W gospodarce również trzeba to robić. Tyle tylko że prognozy ekonomiczne skutkują podejmowaniem długofalowych decyzji. W przypadku pogody jej przewidywania wpływają na nasze decyzje bieżące (wziąć parasol, czy nie; założyć ciepłe gacie czy stringi) lub krótkookresowe (pojechać na wakacje do Egiptu czy zostać nad Bałtykiem). Nawet jeśli popełnimy błąd zawierzając prognozom, najwyżej zmokniemy, zmarzniemy lub stracimy humor na urlopie. A dodatkowo większość tych decyzji możemy szybko skorygować. W biznesie i w polityce gospodarczej nie jest to takie proste.
Decyzje inwestycyjne wymagają często oceny sytuacji (makro- i mikroekonomicznej) w długim horyzoncie czasu - zazwyczaj co najmniej kilku-, kilkunastoletnim. Na jakiej podstawie takich ocen dokonywać? W czasach tak dynamicznych (ekonomiści lubią określenie - turbulentnych) zawodzą modele ekonometryczne oparte na danych statystycznych z przeszłości. Bo jedno jest pewne - przyszłość będzie inna niż przeszłość, inna niż teraźniejszość. Inna nie tylko i nie przede wszystkim pod względem ilościowym, to od biedy jakoś można by przewidzieć.
Stoimy w obliczu wielkich zmian jakościowych, których kierunek trudno jest nawet zdefiniować. Mówił o tym niedawno Ivan Krastev, politolog i filozof, w bardzo ciekawym wywiadzie dla "Polityki". Świetna była rozmowa, nie tylko na ten temat, Grzegorza Miecugowa z Zygmuntem Baumanem w TVN24. I Krastev i Bauman przyznają, że nie wiedzą, w którą stronę pójdzie świat. No, ale to są wybitne postaci.
Stać ich na kartezjańskie stwierdzenie: wiem, że nic nie wiem. Co innego analitycy z banków i firm konsultingowych. Ci muszą wiedzieć wszystko, w tym znać przyszłość. Za to im płacą. Gdyby powołali się na Kartezjusza, wylecieliby z dobrze płatnych posad. Są współczesnymi wróżbitami, płaci im się za stawianie tarota, a nie za wynik. Co więcej, gdyby takiemu głównemu ekonomiście dużego banku wyszło z modeli ekonometrycznych, że system finansowy świata się rozpadnie, to przecież tego nie ogłosi, bo dałoby to zapewne początek temu rozpadowi. W najlepszym razie sam się biedak ewakuuje i zacznie zajmować się uszlachetnianiem ludzkości w innej intratnej dziedzinie.
No więc, z prognozowaniem na bieżący rok ekonomiści powinni się nieco wstrzymać. Może lepiej brać pod uwagę przepowiednie np. pana Krzysztofa Jackowskiego z Człuchowa, który twierdzi, że w 2011 roku będzie w Polsce bryndza. Ja nie jestem takim czarnowidzem jak ten jasnowidz i sądzę, że nie będzie gorzej niż w 2010 r. I moje nadzieje są oparte na równie twardych podstawach jak jego. Z tym, że gdyby więcej ludzi uwierzyło mnie, a nie jemu, to byłoby dla wszystkich lepiej. Optymistyczne prognozy kreują bowiem hossę, a sianie defetyzmu prowadzi prostą ścieżką do bessy.
PS. Zapraszam moich czytelników do uczestnictwa w konkursie-zgadywance o najbliższej przyszłości polskiej gospodarki, który ogłosiłem na swoim blogu
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?