Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gdzie jest ten knebel?

Dariusz Szreter
W 24 lata po przełomie 4 czerwca 1989 r. właściwie wszyscy powtarzają już, że "nie o take Polske walczyli". Najgłośniej na ogół ci, którzy nie walczyli wcale. Zgoda, niedostatki naszej demokracji, słabość państwa, ale też i wady społeczeństwa - można długo wymieniać. Jest za to z pewnością jedna rzecz, której mamy w nadmiarze: rozpolitykowanie, które zdominowało publiczny dyskurs, przypominający coraz bardziej retorykę obowiązującą na trybunach piłkarskich stadionów.

W minioną niedzielę ulicami Bytowa, prowadzony przez pomorską śmietankę PiS, przeszedł marsz w obronie ni mniej ni więcej tylko wolności słowa. Gwoli ścisłości towarzyszyła mu jeszcze jedna intencja - obrona wartości rodzinnych.

Zestawienie tyleż oryginalne, co ryzykowne. Tradycyjna rodzina opiera się bowiem nie tyle na wolności słowa, ile podporządkowaniu innych temu, kto ma "ostatnie słowo". Kryzys rodziny w dotychczasowym kształcie to właśnie efekt nadmiaru wolności. A także wolnoamerykanki ekonomicznej.

To, że coraz mniej młodych ludzi zawiera małżeństwa i decyduje się na posiadanie dzieci, to - nie zawsze w pełni świadoma - reakcja na tę sytuację, a nie efekt jakiejś liberalno-lewicowej propagandy. Prorodzinna polityka państwa może, owszem, lekko korygować tempo tego procesu (wycofanie się rządu z dofinansowywania przedszkoli trudno akurat tu uznać za budujący przykład), ale jego zasadniczego kierunku nie zmieni.

Żeby to zrozumieć, trzeba jednak spojrzeć na zjawiska zachodzące we współczesnym świecie z odrobiną poznawczego dystansu i bez ideologicznego zacięcia. Rozumiem, że nie każdego na to stać. Z jakiej planety trzeba jednak pochodzić, żeby na serio utrzymywać, że w Polsce problemem jest brak wolności słowa?

Poseł Macierewicz wygaduje na temat katastrofy smoleńskiej co mu Binienda na język przyniesie, a wszystkie telewizje informacyjne nadają to w paśmie prime time. Pani Gargas robi wybitnie jednostronny film na ten sam temat, telewizja publiczna emituje to na dwa dni przed rocznicą tragicznego lotu.

Z okazji innej rocznicy - powstania w warszawskim getcie - prof. Jasiewicz mówi, że Żydzi sami są winni nieszczęść, które ich przez wieki spotykały, w tym holokaustu, a magazyn "Focus Historia" jak gdyby nigdy nic drukuje jego wywody, bo - jak wyjaśnia redaktor naczelny - redakcja jest zszokowana, że takie poglądy można głosić. Krótko mówiąc, są tak szokujące, że należy je nagłośnić.

Lech Wałęsa nawołuje do sadzania posłów o orientacji, jak się to zgrabnie mówi, nieheteronormatywnej, za murem i przez kolejne dwa tygodnie cała Polska nie mówi o niczym innym.

Poczytny tygodnik oskarża katolickiego hierarchę o pijaństwo i mobbing, bez powołania się na choćby jednego świadka znanego z imienia i nazwiska i nic, ani sprostowania, ani procesu przeciw wydawcy.

Satyryk Abelard Giza (znów w telewizji publicznej) obwieszcza narodowi, że w organizmie papieża wszystkie procesy fizjologiczne przebiegają podobnie jak u innych śmiertelników, a pani Wójciak z Teatru Ósmego Dnia, na wieść o wyborze kardynała Bergoglio na papieża ciska na Facebooku słówkiem też dość fizjologicznym. W tym ostatnim przypadku pojawiło się wprawdzie zagrożenie, że pani Wójciak, która pracuje w instytucji dotowanej przez władze Poznania straci robotę, ale skończyło się na naganie.

Ze swojej funkcji musiała za to odejść pani dziekan prywatnej, katolickiej uczelni, która (dziekan, nie uczelnia) ujęła się za szefową "ósemek". Jak zatem widać - to już uwaga na marginesie - że instytucje publicznie bardziej sprzyjają wolności słowa niż prywatne.

Komu tych swawoli mało, ma jeszcze do dyspozycji internet, gdzie może sobie wylewać kubły pomyj na dowolną osobę i w ogóle pisać co się chce w sposób niczym nieskrępowany, nawet regułami składni i ortografii, o takim drobiazgu jak logika nie wspominając. Trochę jak w dawnych czasach pisano na płocie. Tyle, że kiedyś zatrudniano cieciów, żeby te bazgroły zmywali. Teraz niby też są administratorzy, ale kto by nadążył z wyłapywaniem wszystkiego. A poza tym... mamy wolność słowa.

Przykłady przejawów całkowitej wolności i absolutnej nieodpowiedzialności za owo słowo można by mnożyć, ale chyba na dziś już starczy.

Wspomnę tylko na koniec, że uczestniczący w onym bytowskim proteście przeciw brakowi wolności słowa poseł Jaworski nawoływał tam do zmiany rządu (bo taki w istocie był cel tamtej manifestacji, czemu zresztą - biorąc pod uwagę, że organizowali go politycy opozycji - trudno się dziwić) i jakoś nikt go nie kneblował. A że niewiele się o tym mówiło? Trzeba było protestować w Warszawie albo przynajmniej w Gdańsku, tam dziennikarze mają bliżej. Albo mądrzej wymyślać pretekst do protestu.

Czytaj więcej felietonów Dariusza Szretera

Napisz do autora: [email protected]

Możesz wiedzieć więcej! Zarejestruj się i czytaj wybrane artykuły Dziennika Bałtyckiego www.dziennikbaltycki.pl/piano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki