Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gdański radny PO krytykuje niektóre formy odtwarzania "żywej historii"

Marcin Mindykowski
Ze Stanisławem Sikorą, gdańskim radnym, który w ubiegłym tygodniu zgłosił policji fakt, że przed gdańską galerią Cyklop wystawiono budkę wojskową SS, rozmawia Marcin Mindykowski

Co zdarzyło się w środę na ul. Piwnej?
Zauważyłem budkę wartowniczą z inicjałami SS i fotografujących się w niej niemieckich turystów. Zobaczyłem więc coś, co bardzo mocno mną wstrząsnęło i co - w moim odczuciu - absolutnie nie powinno mieć miejsca w przestrzeni publicznej. A ponieważ szedłem na umówione spotkanie, kawałek dalej wszedłem na posterunek policji i przedstawiłem się, prosząc o interwencję policji. Zareagowałem jak obywatel, który zobaczył coś sprzecznego z jego poczuciem obowiązującego w Polsce prawa.

Dlaczego nie wszedł Pan do galerii i nie zapytał o kontekst tego wydarzenia? Tego dnia przed galerią kręcono suplement do fabularyzowanego filmu dokumentalnego o obozie Stutthof.
Tu nie chodziło o wytłumaczenie. Nie bawię się w organ śledczy, który pyta, dlaczego w miejscu publicznym namalowany jest znak SS albo wisi taki, a nie inny portret. Jeżeli ktoś wybija szybę w samochodzie, to nie pytam, dlaczego ją wybija. Może zostawił w środku kluczyk od samochodu? Ale jeżeli widzę wydarzenie, które w moim przekonaniu łamie istniejące prawo i mam możliwość skontaktowania się z policją, to to robię. Nie zauważyłem tam żadnej tablicy informującej, że np. odbywa się tam jakiś happening czy jest kręcony film. Parę lat temu realizowano przecież film "Wróżby kumaka" i Hitler wjeżdżał do Gdańska - proszę mi wierzyć, że wtedy nie interweniowałem. A tutaj, w miejscu publicznym, nieprzygotowanym na tego typu przedsięwzięcia, wystawia się budkę na zasadzie "Wystawiamy, ale nie informujemy, o co chodzi i z czym to jest związane". Co innego w przestrzeni zamkniętej i z odpowiednim komentarzem. Kiedy idziemy do Muzeum Powstania Warszawskiego czy na film "Katyń", też zobaczymy żołnierza w mundurze niemieckim. Ale wtedy uczestnicy są na to nastawieni i wiedzą, czego się spodziewać.

W tle tego sporu jest ciekawe pytanie - jak opowiadać o najnowszej historii? Co Pan sądzi o modnych ostatnio grupach rekonstrukcyjnych, które z pełną drobiazgowością - mundurami, ornamentami, bronią, okrzykami - odtwarzają bitwy historyczne, także te z II wojny światowej?
Uważam, że jest na to za wcześnie, ponieważ ta historia jest zbyt świeża. Dochodzą do mnie głosy - nie wiem, na ile prawdziwe - że do Polski przyjeżdżają np. obywatele niemieccy właśnie po to, by wziąć udział w takich grupach rekonstrukcyjnych, bo mogą się wtedy przebrać w mundur SS czy Waffen SS i poobwieszać się orderami. U siebie tego robić nie mogą, bo to jest zakazane. Uważam, że państwo niemieckie przyjęło bardzo dobrą metodę - tam przecież też się mówi o historii, ale z tego, co wiem, nie ma tam grup rekonstrukcyjnych. Tam nikt nie paraduje w mundurze SS. Koniec kropka. To jeszcze nie ten czas, żebyśmy mogli spokojnie i obiektywnie do tego tematu podejść. Nie można odtwarzać wydarzeń II wojny światowej, skoro są jeszcze świadkowie, którzy to przeżyli i byli tego uczestnikami.
Ale takie inscenizacje i tak będą się odbywały i zawsze ktoś musi zagrać w nich tę drugą stronę.
W moim przekonaniu świadczy to jednak o zbyt lekkim podejściu do tego tematu i złym poczuciu smaku. Proszę sobie wyobrazić grupę turystów, którzy przyjeżdżają do jednego z byłych obozów koncentracyjnych i widzą happening, w którym ktoś się przebiera w niemiecki mundur i np. pędzi więźniów. To jeszcze nie jest ten czas, żebyśmy mogli podchodzić do tego nieemocjonalnie, "na zimno". Przy stole wciąż spotykamy wujka czy dziadka, którzy przeżyli te dramatyczne wydarzenia. Ja też podchodzę do tego emocjonalnie - kilka osób z rodziny mojej mamy przetrzymywano w obozie w Sztutowie. Mimo to w wypadku tej budki zareagowałem spokojnie, bez nerwów. Ktoś inny mógłby przecież np. tę budkę przewrócić, coś zamazać.

A ogromny walor edukacyjny tych inscenizacji? Jak inaczej opowiadać o historii młodym, tak żeby ich zainteresować?

Rozumiem, że nauczanie historii czy pogłębianie wiedzy poprzez taką formę jest bardzo dobre. Mogę tu podać przykłady rekonstrukcji bitwy pod Grunwaldem czy szarży pod Krojantami. To dobra nauka historii. Ale moim zdaniem wydarzenia II wojny światowej wciąż mocno ciążą na dzisiejszej ocenie i postrzeganiu świata. Proszę zobaczyć, jakie mamy dzisiaj podejście do potopu szwedzkiego, który miał miejsce prawie 350 lat temu. Przechodzimy nad tym do porządku dziennego, patrzymy, jak ci Szwedzi są świetnie ubrani, jakie mają wąsy, kapelusze, długie włosy, muszkiety - i wręcz nabieramy do nich sympatii. A przecież zniszczyli nasz kraj w sposób okrutny, przyczyniając się m.in. do upadku Rzeczpospolitej. Ale to było 350 lat temu i na te wydarzenia patrzymy inaczej. Być może na te tematy, o których dzisiaj mówimy, za 350 lat też będziemy patrzyli inaczej. Ale są święte miejsca, w których nawet za 100 czy 150 lat nie będziemy organizować happeningów. Trzeba oddać im hołd i szacunek. Owszem, może słaby poziom edukacji powoduje to, że młodzi ludzie coraz mniej wiedzą o tamtych wydarzeniach, więc trzeba o nich przypominać. Ale od tego są szkoły, programy edukacyjne, a nie happeningi w świętych miejscach. To jest nasza świętość i należy do niej podchodzić z czcią, z należytym szacunkiem. Tak przynajmniej mnie uczono i wychowywano.

Ale szkolne podręczniki nie są już atrakcyjne, a taka "żywa historia" - realistyczna, dynamiczna - wciąga widza i pozwala poczuć, co działo się 70 lat temu.

Nie, nigdy tego nie poczujemy. To zawsze będzie tylko inscenizacja. Nigdy nie poczujemy, co oznaczał wielomiesięczny głód, strach przed uderzeniem pałką, przed śmiercią, przed komorą gazową. Możemy się fajnie bawić, biorąc udział w szarży pod Krojantami, ale nie poczujemy wybuchu pocisków armatnich i widoku ginącego kolegi spadającego z konia. Natomiast możemy wysilić swoją wyobraźnię i intelekt poprzez inne formy - literaturę, filmy, relacje osób, które przeżyły tamte wydarzenia. Poza tym jest też tak, że jak się pokaże nieprzygotowanej osobie - np. dziecku - okrutne sceny, to oczywiście ta pierwsza reakcja będzie bardzo mocna. Ale przy dwudziestym razie, kiedy pokażemy, jak ktoś komuś odcina głowę czy odrąbuje rękę, to już to nie robi specjalnego wrażenia. Nasza wrażliwość tępieje i potem dochodzi do takich paradoksalnych historii, że robione jest zdjęcie przy komorze gazowej i ktoś mówi: "Proszę państwa, no to proszę się uśmiechnąć".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki