MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Jedna ręka dla siebie, jedna dla statku

Red.
Dar Pomorza
Dar Pomorza Tomasz Bołt/Archiwum
Stulecie wodowania "Daru Pomorza" stało się okazją do licznych wspomnień sławiących jego rolę w szkoleniu polskiej kadry morskiej. Przemilczany aspekt praktyk morskich na Białej Fregacie przypomina kpt. Marek Frankowski

Kiedy mówię wnukom, że w domu mojego dzieciństwa nie było telewizora ani telefonu, milczą uprzejmie, po czym patrzą na siebie porozumiewawczo: w internecie tego nie napisano. Gdy starszy pan odgrzewa opowieści z lat lepszych, czuje się w obowiązku dorzucić szczyptę pieprzu - szybki seks, deko ekshibicjonizmu - by sprawić wrażenie, że jest nadal na bieżąco z trendami, nadal pamięta "co naprawdę w życiu dobre".

Tyle o "Darze Pomorza" napisano, że nie stanę w szranki. Parę stron (niezłych) popełniłem o nim i ja - w swoim czasie, gdy pamiętałem, jakby to było wczoraj, a emocje jeszcze nieprzebrzmiałe pozwalały notować z pasją, bez oglądania się na reakcje. Bo przecież właśnie dokładnie tak było!
Otóż, nie tylko w wielu domach, ale i na "Darze" w roku 1963 też nie było TV, na żadnym z międzypokładów, gdzie kształtowało swe jutro 116 chłopaków, sprawdzanych na wszystkie sposoby - przez kadrę statku szkolnego, życie, wyzwania masztów i fal. Tudzież Milicję Obywatelską, zwracającą uwagę, że ten z ciotką w USA mniej nadaje się do morskiej roboty. Chłopaków z potrzebami swojego wieku, tłumionymi wysiłkiem codziennym, potrzebami krytymi przed stadem. Może to przesada, że statek jakoś przypomina więzienie, nie mnie oceniać - bo jestem znowu na burcie.

Lato, piękne dziewczyny paradujące od zawsze przed "Darem Pomorza" - w byle skąpym odzieniu na kształtach niezapomnianych i niewysłowionych... A tu kącika na sny erotyczne brakło, a tu miejsca odosobnienia i - co tu kryć - kultywowania grzechu Onana, niekomfortowe. Toalety tylko azjatyckiego typu (są jeszcze takie na paskudniejszych dworcach kolejowych Europy): betonowy dziurolejek w ziemi plus postumenciki na dokładne postawienie stóp. Przegródka zwykle tylko boczna. Hej, być dyżurnym umywalni i WC na "Darze" to było coś! Również kandydat 23 patrolował gorliwie swoje rejony - przecież błysnąć zaangażowaniem w drodze na morza trzeba - zwłaszcza tu, gdy Bałtyk tylko o szpigat [rura ściekowa - red.] odległy. Zwłaszcza że po tych pertach biegali Oni Wszyscy - z legendy polskiego morza. No i człowiek podpadał kolegom coś akurat za długo w kucki siedzącym.

- Umarł tam, czy co? A to bydlę - na mojej tu służbie brzydko się zabawia! A gdy tak zastanowić się, to niby gdzie sobie dogadzać: hamakownia duszna i śmierdzi. Tobół hamaka ni czorta laski nie przypomina: takie one zresztą przaśne, bure, nieprzytulne - gdy na półce. A groźne dla stateczności - gdy bieg przez pokłady na nóg połamanie: zbiórka z hamakami na szkafucie [pokład fregaty - red.], ostatni polecą ekstra - przez saling kreutza [tylny maszt fregaty - red.]!
Kiedyś inspektor BHP nie dał wiary, że chodziliśmy po masztach bez pasa, uprzęży, kasków i rękawic... Owszem, buty przemysłowe mocne były. Do dziś najlepsze są te "made in Poland". Moje egzotyczne załogi spod tanich bander zawsze pytają: Czy Master aby zostawi na statku swoje buty robocze? Chętnie odkupię. Dziś to już chyba i ja nie wierzę, że po odpowiedniej zaprawie prześcigaliśmy zręcznością na rejach małpy. Paru trenowało zwis na jednej ręce 20 metrów nad pokładem, do orgazmu... Czy robotę na zlanej deszczem percie [linie podwieszonej pod reją, na której stoją marynarze podczas zwijania żagla - red.], zapierając w odchyloną do poziomu tylko kanty obcasów. I tylko zęby w rezerwie - bo obie ręce podbierały płótno żagla. Ciężkie jak cholera, bo dakrony [syntetyczne włókna na żagiel - red.] zawitały później. I ani jednej ręki całego zespołu na rei nie może zabraknąć! Szybko zorientowaliśmy się, że powiedzonko bosmana: "jedna ręka dla siebie, a druga dla statku" to żart w miarę ponury. Może prawdziwy, gdy WC lata sobie pod gołym tyłkiem w takt roztańczonej na fali fregaty.

Ręce - bez rękawic - jasne. Naturalne liny, ciągane dzień i noc, szybko formują wtedy kanty na palcach. Duma, że hej: dołączyłem właśnie do tych spracowanych, spod żagli dawnych statków, idących hen hen, bez GPS, w nieznane. Nieznane - wtedy jeszcze i takie bywało...

- No jak chłopcy, pęcherze już są? Są! Kanciki też? Też. No to możecie śmiało walić w konkury, bo jak dziewczynie taką rękę wpuścić w dekolt, to efekt podwójny - żartował niewybrednie bosman Pawełek... Hm, jakoś nigdy nie wyjaśnił, na czym to miałby polegać ten efekt ekstra.

Może za szybko znikały te kanty u wiary z sinych mórz, może złotowłosa Mimi, co to poszła na dno za chłopcami z "Albatrosa" - też nie zdążyła wyjaśnić, mimo że taka była szybka. Czasy były jednak purytańskie. A może tylko ciut bardziej niż teraz?

Druga wachta założyła dziwną sektę, paru ludzi regularnie uprawiało mycie kubków do kawy w... pisuarach. Ale wodą. Czy to miało podtekst seksualny? Nie czuję się i tu kompetentny, by wyrokować.

No i trafiła się egzotyka, już z pogranicza. Nie do końca wyjaśniona, bo dziecię było prominenta - i sprawę gracko wyciszono. Oto założył sobie kandydat kłódkę, czy też w ramach nocnych harców z rozpórkami hamaków - założono mu kłódkę na klejnoty. Te zaraz nabrzmiały słusznym gniewem. Ktoś nieprzychylny odmieńcom wyrzucił zaraz kluczyk do wody. Bałtyk nie był wtedy jeszcze, jak dziś, Obszarem Specjalnym, chronionym srogo przed wszelakim śmieciem. I trzeba było pałąk kłódki długo piłować. Z przerwami. Metal lubi wtedy ciepełko... Męski świat bardzo samotnych chłopczyków.
No i ta lokalna telewizja zastępcza - ludzi z "Daru" patent własny. Fregata ma na międzypokładzie nieduże iluminatory. Kiedy cumowaliśmy przy Skwerze Kościuszki, to keja bardzo im "pasowała" - wychodziła nieco powyżej okienek. Wystarczyło posłać na szkafut (pokład żaglowca) któregoś z wachtowych przystojniaków (pozdrawiam obu Jurków z pierwszej wachty i Ohydka!) - by zagadywali panienki. Panny, mężatki, brunetki, blondynki - podchodziły wtedy ufnie pod samą burtę, a wiatry na skwerze są stałe, jak passaty. Pomagają w miłych odsłonach. A tam niżej, na międzypokładzie czyhał już tłumek podglądaczy, w karnej kolejce. Miejsca starczało dla jednej pary oczu, więc tył wężyka chętnych na "telewizję" liczył głośno czas przysługującego zaglądania pod spódniczki.
- Wzięli chodem górny mars foka - z zabieganiem!

Ta ostatnia część komendy do reglamentacji podglądania bardzo się nadawała: z zabieganiem! Na koniec kolejki. Może się jeszcze człek na aktualny obraz ślicznych wypukłości załapie. A już na pewno - na następne, wszak do Gdyni płynie rzeka płci pięknej non stop, letni sezon.

Niemniej sny były, mimo to, nadal zdrowe - po wielkich przegonach, których żaden ISM [International Safety Management code, czyli Międzynarodowy kodeks zarządzania bezpieczną eksploatacją statków - red.] by nie aprobował. Po kąpielach na redzie Gdyni czy na środku Atlantyku - akurat tego inni polscy armatorzy wzbraniali przesurowo. Ale to był "Dar" - miał ludzi z jajami w obu załogach, stałej i naszej, praktykanckiej.

Problem z telewizją bulajową był tylko jeden: pod statek podchodziły także siostry, narzeczone i mamuśki. I nijak było tłumaczyć: mamo, cofnij się dwa metry, bo zaglądają pod kieckę? Czy: Danusiu, więcej dystansu do piersi mej. Choć też bym się teraz wtulił, ale muszę chronić twoją prywatność. Moja ci ona jest!

Przystawały przy "Darze" i zakonnice. Czy grzech wtedy był podwójny?

Te młode w mojej rodzinie nijak też nie wierzą, że telewizja mogła mieć tylko dwa kanały. Że mięso bywało w sklepach - jak rzucili. Że pralka kosztowała także dwie noce stania w kolejce społecznej. A z kraju łatwiej było wyjechać pod ciężarówką, niż pokazując paszport - nie dawali go byle komu. Zresztą w czas siermiężny "nie dać zawsze jest co". To piękne powiedzonko z czasów PRL powinno dawno wisieć w stosownym muzeum. Myślę, że wnuczki nie wierzą też, iż stateczny dziadek figlował z wiatrem na bombramie grotmasztu nie tak dawno, ledwie 46 lat temu! Że tłoczył się w kolejce na międzypokładzie po dobra tuż za bulajem - ale dla kandydata na ucznia Państwowej Szkoły Morskiej czasowo bardzo niedostępne.

- Macie pokonać i ten głód, gdy kurs serio. Na morza! Zbiegło... Białej Fregacie i nam, chłopcom z "Daru Pomorza".

Autor jest kapitanem żeglugi wielkiej, pisarzem marynistą i publicystą morskim. Praktykę kandydacką na "Darze Pomorza" odbywał w 1963 r.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki