jak z Fredry. Wojnę, w której zresztą chodzi nie tyle o tych osiem liter, ile o to, żeby pogonić kota władzy.
Co innego jednak wątpliwy pomysł zainstalowania napisu, a co innego odpiłowywanie "im. Lenina" szlifierkami. Równie dobrze związkowcy mogą też przecież zrobić w przyszłości szturm ze szlifierkami na otwarty już ECS, żeby np. poprawić to, jak pokaże się w nim Lecha Wałęsę. Bo niby czemu nie?
Dlatego wojna o napis powinna stać się od teraz sprawą policji i prokuratury, a nie tematem jakichś listów i wyrazów moralnego oburzenia, z których nic nie wyniknie. Co prawda z ewentualnych działań policji i prokuratury wynikłoby pewnie niewiele więcej, ale przynajmniej zareagowałyby na oczywiste wykroczenie.
I co dalej z fredrowską wojną o napis? Cieszyłbym się, gdyby prezydent Gdańska już odpuścił.
W znanej anegdocie Goethe spotkał się raz na wąskiej ścieżce z nienawidzącym go krytykiem. - Nigdy nie ustępuję durniom - warknął tamten. - A ja zawsze - odpowiedział Goethe. I zszedł na bok.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?