Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kim byli ludzie, którzy z nadania PZPR rządzili w Gdańsku w latach 1956-71? [ZDJĘCIA]

Piotr Brzeziński
Józef Machno urzędowanie rozpoczął od wyrzucenia z gabinetu zabytkowych gdańskich mebli, żeby nie onieśmielały petentów
Józef Machno urzędowanie rozpoczął od wyrzucenia z gabinetu zabytkowych gdańskich mebli, żeby nie onieśmielały petentów zbiory IPN
Machno, Ptasiński, Kociołek, Karkoszka - przedstawiamy sylwetki gdańskich pierwszych sekretarzy partii komunistycznej czasu gomułkowskiej "małej stabilizacji" i przełomu po tragedii Grudnia 1970.

"Zapomniani dygnitarze. Pierwsi sekretarze Komitetu Wojewódzkiego PPR/PZPR w gdańsku w latach 1945-1990. Szkice biograficzne" to tytuł nowej książki Piotra Brzezińskiego. W piątek, 31 stycznia o godz. 18 w hotelu Scandic w Gdańsku (ul. Podwale Grodzkie 9) odbędzie się spotkanie z autorem, podczas którego będzie można kupić książkę w promocyjnej cenie. Od lutego będzie ją też można nabyć w siedzibie gdańskiego Oddziału IPN przy ulicy Polanki 124.

Kontynuując temat zapoczątkowany w ubiegłym roku tekstem "Sekretarze spadochroniarze", w którym opisaliśmy sylwetki siedmiorga szefów gdańskiej partii komunistycznej z lat 1945-1956, tym razem przybliżamy Czytelnikom równie intrygujące i mało znane postacie ich następców. Po Październiku '56 w Komitecie Wojewódzkim PZPR w Gdańsku zasiadało ośmiu pierwszych sekretarzy. Na początek przyjrzyjmy się Józefowi Machnie, Janowi Ptasińskiemu, Stanisławowi Kociołkowi i Alojzemu Karkoszce, którzy kierowali gdańskim KW w latach 1956-1971.

Poczciwy gaduła: Józef Machno

Urodził się w Kielcach w roku 1915. Jego ojciec był z zawodu kelnerem. Z ruchem komunistycznym związał się w łódzkim gimnazjum już w latach trzydziestych. Potem walczył w kampanii wrześniowej. Podczas II wojny światowej wstąpił do Robotniczej Partii Polskich Socjalistów, a następnie do PPS. Później służył jako oficer polityczny w "ludowym" Wojsku Polskim, a w latach 1946-1948 był jednym z przywódców krakowskiej PPS. Faktycznie pełnił jednak rolę komunistycznej "wtyczki" i cały czas działając na rzecz komunistów potajemnie wstąpił do PPR. Mimo to wśród pepeerowców cieszył się opinią "poczciwego gaduły", a w jednej z jego charakterystyk zanotowano, że cechuje go "miękkość grzbietu partyjnego", niezdecydowanie i brak inicjatywy. Przełomem w jego karierze okazał się rok 1956, kiedy trafił na Wybrzeże na fali październikowej odwilży.

Kierował gdańskim KW PZPR przez ponad trzy lata (1956-1960). Witając swoich nowych współpracowników, powiedział: "Towarzysze. To jest huragan, ale nie trzeba się bać tego huraganu, to jest dobry huragan. Może pokazać złych ludzi, zbiurokratyzowanych. Nie trzeba się go lękać". Była to czytelna zapowiedź zmian kadrowych w gdańskim komitecie. Nowy sekretarz nie lubił przepychu i swoje rządy zaczął od przemeblowania. Kazał wyrzucić z komitetu zabytkowe gdańskie meble, aby "nie onieśmielały gości". Wyposażenie jego gabinetu składało się ze stolika, kilku foteli, szafy pancernej i ławki, która służyła mu za prowizoryczne biurko. Profesor Barbara Krupa-Wojciechowska wspomina, że to właśnie ona namówiła go, aby przekazał drogocenne meble Akademii Medycznej w Gdańsku. Od tego czasu rektorzy akademii urzędują w pięknym, stylowym gabinecie. Aby pokazać społeczeństwu nową, bardziej ludzką, twarz partii Machno zaczął też częstować kawą przychodzących do komitetu interesantów.

Pozując na partyjnego liberała, nie zapominał jednak o swoich ideowych korzeniach. "Albo jesteśmy komunistami, albo nie" - przekonywał kolegów w listopadzie 1956 r. "Trzeba - dodawał - wziąć się do pracy, udowodnić, że my jesteśmy tym organem kierującym, jakąś siłą, a społeczeństwo podpisało się pod tą siłą". Jak powiedział, tak zrobił. A gdy tylko partia stanęła na nogi po październikowym kryzysie, rozpoczął akcję usuwania krzyży ze szkół i walkę z opornymi wobec "władzy ludowej" chłopami. Mimo to partyjne kierownictwo nie było z niego zadowolone i w lutym 1960 r. przeniesiono go na stanowisko wiceministra żeglugi. Nagłe odwołanie wywołało falę plotek. Niektórzy przypuszczali wręcz, że jego przyczyną była zbyt łagodna - w ocenie KC PZPR - polityka Machny wobec ludności kaszubskiej. Z czasem powierzano mu coraz bardziej fasadowe stanowiska, jak na przykład funkcję sekretarza Frontu Jedności Narodu (1971-73). Gdy zmarł w 1976 r., w jego oficjalnym nekrologu napisano: "Odszedł od nas człowiek, który całym swoim życiem służył partii i socjalistycznej ojczyźnie". Zgodnie z partyjnym ceremoniałem pochowano go na cmentarzu Powązkowskim.


Od łopaty do dyplomaty: Jan Ptasiński

Pochodzi spod Płońska. Urodził się w 1921 roku. Jego ojciec był z zawodu murarzem. On także zaczynał pracę na podwarszawskich budowach. Podczas II wojny światowej wstąpił do Towarzystwa Przyjaciół ZSRR, a potem do PPR. Walczył w szeregach komunistycznej partyzantki. Niemcy zabili mu ojca i młodszego brata. Po wojnie zrobił zawrotną karierę. Był długoletnim posłem na Sejm PRL, wiceministrem bezpieczeństwa publicznego (1952-1954), wiceprzewodniczącym Komitetu ds. Bezpieczeństwa Publicznego (1954-1956), zastępcą komendanta głównego MO (1956-1960) i ambasadorem w Moskwie (1967-1971). Był też najdłużej urzędującym ze wszystkich gdańskich sekretarzy (1960-1967).

Początkowo Ptasiński należał do protegowanych Bolesława Bieruta, lecz po 1956 r. umiejętnie przeszedł na stronę Władysława Gomułki. W latach sześćdziesiątych związał się zaś z Mieczysławem Moczarem. Dzięki temu zdołał długo utrzymać się na szczytach peerelowskiej elity władzy. O takich jak on mawiano z przekąsem: "Skończył kilka akademii, głównie pierwszomajowych". Choć maturę zdał dopiero po czterdziestce, napisał wiele książek i setki artykułów, głównie historycznych. Bronił w nich dobrego imienia Gomułki i osiągnięć gospodarczych Polski Ludowej. Zdaniem Henryka Piecucha: "W jego dziełach fałsz pomieszany z partyjnymi dogmatami udaje obiektywny pogląd na przebytą przez PRL drogę". Ptasiński nadal uważa się za komunistę.

Przez lata pisał dzienniki, które są kapitalnym źródłem historycznym i pokazują od środka funkcjonowanie PZPR. W kilku tomach opisał także lata spędzone w Gdańsku. Jeśli wierzyć jego notatkom, zaraz po przybyciu na Wybrzeże był wręcz zgorszony zamożnością niektórych partyjnych dygnitarzy. "Nie mogę jednak ukrywać - zanotował w 1960 r. - że przeraża mnie ten dość szeroki margines merkantylizmu. Rozumiem specyfikę «okna na świat», ale w tym dążeniu do «nowobogactwa» muszą być jakieś granice". Pierwszy sekretarz nie ograniczał się do moralizatorstwa i kazał ustalić pochodzenie majątków wybranych aparatczyków. "Albo praca, albo hodowla norek. Tu nie ma innej drogi" - zapisał w dzienniku. Następnie dokonał gruntownej czystki w komitecie. Ptasiński nierzadko przybierał wobec podwładnych rolę surowego ojca, a nawet strażnika moralności. W lipcu 1963 r. zanotował: "Miałem dziś «lekcję wychowawczą» w postaci rozmowy z kilkoma członkami KW na różnych stanowiskach, na których wpłynął anonim o nadużywaniu alkoholu. Gęsto tłumaczyli się. Sądzę, że jeśli nadal pić będą, to czynić to będą bardziej kulturalnie". Nieco dalej zapisał: "Kilka dni temu interesant przyniósł mi liścik miłosny do jego żony, pisany przez jednego z poważnych pracowników KW. Wezwałem zainteresowanego, zrugałem go z góry do dołu, przypomniałem o obowiązku moralności względem żony i licznej gromadki dzieci". Wyśmiewane często pojęcie "moralność socjalistyczna" nie było dla niego pustym hasłem.

Byli współpracownicy zapamiętali Jana Ptasińskiego jako surowego, lecz sprawiedliwego szefa. Innego zdania był Mieczysław Rakowski, który uważał go za politycznego intryganta. Z kolei niektórzy sowieccy dygnitarze zarzucali mu, że zamiast kierować ambasadą PRL, stworzył w Moskwie "prywatne przedstawicielstwo Mieczysława Moczara". Jeden z jego znajomych dodaje, że - aby uniknąć ewentualnego podsłuchu - miał w zwyczaju omawiać ważne sprawy w toalecie. Kariera dyplomatyczna Ptasińskiego skończyła się w 1971 r., gdy Edward Gierek odwołał go z ambasady. Odtąd skupił się na pisaniu wspomnień.


Kat Trójmiasta: Stanisław Kociołek

Warszawiak, urodzony w 1933 roku. Dorastał w ubogiej rodzinie, która sympatyzowała z komunizmem. Jego ojciec był z zawodu kolejarzem. Po II wojnie światowej przeprowadził się do Iławy, gdzie skończył liceum. Był zdolny i rzutki, więc od razu po maturze powierzono mu stanowisko kierownika szkoły w pobliskim Piotrkowie. Rok później rzucił tę posadę i wyjechał na studia. Skończył socjologię na Wydziale Filozoficzno-Socjologicznym Uniwersytetu Warszawskiego. Zaprzyjaźnił się wtedy z Jackiem Kuroniem, z którym działał w ZMP. Wstąpił też do partii. Przełomem w jego karierze okazał się rok 1964, gdy powołano go na stanowisko pierwszego sekretarza Komitetu Warszawskiego PZPR. To wtedy dostrzegł go Władysław Gomułka, który z czasem zaczął upatrywać w nim jednego z kandydatów na swojego następcę. Kociołek szybko zyskał opinię dogmatyka. Już w latach sześćdziesiątych Mieczysław Rakowski pisał o nim: "Kociołek jest chyba jedynym człowiekiem, który - gdy przemawia z trybuny - budzi we mnie lęk. Z tego, co mówi, bije jakiś żar, bezwzględność wobec oponentów".
Gdy w grudniu 1967 r. przyjechał do Gdańska, aby objąć stanowisko pierwszego sekretarza KW PZPR, złośliwi mówili, że "Gomułka zwodował Kociołka". Zdaniem wielu obserwatorów, była to wyraźna degradacja. Sam Kociołek jest innego zdania i tłumaczy, że miał "dość stolicy" i chciał od niej odpocząć. Jako szef gdańskiej partii odniósł dwa sukcesy. Przeforsował w KC decyzję o powołaniu Uniwersytetu Gdańskiego i budowę mostu w Kiezmarku. Z perspektywy czasu są to chyba jedyne pozytywne ślady jego działalności na Wybrzeżu, które wkrótce zupełnie przyćmiła grudniowa masakra z 1970 r. Mało kto pamięta, że w grudniu 1970 r. Kociołek nie był już pierwszym sekretarzem gdańskiego KW PZPR, lecz nowo mianowanym wicepremierem.

Rankiem 14 grudnia 1970 r. - na wieść o manifestacjach w Gdańsku - Stanisław Kociołek postanowił jechać na Wybrzeże. Wierzył w siebie i w swoją charyzmę, lecz zaraz po jego przybyciu milicja brutalnie spacyfikowała pokojową manifestację w pobliżu Błędnika, a wojsko obsadziło kluczowe budynki. Lawina ruszyła, a Kociołek nie chciał lub nie potrafił jej zatrzymać. Jako wicepremier i członek Biura Politycznego KC PZPR był najwyższym rangą dostojnikiem partyjnym i państwowym przebywającym wtedy na Wybrzeżu. Niestety, jego działania tylko komplikowały sytuację. Najlepszym tego przykładem są telewizyjne apele do robotników. Kociołek aż dwukrotnie (15 i 16 grudnia) wezwał ich do powrotu do pracy. Za każdym razem, gdy to uczynili, trafiali wprost pod karabinowe lufy. Bilans grudniowej masakry to 45 zabitych i 1165 rannych.

Grudzień '70 przetrącił polityczną karierę Stanisława Kociołka. Nowe władze odsunęły go na boczny tor. Do gry wrócił na początku lat osiemdziesiątych, gdy po raz drugi mianowano go szefem Komitetu Warszawskiego PZPR (1980-1982). Dał się wtedy poznać jako zwolennik twardej ręki i zdecydowany wróg Solidarności. Zaraz potem wysłano go do ambasady w Moskwie. W połowie lat osiemdziesiątych wycofał się z polityki. W III RP Stanisław Kociołek był jednym z głównych oskarżonych w - ciągnącym się przez osiemnaście lat - procesie dotyczącym masakry na Wybrzeżu. W kwietniu 2013 r. Sąd Okręgowy w Warszawie uniewinnił go z zarzutów. Wyrok nie był jednogłośny i wzbudził falę protestów. W końcu grudnia 2013 r. Prokuratura Okręgowa w Gdańsku złożyła apelację od wyroku.

Budowniczy PRL: Alojzy Karkoszka

Pochodził spod Wadowic. Urodził się w 1929 r. Jego ojciec był robotnikiem rolnym. W czasie II wojny Niemcy wywieźli go w głąb Rzeszy, a młody Karkoszka musiał przerwać naukę i zatrudnić się u niemieckiego gospodarza. Po wojnie skończył szkołę mechaniczną i wstąpił do PZPR. Zapisał wtedy w swoim życiorysie: "Pragnę z całych sił służyć sprawie socjalizmu, i przyczynić się do całkowitego wyzwolenia całej klasy pracującej spod jarzma imperializmu, i - jeżeli zajdzie potrzeba - nie szczędzić nawet swego życia. Bo sam na swej skórze odczułem, czym jest zgniły ustrój wyzysku, i jestem przekonany, że gdyby nie władza ludowa, to byłbym i ja na usługach kułaków, jak moi rodzice i olbrzymia większość innych ludzi pracy".

Był typowym "człowiekiem z awansu" i ślepo wierzył w komunizm. Ochotniczo wstąpił do "ludowego" Wojska Polskiego, pełniąc funkcję oficera politycznego (1951-1954). Niemal równocześnie został zwerbowany do współpracy przez krakowską bezpiekę. Co ciekawe, należał już wtedy do PZPR. Fakt ten przeczy popularnemu twierdzeniu, jakoby członków partii "z zasady" nie rejestrowano w charakterze konfidentów. Na dokładkę nadano mu kategorię "rezydenta", co w języku peerelowskich służb specjalnych oznaczało zwykle cennego agenta, który sam dysponował siatką własnych informatorów. Zaraz potem akta Karkoszki przesłano do okrytego ponurą sławą Głównego Zarządu Informacji WP. Trudno stwierdzić, czy donosił na kolegów z wojska. Większość dokumentów - w tym tzw. teczkę pracy agenta - zniszczono w latach osiemdziesiątych.

Po powrocie do cywila Alojzy Karkoszka zatrudnił się w Fabryce Samochodów Osobowych na Żeraniu. Po kilku miesiącach przeszedł do pracy w Wydziale Budownictwa Komitetu Warszawskiego PZPR. Tylko że o budownictwie nie miał większego pojęcia. Aby uzupełnić wiedzę, zapisał się do Wieczorowej Szkoły Inżynierskiej w Warszawie, która zajmowała się głównie dokształcaniem etatowych pracowników partii. Z tego powodu określano ją mianem "uniwersytetu obróbki wałów". Jej ukończenie dało jednak Karkoszce tytuł inżyniera budownictwa lądowego.

W 1960 r. Alojzy Karkoszka awansował na sekretarza Komitetu Warszawskiego, a latem 1970 r. został pierwszym sekretarzem KW PZPR w Gdańsku, którym kierował do grudnia 1971 r., czyli zaledwie półtora roku. Nie miał charyzmy. Na partyjnych zebraniach częściej słuchał niż przemawiał, a kiedy już występował, to zwykle odczytywał z kartki nudne referaty. W gruncie rzeczy uchodził za figuranta. Jerzy Waszczuk nazywał go "Fuksem", a Mieczysław Rakowski "Nogą Stołową". Należał za to do ulubieńców Edwarda Gierka, który nazywał go zdrobniale "Aloszą" i przymykał oko na jego słabostki.

Po opuszczeniu Wybrzeża Alojzy Karkoszka pełnił funkcje ministra budownictwa (1971-75), wicepremiera (1975-76) i pierwszego sekretarza Komitetu Warszawskiego PZPR (1976-80). Miał dużą zdolność adaptowania się do nowej sytuacji. Nie mógł jednak lawirować bez końca i w 1980 r. dał się poznać jako zdeklarowany przeciwnik Solidarności. Nie wyczuł sytuacji i gdy okazało się, że władze komunistyczne zdecydowały się dogadać z robotnikami, złożył sążnistą samokrytykę. Było jednak za późno i wkrótce po odsunięciu Gierka Karkoszka stracił stanowisko.

Jego dawni współtowarzysze zaczęli go atakować. Franciszek Szlachcic zażądał nawet, aby postawiono go przed Trybunałem Stanu. W lipcu 1981 r. Karkoszka próbował bronić się przed zarzutami na plenarnym posiedzeniu KC PZPR. Jak wspominał Mieczysław Rakowski: "W trakcie obrad głos zabrał Karkoszka, który rozpaczliwie błagał KC, by przywrócił mu cześć i honor, ponieważ jest niewinny («Co ja, towarzysze, posiadałem? Posiadałem dwóch przykładnie żyjących synów, dobrą małżonkę, trzypokojowe mieszkanie i posiadałem partię»). Było to tragikomiczne". Nie pełnił już żadnych funkcji partyjnych i na zawsze wycofał się z życia politycznego. Zmarł w 2001 r.
Ciąg dalszy za tydzień…

[email protected]

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki