Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Legendy nie z tej ziemi: Tak, takie jest życie…

Krzysztof Maria Załuski
Krzysztof Maria Załuski
Zapalił skręta i wyjrzał przez okno. Potem otarł rękawem wargi i przymknął oczy...
Zapalił skręta i wyjrzał przez okno. Potem otarł rękawem wargi i przymknął oczy... Freepik.com/AI
Ocknął się po paru godzinach. Powoli wstawał świt. Bardzo powoli. Dużo wolniej niż jeszcze parę lat temu... A może tylko mu się tak wydawało...

Wogóle ostatnio czas miał tendencję do ślimaczenia się w jakimś upiornym tempie. Dni, tygodnie, miesiące zlewały się w jedną, niekończącą się porę roku, bez lat i zim, w przedziwny łańcuch chwil, pozbawiony świtów i zmierzchów, będący w zasadzie ciągłym półmrokiem.

I gdyby nie coraz rzadsze odwiedziny krewnych, Stary Jürgen pewnie już dawno by się powiesił. „Ot, życie”, pomyślał i poczłapał w stronę domu.

Przełączył telewizor na jedyną niemieckojęzyczną stację DTV, na której nadawali w kółko reportaże sprzed półwiecza. A nawet starsze. O zburzeniu berlińskiego muru, o dekomunizacji i powszechnej cenzurze. O ostatecznym upadku Stanów Zjednoczonych Europy, o korupcji jej urzędników i aferach europarlamentarzystów. Rzadziej o ekologicznych i gospodarczych sukcesach. Może dlatego, że te wszystkie dziury ozonowe, emisja dwutlenku węgla i walka z kryzysem klimatycznym okazały się jedną, wielką „ściemą”.

W DTV szczególnie irytowały go twarze dziennikarzy. Tych wszystkich piewców lewicowego liberalizmu, którzy po upadku Zachodu, z dnia na dzień, stali się największymi wrogami zjednoczonego superpaństwa, wyznawcami wolności i krytykami „cywilizacji śmierci”. Na samo wspomnienie tych propagandystów Staremu Jürgenowi robiło się mdło. Nie pocieszał go nawet fakt, że większość z nich już nie żyje.

Drażniły go też komentarze własnych dzieci i wnuków, którzy potrafili tylko przechwalać się coraz bardziej wyszukanymi gadżetami. Tymi wszystkimi rzeczami, których Stary Jürgen nie potrzebował, których nie rozumiał. Patrząc na te ich hologramowe zabawki sterowane sztuczną inteligencją, kiwał jedynie głową i powtarzał:

- Za Unii to był syf, ale człowiek miał odrobinę wolności. A teraz to tylko praca, praca i nic więcej…”.
- Tato, przestań chrzanić. Tu nie Niemcy, tu jest Polska. Tej twojej unii nikt już nie pamięta. Była, minęła - skarciła go podczas dzisiejszej Wigilii córka.
- Jaka wolność? Sam opowiadałeś o Berlinie, o „inżynierach” z Afryki, ubogacaniu kulturowym, o eutanazji i eksterminacji inaczej myślących - dorzucił jej mąż, Poldek. - I jak to się wszystko skończyło? Kolaps totalny…
- A właśnie. Słyszeliście, że chcą wpuszczać Hiszpanów, Irlandczyków i Anglików? Jakby za mało mieli Niemców, Austriaków i Szwajcarów. Kto na nich będzie pracował? Powinni zamknąć granicę - krzyczał z drugiego końca stołu brat Poldka, Edek.
- Edziu, teraz ty zaczynasz? - jęknęła Andzia. - Głupcy - ciągnął dalej Edek, lecz już dużo ciszej. - Co to za idioci rządzą tym światem. Nie znają historii? Rzym upał pod naporem barbarzyńców, Unia Europejska też… Czy oni nie potrafią myśleć? Po jaką cholerę wpuszczają ten zachodni motłoch?
- Ale przecież oni też są Europejczykami - wtrącił Stary Jürgen.
- Jakimi Europejczykami?! My jesteśmy Europejczykami. My się tu urodziliśmy - Edek poprawił biało-czerwony krawat. - Ausländer raus! Polen für polnische Staatsbürger! Won z tymi nierobami.
Stary Jürgen zachłysnął się i zaczął kaszleć. Andzia po­klepała go po plecach, a Poldek napełnił szklankę niemiecką wódką. Pewnie kupił ją od swojej sąsiadki, która przemyca alkohol i papierosy z Brandenburgii i sprzedaje polskim Niemcom.
- No chłopie, wreszcie zrobiłeś coś mądrego - powiedział Stary Jürgen, gdy już przestał kaszleć i trochę się uspokoił.
- Zum Wohle! - wzniósł do góry szkło. - Za Wielką Polskę.

Stary Jürgen przełknął zawartość szklanki. Zapalił skręta i wyjrzał przez okno. Potem otarł rękawem wargi i przymknął oczy. Nie chciał patrzyć ani na Andzię, ani tym bardziej na jej męża i szwagra. Nie musiał być jasnowidzem, żeby domyślić się, co się zaraz stanie. Że obydwoje zaczną opluwać Niemcy, Niemców, cały sparszywiały Zachód... I że będzie to przypominało propagandę z DTV w najlepszym, unijnym wydaniu z końca lat trzydziestych. Wiedział też, że na koniec, wypity alkohol i jakaś drobna różnica zdań, doprowadzi do karczemnej kłótni. I że wtedy nie będą już przebierać w słowach, i że nie pomogą prośby, ani groźby, że uciszą się dopiero po przyjeździe polskiej policji.

- Ty Andzia umiesz tylko narzekać - warknął w pewnej chwili Edek. - Rusz dupą i weź się do jakiejś roboty!
- Co? Ja? - oburzyła się Andzia. - Ty się cholera, weź.
- No tak… Ty wolisz brać kasę z pośredniaka i czekać na odpowiednie stanowisko, nicht wahr?
- A czemu nie? - odcięła się Andzia. - W końcu mam wyższe wykształcenie. Dlaczego mam podcierać tyłki starym lewaczkom, jak twoja matka i siostrunia?
- Ciekawe, gdzie kupiłaś ten dyplom? Co? Na rynku w Oliwie? Nie powiesz chyba, że sama zrobiłaś? - zaśmiał się szwagier Andzi. - Na gut, ty to powinnaś robić za tłumaczkę. Tylko najpierw naucz się porządnie po polsku gadać, bo tu jest Polska a nie Reich.
- Und was zum Teufel machst du, verdammtes Arschloch? Robisz na stoczni, ale efektów jakoś nie ma - wrzeszczała Andzia - A wiesz, ty durny capie, że twój brat kupił BMW? A ty jeździsz już pięć lat starym moskwiczem.
- A wiesz czemu kupił BMW? - rechotał Edek. - Bo moskwicz, albo żiguli nie potrafiłby wymówić...
- Dobrze, że ty byś potrafił... „ą, ę, bułkę przez bibułkę”. Polak się znalazł, szwabski zaprzaniec jeden... - przedrzeźniała go Andzia.
- Wolę być zaprzańcem, niż taką jak ty, tępą niemiecką dzidą.
- A co, to niby moja wina, że za­miast wychowywać mnie od małego w słowiańskim duchu, dziadek Jürgen uczył mnie „Heili, heilo, heila”, czy jak to tam szło? To przez niego - wskazała śmiejąc się na Starego Jürgena.

Stary Jürgen też się uśmiechnął. I przypomniał sobie, że zawsze tak było, że wszystko było przez niego... Że jego żonie przeszkadzało najpierw, że wyjechali z Berlina. I że potem, jak już wyjechali, problemem stało się to, że w ogóle wyjechali, bo trzeba było umrzeć na starych śmieciach, a nie tułać się po obcych landach.

- A wiesz ty co, Edek? Co do tej niemieckości, to masz poniekąd rację. Możemy sobie wmawiać, że jesteśmy najprawdziwszymi Polakami. Możemy, a jakże, ale to gówno prawda. Zaiste powiadam ci. A wiesz ty czemu? Ponieważ polskości, albo w ogóle słowiańskości, w przeciwieństwie do syfa, drogą płciową nie załapiesz. Tak, tak. Możesz zmienić nazwisko, imię, zgubić akcent, zapomnieć o przodkach, o historii i tradycji, a i tak zawsze będziesz tylko Niemcem, gównianym Niemiaszkiem z Zachodu, pamiętaj Edziu, pamiętaj! Słowianinem trzeba się urodzić. Radość życia i umiłowanie do dobrej gorzały trzeba mieć we krwi, a my Niemcy za tysiąc lat się tego nie nauczymy.

A potem Stary Jürgen wstał od stołu, trzasnął drzwiami i ruszył wzdłuż Martwej Wisły. Patrzył na Gdańsk, na oświetloną starówkę i na świętujących ludzi na Długim Targu… Gdy wrócił do domu, goście już wyszli. Na stole leżała tylko kartka z życzeniami bożonarodzeniowymi. Jakiś kretyński wierszyk z internetu, o puszystym śniegu, bałwanku, świętym Mikołaju i boskiej łasce, która spłynie wraz z narodzinami Pana Jezusa na całą ich rodzinę i bliskich.

- Co za hipokryzja… - skrzywił się Stary Jürgen.

Europa już dawno przestała być katolicka. I Zachodnia i Wschodnia. Tylko najstarsi pamiętali jeszcze o jej chrześcijańskich korzeniach. O świętach Bożego Narodzenia, i o Wielkiej Nocy, o kościołach pełnych wiernych podczas niedzielnych mszy, i o cudach nawiedzenia przez Świętego Ducha „ziemi, tej ziemi”.

O tym wszystkim pamiętał też Stary Jürgen. Ale on był jednym z ostatnich, którzy patrzyli na świat z niepokojem. I z niedowierzaniem. Patrzył jak w odwiecznej walce Dobra ze Złem, Zło przebrane za Dobro przejmuje kontrolę nad ludzkością. Obserwował zmagania Ciemności ze Światłem. Sztucznej i naturalnej inteligencji. Coraz mniej różniących się od siebie, coraz bardziej czyniących świat amorficzną przestrzenią nie nadająca się do życia. Przynajmniej dla takich jak on…
A jednak Stary Jürgen kochał ten świat, a jednocześnie nienawidził. Kochał ludzi, i gardził nimi... Bo to ich zachłanność uczyniła świat wielkim targowiskiem, miejscem gdzie można kupić wszystko i wszystkich. I Miłość, i Nienawiść. Prawdę i Fałsz, których również nie potrafił już od siebie odróżnić.

- Na ja, so, so. So ist das Leben… Takie to życie - westchnął i zapalił swoją przedpotopową fajkę.

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki