Można powiedzieć, że w zrujnowanym Gdańsku nie było trudno nadać obrazom rys tajemnicy. To zresztą paradoks, że umarłe, obrócone w gruzy miasto, zdaje się być bardziej fotogeniczne, niż miasto niezniszczone, ale w ujęciach Lelewicza widać głębszy, artystyczny zamysł.
- Lelewicz to drugi, obok Jana Bułhaka, fotograf wileński, który po wojnie trafił do Gdańsku - mówi Jerzy W. Wołodźko, prezes Fundacji Karrenwall, która wespół z wydawnictwem Via opublikowała album. - Podobnie jak Bułhak przybył tu w 1945 roku i od początku dokumentował odbudowę miasta.
W losach artysty zapewne było sporo przypadku, bo przecież gdyby nie wojna i wysiedlenia z Kresów, zwane repatriacją, Lelewicz do końca życia siedziałby na kolei. W każdym razie wszystko na to wskazuje.
Zagłosuj w naszym plebiscycie Polska 1989-2014. Plusy dodatnie i ujemne !
Pod skrzydłami Bułhaka
Urodzony w 1896 r. w Lubartowie, ukończył warszawską Szkołę Mechaniczno-Techniczną im. Hipolita Wawelberga i Stanisława Rotwanda. Początkowo pracował przy budowie linii kolejowej Rejowiec-Bełżec na Lubelszczyźnie, potem przez osiemnaście lat (1921-1939) był projektantem w Okręgowej Dyrekcji PKP w Wilnie. Kontaktu z koleją nie stracił także w czasie wojny. Jednocześnie działał w ruchu oporu.
Wydawać by się mogło, że w tej urzędniczej karierze nie było miejsca na sztukę, a jednak, wedle ustaleń historyka Mirosława Glińskiego, od 1921 r. Lelewicz uczył się zawodu fotografa u artysty malarza Ferdynanda Ruszczyca i fotografika Jana Buhłaka. Był, w 1926 r., współzałożycielem Towarzystwa Fotograficznego w Wilnie, eksperymentował z różnymi technikami fotografii artystycznej, zwracając na siebie uwagę m.in. zdjęciami zwierząt. Po wojnie związał się z Politechniką Gdańską. Był współzałożycielem Gdańskiego Towarzystwa Fotograficznego i Związku Polskich Artystów Fotografików.
- Po przyjeździe na Wybrzeże został dokumentalistą Gdańska i to dokumentalistą wyjątkowym - ocenia Jerzy W. Wołodźko. - Uwieczniając gdańskie zabytki do celów konserwatorskich, starał się to robić na sposób artystyczny. Oczywiście na tyle, na ile było to możliwe w tego rodzaju pracy.
Uwagę zwracają chociażby zdjęcia, na których ostre rysy ruin kontrastują z miękkimi kształtami chmur. Nasuwa to skojarzenia z malarstwem Ferdynanda Ruszczyca, z których emanuje duch Młodej Polski.
Zdaniem Marcina Gawlickiego, byłego wojewódzkiego konserwatora zabytków, autora jednego z artykułów w albumie poświęconym Lelewiczowi, współczesna wartość jego fotografii polega na tym, że swym obiektywem uchwycił trzy zasadnicze okresy historii powojennej odbudowy Gdańska: pierwszy, najtragiczniejszy obraz zniszczeń historycznego obszaru miasta, szczególnie jego ulic i zabudowy mieszkaniowej w roku 1945; drugi, związany z odgruzowaniem najcenniejszych gdańskich zabytków, ich zabezpieczeniem i prowadzonymi robotami konserwatorskimi i adaptacyjnymi w latach 1946-1949; i trzeci, w którym największą uwagę skupiły prace związane z odbudową miasta w latach 1950-1960.
- Kamera Lelewicza precyzyjnie dokumentuje obraz dramatyzmu zniszczonego miasta, wznoszonego z gruzów przez przybyszów, ratujących przed zapomnieniem nie swoje dziedzictwo - podkreśla Marcin Gawlicki.
Oprócz tego jest jeszcze jedna rzecz, na którą warto zwrócić uwagę: Lelewicz pokazywał Gdańsk z perspektywy znanej nielicznym. Pracując na zlecenie służb konserwatorskich wchodził na zrujnowane wieże kościołów i dachy odbudowywanych kamienic, odwiedzał pracownie kamieniarzy.
Autorzy albumu ułożyli go w sposób, który zachęca do wędrówki ulicami Gdańska i porównywanie po drodze zmian, jakie zaszły w przestrzeni miasta. Pokazano Drogę Królewską, ulice Mariacką, Ogarną, Szeroką. Ruiny, które niewyobrażalnym wręcz wysiłkiem zamieniono w stylowe kamieniczki. A że nie są one dokładnie takie, jak przed wojną. No cóż.
Czego nie zobaczymy
Chociaż Kazimierz Lelewicz wykonał tysiące zdjęć śródmieścia Gdańska, to są miejsca, których nie zobaczymy na jego fotografiach.
- Przygotowując album obejrzałem nie-zliczoną wręcz ilość odbitek i negatywów, ale nie było wśród nich ujęć budynków z ulicy Okopowej - mówi Jerzy W. Wołodźko. - Widać wprawdzie Bramę Wyżynną i dawną siedzibę Banku Rzeszy, ale nie ma ani gmachu dzisiejszej siedziby Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, w którym po wojnie mieściło się UB, ani Komendy Wojewódzkiej Policji i innych gmachów publicznych.
Szef Fundacji Karrenwall przyznaje, że próbował odnaleźć zdjęcia w zbiorach policji i IPN, jednak poszukiwania zakończyły się fiaskiem. Czyżby Lelewicz bał się fotografować tego rodzaju obiekty? A może robił zdjęcia, tylko zostały one skonfiskowane przez służby bezpieczeństwa? Tego nie można wykluczyć i warto zbadać ten wątek. Pewne jest natomiast, że wiele prac Lelewicza znajduje się w rękach prywatnych. Może nawet nie wszyscy zdają sobie sprawę z tego, co mają?
[email protected]
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?