Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gdynianin chce przepłynąć z Sydney do Hobart ...kajakiem

Agata Grzegorczyk
Tym kajakiem Marcin Gienieczko chce pokonać m.in. Cieśninę Bassa
Tym kajakiem Marcin Gienieczko chce pokonać m.in. Cieśninę Bassa Fot. T. Bołt
- Bez zagrożenia śmiercią nie ma przygody. Tak powiedział Reinhold Messner, kiedy zapytano go jak się czuje po zdobyciu Everestu bez tlenu. Ja jestem dokładnie tego samego zdania - twierdzi Marcin Gienieczko, gdyński podróżnik, który za kilka dni wyrusza w jedną z najtrudniejszych wypraw swojego życia.

Zamierza najpierw samotnie pokonać rowerem górskim 6 i pół tysiąca kilometrów australijskich bezdroży, potem pieszo kolejny tysiąc Pustyni Gibsona i na koniec przepłynąć mierzącą 1200 kilometrów trasę z Sydney do Hobart. Ale nie jachtem, a kajakiem.

Wyprawa Marcina Gienieczko rozpoczyna się 20 maja w Darwin w północnej Australii.
- Tam wsiadam na rower górski i jadę do aborygeńskiej osady Newman. Mniej więcej trzy tysiące kilometrów. Wtedy helikopter przyleci po rower i przywiezie mi wodę, a ja już pieszo ruszam na Pustynię Gibsona - mówi Marcin Gienieczko. - Bedą miał ze sobą wózek z dobytkiem wzorem Marka Kamińskiego. To stalowa, spawana konstrukcja. Aby uzyskać jak najniższą wagę wykorzystałem rury cienkościenne. Wózek ma koła takie jak rower górski, co mam nadzieję pomoże mi pokonać wystające z podłoża korzenie i kamienie. Dzięki wózkowi będę mógł zabrać więcej prowiantu.

Po drugiej stronie pustyni w Alice Springs na podróżnika będzie czekał jego rower i kolejne trzy i pół tysiąca bezdroży do pokonania. Do Sydney. A wtedy przerwa. Krótki pobyt w Polsce, by przeczekać najniespokojniejszy czas na australijskim wodach. Bo trasa z Sydney do Hobart nawet w spokojniejszym czasie jest wystarczająco niebezpieczna. Szczególnie dla kajakarza.
- To będzie najbardziej ekstremalna część wyprawy. W ramach ponad tysiąca kilometrów walki z oceanem będę musiał też pokonać Cieśninę Bassa, o której żeglarze mówią, że jest dla nich tym czym K2 dla himalaistów. A miejscowi nazywają ją "czarną dziurą". Bo może wchłonąć wszystko. Zderzają się tam dwa prądy oceaniczne , a jest dość płytko, ok. 50 metrów, więc łatwo sobie wyobrazić, co się tam dzieje. Totalny extreme.

To jednak to co Marcin Gienieczko lubi najbardziej. I to właśnie do oceanicznego etapu przygotowywał się najdłużej. Całe ubiegłe wakacje,po raz pierwszy od lat spędzane w Polsce, woził na dachu samochodu kajak i gdy tylko nadarzała się okazja spuszczał go w Orłowie na wodę. Popłynął nim też z Sopotu do Szczecina pokonują prawie 500 kilometrów. A w międzyczasie przeszedł w Akademii Morskiej kurs indywidualnych technik ratunkowych na morzu. I przyglądał się budowie kajaku, który przygotowywał dla niego Bartosz Puchowski, inżynier na co dzień zajmujący się projektowaniem jachtów. Wehikuł wodny, bo efekt końcowy tej pracy, chyba już tylko umownie można nazwać kajakiem ma długość 7 metrów, szerokość głównego kadłuba to 0,8 metra i waży ćwierć tony.

- Kajak wyposażyłem w boczne pływaki, żeby był mniej wywrotny przy dużej fali, wszystko musi być bardzo szczelne, bo Marcin będzie miał ze sobą cały dobytek, a w kajaku będzie też spał - tłumaczy Bartosz Puchowski.

Marcin Gienieczko, z wykształcenia jest dziennikarzem, zawodowo zajmuje się przygotowywaniem ekstremalnych wypraw. Survivalu uczył się w tajdze od syberyjskiego trapera. Ma już za sobą samotne wyprawy przez pustynie i spływy najniebezpieczniejszymi rzekami świata. .

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki