Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Klub Aniołów i Anielic nie działa w zaświatach, tylko w Oliwie

Wiesław Kozyra
Wiesław Kozyra jest emerytowanym dziennikarzem, reportażystą. Pracował m.in. w tygodniku "Czas" i "Dzienniku Bałtyckim"
Wiesław Kozyra jest emerytowanym dziennikarzem, reportażystą. Pracował m.in. w tygodniku "Czas" i "Dzienniku Bałtyckim" Archiwum własne
Nosi oficjalną nazwę Klub Samopomocy. Kto tej samopomocy szuka, i kto ma jej udzielić? Pół mieszkańców Polski pomocy oczekuje, żaden budżet tego nie wytrzyma. Może nazwa jest właściwa? Oczekujesz pomocy? To sam sobie pomóż!

Codziennie w dni robocze w Naszym Domu, na IV piętrze, w Sali Teatralnej odbywają się koncerty przeróżnych zespołów, chórów dziecięcych, nastoletnich albo dorosłych. Jak koncertu nie ma, to i tak jest! Koncertują sami pensjonariusze.

Może lepiej, i bardziej trafnie, byłoby nadać poetycką nazwę, Klub Anielic i Aniołów. Też źle, bo nazwa taka sugeruje wyraźnie, że anioły płeć mają. Bo mają! Wystarczy spojrzeć na Zbyszka i Franię, kiedy idą przytuleni różnią się wyraźnie! Pytacie o tej różnicy szczegóły? Francuzi powiadają, że właściwie między kobietą a mężczyzną żadnej różnicy nie ma. Jest drobna, maleńka. Ale jaka wspaniała!

Codziennie, w dni robocze, a więc wykluczam zapiątek, w Naszym Domu, na IV piętrze, w Sali Teatralnej odbywają się koncerty przeróżnych zespołów, chórów dziecięcych, nastoletnich albo dorosłych.

Jak koncertu nie ma, to i tak jest! Koncertują sami pensjonariusze, śpiewaniem „przyjechało wojsko bryczką”, albo o harcerzu niezdarze, który zamiast w pokrzywy, na harcerkę wlazł. Koncertują dla siebie, dla własnej przyjemności. Pod batutą pana Jarosława Wilkołaskiego, który dyryguje - grając na skrzypcach, mając obie ręce zajęte, jedna - smyczkiem, druga - szyjką skrzypiec. Tak też można.

A oni się śmieją…

W salce obok, na kilkanaście osób, słychać nieustanne śmiechy. Hi, hi. Ha, ha. Hi, ha się rozlega. To Klub Samopomocy chichocze. Z czego oni tak się śmieją? Wchodzę, i słyszę, jak seniorita uśmiechnięta opowiada kolejny dowcip: czy serduszko ma nóżki? Mów mi Renia, tak powiedziała. Czy one zwariowały? Dorosłe, poważne seniorki, seniority, już mamy, już babcie, a śmieją się jak młode dzierlatki. Nastolatki! Jak młode dziewczęta się śmieją. A obok śmieją się młodzi chłopcy, chociaż seniorzy, chociaż… dziadkowie.

Czy to wypada? A gdzie powaga, przynależna wiekowi? Gdzie zdrowy rozsądek? Się pytam.

Jestem oburzony! Chcę powiadomić ich synów, ich córki, ich wnuki i wnuczki, że to skandal nad skandale! Interweniujcie! Świat staje na głowie, kiedy te babcie, ci dziadkowie - tak rozrabiają. To jest wprost niemożliwe! Nie do przyjęcia!

Kiedy zwracam im uwagę, poważnym, surowym tonem, że tak nie można…, to obejmuje mnie ramieniem Jerzy Kaczmarek, wysoki, w sile wieku razy dwa, i mówi:

- Przestań już żartować, bo pęknę ze śmiechu…

Senior Zygmunt Rzekanowski jest wprost zachwycony. I uśmiechnięty. Powód? Kilka razy w tygodniu maszynę do szycia naprawia. Zagląda od spodu, potem rozbiera, czyści pędzelkiem, i oliwy technicznej używa. Zapewnia, że tym razem, to już została naprawiona skutecznie, na amen w pacierzu, z gwarancją... A i tak przyjdzie seniorka Czesława Żuralska, która szyć lubi, to mu zepsuje. I tak w kółko Macieju. On się nie zraża, uśmiecha się, i znowu naprawia. I znowu gwarancja, do następnego tygodnia, gwarancja pewna, bo idzie sobota i niedziela, po angielsku zapiątek, po polsku weekend, lub odwrotnie, zajęć nie ma, i szycia. Czesia może stanąć na głowie, a maszyny nie zepsuje.

Ostatnio Zygmunt zabrał się do naprawy zegara starodawnego, jakich używano na dworach szlacheckich, kiedy jeszcze prądu elektrycznego nie znano. Taki zegar stojący na podłodze, a wysoki na człowieka, zauważyłem w kącie Sali Teatralnej. Pewnie zepsuty mechanizm tego zegara Zygmunt naprawia. Zatem to nie jest zegar szlachecki, tylko królewski. Bo my tu mieszkamy, ponad stu pensjonariuszy, nie byle gdzie, bo na Dworze Królewskim. Zegar Królewski? Nic w nim z elektryki, tylko - mechanika sama. Zygmunt ten zegar na pewno naprawi, choćby to trwało i trwało. Trzeba tylko się postarać, zepsute części dorobić, albo kupić na pchlim targu, od innych maniaków majsterkowania. Zygmunt uwielbia dłubać w zegarach, maszynach do szycia. Kocha naprawiać. Teraz nachyla się na starym zegarem, który nie ma prawa chodzić, i uśmiecha się do niego: - Już ja cię ożywię, łajdaku…

Zygmunt przyjeżdża co dnia, na Polanki 121, do Domu Pomocy Społecznej, poza zapiątkiem, weekendem po polsku, albo odwrotnie. Można zwariować z tą angielszczyzną. Bez angielskiego chłop na wsi nie może pola zaorać. Musi najpierw nauczyć się, co znaczą słowa: modernizacja, restrukturyzacja, operacyjnie, rewitalizacja, zintegrowany… Bez znajomości tych słów i ich głębokiego bezsensu, nie dogada się w żadnym urzędzie obsługi rolnictwa. Dawniej chłopak na wsi mówił dziewczynie: kocham, i wszystko było jasne. Teraz ona, jak usłyszy: kocham, nie zrozumie, o co chodzi. Jak chłopak powie, dzisiaj chcę się z tobą zintegrować, to wszystko dla niej jest jasne. Ale zawsze na wsi znajdzie się tępa dziewczyna, która nie zrozumie, co to integrować, wtedy po pysku dostanie chłopak. A słyszałem kłótnie dwu wiejskich osiłków, jeden groził drugiemu, że mu gębę zmodernizuje… i będzie wymagała rewitalizacji.

Zygmunt dojeżdża aż z Pruszcza Gdańskiego, godzina drogi - a jak ciżba, tłok, i śniegi na polach, i zaspy - to półtorej. Co tam! Warto przyjeżdżać! Jak żona mu zmarła, żył samotnie, jak ta ostatnia sztacheta w zepsutym płocie, nikomu niepotrzebna. Żadnego towarzystwa, żyć się odechciewa. Ludziska widzieli, sąsiedzi, że Zygmunt marnieje w oczach, smutny chodzi, i - prawdę mówiąc - nie ma do kogo gęby otworzyć. Ktoś zawiadomił kogo trzeba, że senior Zygmunt Rzekanowski wszystko ma w domu, co do życia trzeba, a jednak na smutek, na żal, na samotność umiera… Przyjechali, przeprowadzili ankietę, a potem dostał dokument, że przyznano mu miejsce, tylko płacić trzeba! Miesięcznie 45 złotych i 40 groszy. Przeliczam na obiady. Wychodzi gdzieś złoty pięćdziesiąt za obiad. A terapię fizo, a wycieczki do zoo, do Sopotu na molo, a bale, ubawy, a mikrobusikiem wyprawy, a uśmiechy wspaniałych seniorek, ich głupie żarty - ma za darmo! No to jak? Czy nie warto przyjeżdżać z Pruszcza Gdańskiego? Przecie to blisko, bliziutko nawet. Biorąc pod uwagę te wszystkie atrakcje!

Żaden ponurak nie trafi do nieba

A Renia Czechowska pięknie haftuje obrazy na płótnie, barwne, kolorowe. I lubi pożartować.

- Reniu, od kiedy tak pięknie haftujesz?

- Ja tak mam od dzieciństwa, przez całe moje życie dziergałam…

- To masz życie haftem wydziergane?

- Chyba tak. Lubię to robić, i jest się czym pochwalić. A ja samochwała przyznaję, że lubię, jak mnie podziwiają, i mnie kochają… Ściany mojego mieszkania są gęsto oblepione moimi haftami w ramkach. A sporo poszło w świat, do przyjaciół, do znajomych, i do obcych ludzi. Cieszę się, bo razem z moimi haftami serce im przekazałam moje. Zaplątało się w te hafty i poszło z nimi w świat… do ludzi. Moje hafty, i moje serduszko, mają tam ciepło, i traktowane są serdecznie…

- A Klub Samopomocy? To ciepłe miejsce dla ciebie? Dla twojego serduszka?

- Wspaniałe! Znalazłam tu nowych przyjaciół, i ciekawych ludzi. Jest z kim porozmawiać, i pożartować. Mnóstwo ciekawych rzeczy się dzieje, wycieczki, zwiedzania muzeów, koncerty, na grzyby wyprawy. Plus bale, tańce, swawole. Miło, że nas dyrektor Danuta Podogrodzka-Oleńko hołubi… Szkoda tylko, że tydzień ma pięć dni roboczych, a nie - dziesięć.

A Czesław Mich dojeżdża z Oliwy, Stary Rynek. A Jerzy Kaczmarek, który też z Oliwy dojeżdża, udaje cowboya, albo komandosa. Przy szerokim pasie, zwisającym z bioder, nosi pełne uzbrojenie, futerały, saszetki, na dokumenty, na pendrive’y, i co tam jeszcze. Bo Jerzy jest nowoczesnym seniorem, skomputeryzowanym! Buszuje w internecie, obrabia zdjęcia na komputerze, przesyła te zdjęcia na odległość, tak wiele, aż się zatka komputer i internet. Tylko jednego nie potrafi, a ja tak - opisać to wszystko! Do tego złośliwie.

Klub Samopomocy przy Polanki 121 gromadzi dziesięć osób, seniorek i seniorów dojeżdżających. Dyrektor Danuta Podogrodzka - Oleńko ogłasza, że miejsc jest 15, jeszcze może przyjąć pięć osób, no może sześć, bo przewiduje rotacje, nagłe choroby. Odpukać! Tyle jest miejsca w wydzielonej salce, takie prezydent miasta przyznał finanse, no i w mikrobusiku nie przybędzie miejsca... Adres podałem. Więc na co czekacie?

Zapytałem senioritę Renatę Czechowską, a ma hiszpańską urodę, dlaczego ciągle chodzi uśmiechnięta, i ciągle żartuje? Co mi odpowiedziała? Że tak jej poradził jasnowidz z Człuchowa. To samo jej doktor powiedział, dyplomowany, od medycyny. Każdy uśmiech do bliźniego swego skierowany przedłuża życie o miesiąc. A dwa uśmiechy - o pół roku. Dobry żart, który wybuch śmiechu powoduje, przedłuża życie o dwa lata.

Dlatego się nie dziwię, że dyrektor Danuta Podogrodzka-Oleńko chodzi ciągle uśmiechnięta!

A seniorka Krystyna Korpowska, która rozmowę słyszała, dodała: są nowe odkrycia archeologiczne z epoki Mojżesza. Znaleźli papirusy, w których stoi, że żaden ponurak nie trafi do nieba, tylko w piekle się będzie smażył, diabłom paznokcie obcinał u kopyt, i wąchał smród ich nóg śmierdzących.

A ci wiecznie uśmiechnięci - trafią do Raju!

Brygidka nie ma przepisu na ludzkie sumienie

A dzisiaj seniorka Brygidka Plombon, z Klubu Samopomocy, dochodząca, tańcząca, i śpiewająca ładnie - obchodziła swoje urodziny. Które? Tego nie zdradzę, bo nie wiem. Ona dzieckiem była, jak II wojna światowa wybuchła, a po wojnie miała lat trzynaście. Wszystko pamięta, no prawie. Na swoje urodziny wszystkich zaprosiła! A jak przyjęcie, to oprócz ciast, ciasteczek, napojów, herbaty i kawy z mleczkiem - były wspomnienia! Myśmy pytali, a Brygidka… nie tyle opowiadała, co rzucała oderwanymi obrazy. Pomieszanymi w czasie, a wszystkie z lat wojny. Wojny okrutnej - dla dzieci, dla kobiet, dla cywilów.

Ten stadion przy Marynarki Polskiej… tam były baraki dla niewolników, dla Włochów, Francuzów i Rosjan…

- W którym to było roku?

- W 1940. Niemcy zalali te tereny wodą z morza. Ogromnymi pompami przelewali wodę morską z piaskiem, i bursztynem na teren między ulicą Marynarki Polskiej a ulicą Twardą. Powstało ogromne bagno. A już wcześniej w tym miejscu było mokradło. W tym bagnie Żydówki więźniarki musiały kopać, grzebać, szukać bursztynu dla Niemców. Odpowiednią ilość… Nie dostały jedzenia inaczej…, jeśli wykopały za mało.

Ten obrazek nie może pochodzić z początku pamięci dziewczynki, ale zapadł w jej główce na tyle boleśnie, że teraz, szmat czasu minął, zajmuje pierwsze miejsce. - Brygidko, gdzie ty się urodziłaś?

- Do pierwszej klasy szkoły podstawowej chodziłam w Oruni. A urodziłam się w Świętym Wojciechu, obok. To była polska szkoła, blisko kościoła. Jeszcze stoi… ten kościół, i szkoła stoi. A myśmy mieszkali za torami…

- To wolno było nauczać po polsku?

- Tak było, zanim wybuchła wojna. A jak wybuchła, to musieliśmy się uczyć języka niemieckiego. A Niemcy podsłuchiwali pod oknami, czy aby w tym domu nie mówi się po polsku… Jak mieszkaliśmy przy Marynarki Polskiej, to do szkoły chodziłam przy ulicy Karola Marksa. Dzisiaj takiej nie ma.

- Jest ulica Hallera.

- Ojciec woził furmanką skorupy po kokosach do Amady. Zakładów tłuszczowych, gdzie produkowano margaryny różne, oleje jadalne…

Można się pogubić, zwłaszcza że nic nie wiem o produkcji margaryny. A nazwę Amada pierwszy raz w życiu spotykam. Robię duże oczy, a Brygidka większe: jak można być tak tępym, żeby Amady nie znać? Ale notuję uważnie każde słowo, każdy obraz, który wyłania się z pamięci Brygidki. Będę miał konspekt do dalszych rozmów. Byle jakiś obraz z czasu wojny nie zaginął bezpowrotnie. Byle złośliwa gumka nie wymazała cennych wspomnień z jej pamięci, z jej hipokampu. Ale Brygidka trzyma się dobrze.

…Tam było mieszkanie. I panował tyfus brzuszny.

- Czy nie chodzi o dur brzuszny?

- Tak, dur brzuszny. Tyfus też był. Woda była zarażona w studniach. Niemcy wrzucali takie pigułki do studni, wtedy woda była dobra, dało się pić po przegotowaniu. Pod Halą Targową był duży schron. Ludzie się w nim potopili, kiedy jakaś rura pękła od bomby. Panika, ciżba i tłok przy wyjściu. Niewielu zdołało uciec…

- Jak trafiliście na Marynarki Polskiej?

- To były urodziny Hitlera, roku czterdziestego. Już ciepło było, kwiecień, zielono, i kwiaty wybuchły. Należało wywiesić z tej okazji flagi państwowe, to mój tata biało-czerwoną wywiesił. Jak święto, to święto. Każdy wywiesza własną flagę państwową. Niemcy się wściekli, zabrali go do obozu w Stutthofie. Nas wygnali z tego domu w Oruni. A szkoda, bo hodowaliśmy tam w ogródku kozę, mleko dawała. W dzień skubała trawę i liście, a noc spędzała w takiej ziemiance… no, w takiej ziemiance zimą kartofle przechowują. Mieszkaliśmy na drugim piętrze, a w pralni na parterze hodowaliśmy dwie świnki. Piękne były. Jedna była cała czarna, ale miała białe kropki.

- Ta czarna świnka musiała być kochana… w kropki, przez ciebie, małą dziewczynkę, ale jak trafiliście na Marynarki Polskiej?

- Pamiętam, ciągnęłyśmy wózek z całym dobytkiem w stronę Dworca Głównego, i dalej aż do Marynarki Polskiej. Uratowała nas sąsiadka, Niemka, Frau Dufke, imienia nie pamiętam. To dobra kobieta była. Jej mąż z moim tatą pracował na kolei. Musiał być szychą w NSDAP, bo miał duże możliwości. Wyciągnął mojego ojca ze Stutthofu i załatwił mieszkanie w domach przynależnych kolei, dokładnie w domu przy Marynarki Polskiej 180. Tam się ukrywaliśmy. W piwnicy. Herr Dufke, mimo że partyjny, był dobrym człowiekiem. Wiele nam pomógł, on i jego żona. Nie ma żadnej reguły, żadnego przepisu nie ma na ludzkie sumienia, ludzkie charaktery. Jedni są szczęśliwi, jak innym pomogą. Inni szczęście przeżywają, jak mogą zaszkodzić, dokuczyć, najlepiej - zamordować! Życie przeżyłam długie, a tych różnic zrozumieć nie potrafię. Skąd się biorą podli ludzie? A skąd dobrzy? Kochana Frau, i kochany Herr, wiele nam pomogli, życie nasze ratowali. Zginął zmiażdżony, przy sczepianiu wagonów, na stacji kolejowej w Gdańsku. Ukrywaliśmy się w piwnicy przy ul. Marynarki Polskiej 180, a do kościoła św. Brygidy chodziliśmy pieszo, daleko. Tramwaje były tylko dla Niemców. Juden und Polen eintritt Verboten. Tuż po wojnie graliśmy w piłkę nożną na cmentarzu. Za piłkę służyła ludzka czaszka, z grobu, którą wybuch bomby wyrzucił.

- Brygidko, nie bałaś się?

- A czego miałam się bać? Czaszki? Całe moje świadome dzieciństwo spędziłam wśród trupów, śmierci, umierania. To była codzienność. Każdego dnia doświadczałam tego oczami dziecka. Byłam przekonana, że na tym polega życie, wśród trupów i bombardowań. Innego nie ma. Jedzie wóz konny, furmanka, Długim Targiem, a byłam z młodszym bratem Gerardem u znajomych Polaków na starówce. Niemcy już uciekli. Słychać świst z nieba, lecą samoloty, i lecą bomby. Bomba w ten wóz trafiła, wybuchła, a z koni, wozu i woźnicy został tylko pył w powietrzu, kilka metalowych odłamków, i sporo mielonego mięsa, z kośćmi... Rąbanka.

- To były samoloty niemieckie?

- Tak. Jak już uciekali, to nie chcieli zostawić Polakom Gdańska całego. Ale jak nadeszli Rosjanie, to swoje dołożyli, Gdańsk zrównali z ziemią, bo w ich przekonaniu był niemiecki. No i za karę. Na szczęście, mieszkaliśmy daleko od starówki, przy Marynarki Polskiej 180, ukrywaliśmy się w piwnicy.

To jasne, że czeka nas, Brygidkę i mnie, wiele rozmów. Ja sporządzę wiele notatek, będę wprowadzał porządek do jej wspomnień, i sprawdzał u źródeł. W obrazkach, które rzuciła nam Brygidka, jest scena, jak Rosjanie, sołdaty, gwałcili Niemkę, dziewczynę młodą, ładną, tak długo, aż skonała. Ale nie robiło im to różnicy. Gwałcili też Polki.

Kiedy o tym opowiada Brygidka, łezkę dostrzegam w jej w oku. Ale tylko czasami… a może wcale? Tyle lat minęło…

Brygidka znowu radośnie się śmieje. Jest szczęśliwa, bo ma nowych przyjaciół. A teraz znowu śpiewa nam, przy akompaniamencie skrzypiec. Bo śpiewać lubi!

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki