Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kilometry prosto z serca. Czy marsze i wyprawy na rzecz potrzebujących mają sens? [ZDJĘCIA]

Irena Łaszyn
Rowerzyści z Polski i Anglii  jechali  dla Fundacji Babci Aliny i osób nieuleczalnie chorych
Rowerzyści z Polski i Anglii jechali dla Fundacji Babci Aliny i osób nieuleczalnie chorych Archiwum prywatne
Maszerują dla bezdomnych psów i pokoju na świecie, pedałują dla osieroconych dzieci, płyną dla niepełnosprawnych. Pokonują tysiące kilometrów, przelewają hektolitry potu. A niektórzy zarzucają im, że robią to dla siebie, nie dla innych, bo cała para idzie w gwizdek. Czy takie akcje mają sens?

Malkontentów nie brakuje. Ledwie się pojawi informacja, że ktoś gdzieś rusza w zbożnym celu, natychmiast się odzywają złośliwcy i hejterzy. Zasypują pytaniami: A po co? A co to da? A dlaczego się nie wezmą do normalnej roboty? Dlaczego dorabiają ideologię do swoich turystycznych wycieczek? Za czyje to robią pieniądze?

Równie sceptyczni, ale bardziej wyważeni internauci pytają o konkrety. O finansowy i społeczny wymiar różnych wypraw. Chcą wiedzieć, co dobrego z tego wynikło. Czy było warto? Czy nie był to przypadkiem przerost formy nad treścią?
Internauta 1: "Ja kiedy potrzebuję pieniędzy, to biorę się do roboty. Nie rozumiem ludzi, którzy w potrzebie urządzają marsze, jeżdżą rowerami po Polsce czy protestują".

Przyjrzyjmy się więc bohaterom, o których było i jest głośno. Tym, którzy zmagali się z trudami drogi i własnymi słabościami, usiłując przy okazji zrobić coś dla innych. Dla chorych dzieci, dla porzuconych zwierząt albo - co zmierzyć i zliczyć najtrudniej - dla pokoju na świecie.
Czy było warto?

Krok do domu

Artur Lewandowski znowu jest w drodze. Niebawem wyruszy ze Świnoujścia, by po dwóch tygodniach marszu wzdłuż polskiego wybrzeża dotrzeć do miejscowości Piaski na granicy Unii Europejskiej, jak to określa.
- To moja druga wyprawa brzegiem morza, dedykowana porzuconym i bezdomnym zwierzętom - przypomina. - Ta odbywa się pod hasłem "Krok do domu". Chodzi o odpowiedzialne adopcje, którymi się zajmuje Pomorska Fundacja Pies Szuka Domu. Każdy dzień marszu poświęcimy innemu psiakowi, potrzebującemu wsparcia. Do tej pory pomogliśmy 400 czworonogom, wiele innych czeka na swego człowieka, na przykład suka z obciętym uchem, raną kłutą w okolicy serca i w głowie, porzucona niedawno na rondzie. Nazwaliśmy ją Duna…

Pan Artur, lat 41, jest założycielem fundacji i pomysłodawcą marszu. W trasie, podobnie jak poprzednio, nie będzie sam. Towarzyszyć mu będą wolontariusze i czteroletni pies Anczer Welkoscyrz - wilczak czechosłowacki, krzyżówka owczarka niemieckiego i wilka karpackiego.
- Bardzo wytrzymała rasa - podkreśla pan Artur. - Stworzyli ją nasi południowi sąsiedzi, była ich tajną bronią, ściśle ukrywaną przed światem. Dopiero w latach 70. pierwszy pies wyjechał za granicę, w dodatku niejedną. Dostał go w prezencie Raul Castro, brat Fidela…

Anczer jest prywatny, ale - za namową przyjaciół i miłośników zwierząt - pan Artur zrezygnował z towarzystwa psów bezdomnych, podopiecznych fundacji, będących w gorszej kondycji psychofizycznej. Przecież trzeba przejść ponad 500 km!
- Anczer da radę, już się sprawdził podczas poprzedniej wyprawy. Nawet usiłował mi przynosić półżywe ryby z Bałtyku, wyrzucone przez sztorm!

Na pytanie, jaki był efekt tego zeszłorocznego marszu, odpowiada oględnie: - Uczymy się na błędach. Ponieważ nie mieliśmy pozwolenia na zbiórkę pieniędzy w województwie pomorskim, finansowo niewiele zyskaliśmy. Ale były inne korzyści. Nawiązaliśmy kontakty z burmistrzami i prezydentami miast mijanych po drodze. Nagłośniliśmy problem bezdomnych zwierząt i zachęciliśmy lokalne społeczności do budowy schronisk.

- A co z budową schroniska w gminie Żukowo, z której wywodzi się fundacja?
- Jest postęp. Burmistrz gminy wskazał miejsce, w którym mogłoby ono powstać. Niestety, wszechobecne słowo "kryzys" blokuje dalsze działania. A my już mamy materiały do budowy kojców. Dostaliśmy je podczas pierwszego marszu.
Ola Lewandowska, wolontariuszka: - Marszowi towarzyszy też wydanie płyty zawierającej singiel i teledysk "Alter Ego" Lipali z płyty PI, w nowej aranżacji, stworzonej przez Mateusza Sieńkę. Jest ona częścią projektu "Ciężkie granie, aby zwierzętom było lżej" i cegiełką na rzecz podopiecznych Pomorskiej Fundacji Pies Szuka Domu. Artyści włączyli się do projektu charytatywnie, żeby pomóc bezdomnym zwierzakom.
Internauta 2: "Gdyby wszystkie osoby zaangażowane w przedsięwzięcie pracowały przez czas, który poświęcają tej sprawie, to byłyby z tego całkiem niezłe pieniądze".

Pomysł z serca
Sierż. Paweł Cieślik, lat 25, policjant z Katowic i rowerzysta amator, postanowił połączyć przyjemne z pożytecznym. W piątek, 16 sierpnia, o szóstej rano, wskoczył na siodełko przed siedzibą Fundacji Śląskie Hospicjum dla Dzieci w Tychach, żeby w ciągu doby dotrzeć na Wybrzeże. Na mecie, czyli w Hospicjum im. ks. Eugeniusza Dutkiewicza SAC w Gdańsku, zameldował się już o godzinie 2 w nocy, czyli po 20 godzinach.
- Zrobiłem to dla nieuleczalnie chorych dzieci, którymi opiekuje się fundacja - mówi. - Był to pomysł z serca, bo gdybym myślał głową, to nie wiem, czy podjąłbym się takiego wyzwania. Trochę dostałem w kość.
- To z jaką prędkością pan jechał?
- Przepisową! Nigdy nie przekraczałem 50 kilometrów na godzinę. Najtrudniej było za Bydgoszczą, gdy zaczęły się wzniesienia. Już się zastanawiałem, czy nie pomyliłem kierunków i nie zbliżam się do Zakopanego.

Dopingowali go dwaj inni policjanci: Mateusz Paszek z Nowej Sarzyny i Piotr Wiszowaty z Katowic. Tyle że oni jechali samochodem, a on pedałował.
- Gdy zatrzymywaliśmy się na czerwonym świetle, to Mateusz wyskakiwał z auta i gnał do Pawła, by go nakarmić i zrobić szybki masaż - relacjonuje Wiszowaty.
- Tak w biegu?
- Polska policja potrafi!
Internauta 3: "Fajnie, dał radę. Ale co mają do tego chore dzieci"

Paweł Cieślik: - Zbierałem dla nich fundusze w trzech płaszczyznach. Od sponsorów, od darczyńców indywidualnych oraz ze sprzedaży koszulek z autografami polskich lekkoatletów i siatkarzy z kadry narodowej. Koszulki trafiły na Allegro, kwota wyjściowa to 1500 złotych, jeszcze można licytować.

Koszulki i inne gadżety sierż. Cieślik sam zorganizował, podobnie jak całą wyprawę. Zaznacza, że zrobił to w czasie wolnym.
- Nie wiem, ile z tego będzie pieniędzy - mówi. - Ale chodziło o to, żeby wszyscy o hospicjum i jego potrzebach usłyszeli. Bo o takich miejscach jest za cicho.
Natasza Godlewska, prezes zarządu Fundacji Śląskie Hospicjum dla Dzieci, informuje, że dokładne dane dotyczące wymiaru finansowego akcji będzie miała w przyszłym tygodniu.
- Do tej pory, mimo ogromnego zaangażowania ze strony pana Pawła i mediów, wpłynęło na konto fundacji tylko 575 złotych - mówi.

Dla hospicyjnych dzieci

Jolanta Leśniewska z Fundacji Hospicyjnej w Gdańsku twierdzi, że każda pomoc jest cenna. Każda złotówka. A aktywność sportową zawsze warto przekierować na pozytywną energię. Wynika z tego samo dobro.
Sierż. Pawła Cieślika z Katowic zainspirował zapewne Piotr Falc z Gdańska, który w ciągu 27 dni przejechał na rowerze 2673 km, odwiedzając po drodze hospicja i podopiecznych Funduszu Dzieci Osieroconych. Zbierał dla nich pieniądze.
Pan Piotr twierdzi, że pamięta wszystkie historie i wszystkie imiona dzieci.

"Prawie miesiąc temu wyruszyłem dla nich w rajd dookoła Polski. Dla nich i dla wszystkich pozostałych dzieciaków, które codziennie muszą sobie radzić ze świadomością straty bliskiej osoby. Mamy, taty, kogoś z rodzeństwa, babci czy dziadka. Pojechałem też, by udowodnić samemu sobie, że z powrotem jestem cały i zdrów oraz podziękować tym, którzy mnie wspierali w nieszczęściu, kiedy byłem w kawałkach i z nie najlepszymi rokowaniami na przyszłość" - napisał pan Piotr w artykule, który można przeczytać na stronie www. fundacjahospicyjna.pl.

Dla niezorientowanych: Trzy lata temu, w wyniku groźnego wypadku, pan Piotr został tak poturbowany, że znalazł się w szpitalu. Miał uszkodzony kręgosłup, połamane ręce i nogi, nie wiedział, czy będzie chodził.
Teraz chodzi. Jeździ. Pomaga innym.

Zaczął wyprawę (za własne pieniądze!) w Gdańsku. A potem były Elbląg, Suwałki, Białystok, Lublin, Zamość, Jarosław, Wrocław, Zielona Góra, Szczecin, Kołobrzeg… Milion sześćdziesiąt dziewięć tysięcy dwadzieścia obrotów nogami na pedałach.
Początkowo nie był sam, przez pierwsze tysiąc kilometrów towarzyszyła mu żona Małgorzata, logistyk tej wyprawy i dobra dusza. To ona nie pozwoliła mu zrezygnować, gdy miał już dość.

"Dominiko, Marcinie, Ewelino, Adrianie…, pamiętam wasze wszystkie imiona. Naprawdę nie jesteście sami. Kręćcie dalej i nabijajcie śmiało kilometry życia" - napisał w swoim artykule.

Justyna Ziętek z Fundacji Hospicyjnej: - Piotr Falc zebrał na razie 4860,84 zł. Ale akcja trwa nadal. Datki można wpłacać do końca września przez portal siepomaga.pl.

Trochę wcześniej pieniądze na rzecz osób nieuleczalnie chorych zbierali rowerzyści z Polski i Anglii, którzy przejechali tysiąc kilometrów w dziewięć dni, odwiedzając po drodze dziewięć hospicjów. Organizatorem rajdu była Fundacja Babci Aliny.
- Fundacja Babci Aliny nie przekazuje hospicjom pieniędzy, lecz kupuje najbardziej potrzebny sprzęt - tłumaczy Jolanta Leśniewska z Fundacji Dobroczynnej. Hospicjum im. ks. Eugeniusza Dutkiewicza otrzymało dzięki temu specjalistyczne łóżko, warte około 5 tys. zł.

Prezent dla Putina

Piotr Kuryło, który w imię pokoju na świecie okrążył pieszo kulę ziemską, a dla osób niepełnosprawnych płynął kajakiem Wisłą pod prąd, od ujścia do źródeł, tym razem wybrał się rowerem z Lizbony do Władywostoku. Przebycie tego dystansu, jak obliczył, zajmie mu cztery miesiące. Bo to tylko 15 tys. km na siodełku, z przerwą na remont domu jakiejś ubogiej syberyjskiej rodziny.

- Jestem budowlańcem, pracy się nie boję, chciałbym, żeby coś po mnie zostało - tłumaczył przed wyjazdem.
Remontem (dokładnie - komina) już się zajął. Nie bardzo natomiast wiadomo, co z kolejnym celem, który sobie wyznaczył. Pan Piotr jest odważny, dla dobra ludzkości gotów zrobić wiele, dlatego postanowił przy okazji odwiedzić Władimira Putina. Chciałby wręczyć mu swoją książkę "Ostatni maraton", poświęconą biegowi dookoła świata, oraz symboliczną kielnię, której prezydent mógłby użyć do budowania pokoju.

Z tym pokojem to trudna sprawa. W jego intencji (a dokładnie dla zwrócenia uwagi na cierpienie dzieci w konfliktach zbrojnych) Piotr Kuryło wyruszył razem z innym rowerzystą. Ale gdzieś pod mongolską granicą doszło do spięcia i ich drogi się rozeszły. I teraz jeden kontynuuje podróż do Władywostoku, drugi skręcił do Pekinu, a hejterzy na forach internetowych obrzucają kolarzy błotem. Siebie nawzajem obrzucają też, wytykając braki w edukacji, nadmiar hormonów lub sprzyjanie niewłaściwej opcji.

Internautka: "Panowie jeżeli chcą przyczynić się do budowy lepszego świata, niech lepiej zajmą się objeżdżaniem szpitali, domów dziecka czy też domów samotnej matki. Szanowni kolarze powinni przyznać, że robią to tylko i wyłącznie dla siebie, dla pokonania własnych słabości i podnoszenia poziomu swoich umiejętności sportowych, a nie rzucać się na godne poszanowania cele, niemożliwe do realizacji za pomocą kręcenia pedałami".

Dla orkiestry i Jadzi

Marek Wikiera, który przebiegł Maraton Piasków na Saharze, robił to także dla Fundacji Dr Clown, rozdając po drodze czerwone "noski". Marcin Markanicz, który postanowił przejść polskie wybrzeże w ciągu sześciu dni, zbierał pieniądze dla dzieci oczekujących na adopcję. Wolontariusze Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, w szczytnym celu, wdrapali się z puszkami na wysokość 2096 m n.p.m. (Tatry) i zeszli do najgłębszej polskiej depresji (Raczki Elbląskie).

Ale nikt nie przebije gdańszczanina Mieczysława Parczyńskiego, który po śmierci żony wyrysował imię Jadzia na mapie Polski, a potem wsiadł na rower i wszystkie zaznaczone miejsca objechał. W ciągu 94 dni pokonał 5730 km. Literka "J" miała swój początek w Koszalinie, końcowe "A" znalazło się w Przemyślu, po drodze były rzeki, mokradła, bory i lasy. Musiał się przez nie przedzierać, żeby imię się nie wykrzywiło i honor rowerzysty nie ucierpiał. To był pomnik miłości, który zadedykował ukochanej.

Dziś pan Mieczysław ma 90 lat i już na rower nie wsiada. Gdzież zresztą miałby jechać? Był wszędzie: Odwiedził wszystkie polskie miasta i wszystkie muzea, a kilometrów zrobił tyle, że gdyby je zliczyć, to wyszłoby, że kulę ziemską okrążył ponad pięć razy.

On też jeździł na własny koszt. A bogatą dokumentację z tych podróży przekazał gdańskiej bibliotece PAN.
[email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki