Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Książki z zakurzonej półki: Tadeusz Różewicz, „Matka odchodzi”. O miłości inaczej

Krzysztof Maria Załuski
Krzysztof Maria Załuski
Tadeusz Różewicz
Tadeusz Różewicz fot. Ludwik Kostus
Ten niezwykły tomik poetycki Tadeusza Różewicza wydało w roku 1999 Wydawnictwo Dolnośląskie. Rok później autor otrzymał za niego Nagrodę Literacką „Nike”. Mimo upływu niemal ćwierćwiecza od jej publikacji książka robi piorunujące wrażenie.

„Matka odchodzi” to książka wyjątkowo wzruszająca. I przy tym znakomita. Zarówno pod względem kompozycji, jak i treści. Książka o miłości dziecka do matki… Do matki, która już od ponad czterdziestu lat nie żyje. A syn dobiega osiemdziesiątki. Tadeusz Różewicz postanowił poprzez literaturę unieśmiertelnić swoją matkę. Książkę rozpoczyna krótki wstęp: „Jutro jest Dzień Matki. Nie pamiętam, czy w moim życiu był taki oficjalny urzędowy dzień. W moim dzieciństwie każdy dzień roku był Dniem Matki. Każdy poranek był Dniem Matki. I południe, i wieczór, i noc...”.

Po wstępie, w którym autor wyraża żal, że nigdy nie zaprosił matki do Krakowa, nie zawiózł jej w góry ani nad morze, głos zabiera podmiot liryczny książki - Matka. Na kilkudziesięciu stronach cytowany jest pamiętnik Stefanii Różewiczowej, która mówi o wsi jej dzieciństwa. W tym pamiętniku reportażu matka poety prezentuje talent literacki, umiejętność obserwacji, wrażliwość na ludzką biedę.

Przerażający to obraz wsi guberni kaliskiej z przełomu XIX i XX wieku. Kto wie, czy nie mówi on więcej o życiu tamtejszych chłopów niż cztery tomy „Nocy i dni” Marii Dąbrowskiej, opisującej ten sam rejon i czas.

„Sienników nie było” - pisze Różewiczowa. „Można powiedzieć, że ludzie leżeli na gołej słomie, bo przeważnie spało po kilka osób na jednym łóżku... Cukru prawie że ludzie nie jedli, na święta lub dla chorych kupowali. Jarzyn dawniej nie sadzili. Nie widziałam nigdy marchewki czerwonej, przeważnie białą pastewną... Ksiądz był uważany za jakąś świętość. Ludzie biedni, którzy sobie odmawiali nieraz kawałka chleba, znajdowali ruble na różne składki na kościół”.

Kolejne kartki tomiku wypełniają 22 wiersze poety i dwa krótkie fragmenty prozy z różnych okresów jego twórczości. Wszystkie mniej lub więcej poświęcone matce. Mnie najbardziej podobał się ten bez tytułu ze strony 66:
„Przedzierałem się przez ten sen ciężko do przebudzenia w strumieniach ciepłych łez słów szła do mnie matka
Nie bój się jesteś w ziemi mówiłem
Nikt ci już krzywdy nie zrobi nie zrani nie dotknie
matka z tamtym strachem
tuliła się do mnie
nie bój się jesteś w ziemi
jesteś we mnie nikt cię nie
dotknie nie poniży nie zrani
przedzierałem się przez ten sen ciężko przede mną stał Cień”

A potem mamy „Dziennik gliwicki” - zapiski Tadeusza Różewicza od 23 maja do 22 lipca 1957 roku, kiedy Stefania Różewiczowa w ogromnych cierpieniach umierała na raka wątroby.

Z tych zapisków wynika, że syn pielęgnował ją z ogromnym poświęceniem i samozaparciem. Ale pisarz nie byłby pisarzem, gdyby nawet w obliczu śmierci najukochańszej osoby nie analizował stanu swej duszy i sytuacji na Parnasie.

Wie, że matka odchodzi na zawsze, mimo to nie może nie użalić się nad sobą, nie nawiązać do aktualnej sytuacji literatury polskiej tamtych lat, nie wyrazić oburzenia i pogardy dla miernot, które opluwały go w czasach stalinowskich, a teraz znów są na świeczniku w chwale „prekursorów Polskiego Października”.

„Dziennik gliwicki” urywa się 22 lipca 1957 roku, w sześć dni po śmierci Stefanii Różewiczowej…
Poeta pisze: „Kochana Mamo, dziś jest poniedziałek. Siedzę w domu.
Byłem rano w ogródku. Jest pochmurny dzień. Nie pracuję. Trochę czytam. Jestem zmęczony. Może gdzieś wyjadę. Ale na razie nie wiem gdzie - lato się kończy. Ja wiem, że powinienem brać się do roboty, że czas leci. Ucieka. Ale jeszcze chwilę. Jeszcze trochę z Tobą porozmawiam. Moja Dobra, Kochana Staruszko. Całuję Twoje ręce i oczy. Rozmawiam z Tobą”.

Jakże wstrząsające wyznanie miłości. Zmęczenia. Pogodzenia się z losem. I świadomość, że dopóki my żyjemy, dopóki żyje ktoś, kto przeczyta te wyznania, Kochana Osoba nie odejdzie na zawsze. Będzie ciągle z nami.

Książkę „Matka odchodzi” kończą cztery miniopowiadania Tadeusza Różewicza: fragment listu starszego brata pisarza - Janusza zamordowanego przez gestapo oraz wspomnienie z dzieciństwa drugiego brata - Stanisława, reżysera filmowego, który wspomina:
„Matka odeszła od nas w mieście, które nazywało się kiedyś Gleiwitz, a teraz Gliwice. Czasem myślę, aby pojechać i zobaczyć Lutulów, gdzie mama przyszła na świat w roku 1896, sto lat temu. To, co w naszym domu było najdroższe i najpiękniejsze, to Mama”.

Nie wiem, czy we współczesnej literaturze polskiej ktokolwiek wystawił piękniejszy pomnik swojej rodzicielce. Pod tym pomnikiem powinniśmy składać świeże kwiaty. Każdego dnia.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki