MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Furia na czterech kółkach

Dorota Abramowicz
Wyzwiska, obraźliwe gesty, plucie na szybę, walenie pięścią w maskę, bójki, łomy i klucze francuskie wożone "na wszelki wypadek" pod siedzeniami aut. To tylko niektóre przejawy agresji narastającej wśród polskich kierowców. Amerykańscy psychiatrzy mają na to określenie - to tak zwana "road rage", czyli furia drogowa.

Koniec maja, piątkowe popołudnie, jednostajny szum silników, sznur aut czekający na wjazd od strony Moreny na ulicę Słowackiego w kierunku obwodnicy. Aneta (kierowca z 20-letnim stażem, jazda bezwypadkowa, bez mandatów) próbuje zjechać na lewy pas. Włącza kierunkowskaz, czeka, czeka, czeka. Wreszcie pojawia się luka. Wjeżdża, podnosi rękę w geście podziękowania. Jednak kierowca z samochodu z warszawską rejestracją, elegancko ubrany pan po 50, nie chce podziękowań. Naciska klakson, a kiedy sznur samochodów po przejechaniu kilku metrów znów staje, wysiada i rusza w stronę kobiety. Aneta blokuje drzwi, mężczyzna szarpie za klamkę. Krzyczy. Kopie w samochód. Przerywa na chwilę, by wrócić do swojego wozu i przejechać kolejnych 10 metrów w korku, po czym znów wyskakuje z samochodu.

- Chciał oberwać lusterko, potem kopał w opony - wspomina Aneta. - Byłam przerażona. Wreszcie zapaliło się zielone światło i uciekłam.
Aneta padła ofiarą "road rage", czyli "furii drogowej". Road rage zostało uznane przez amerykańskich psychiatrów za odrębną jednostkę chorobową. Jej objawy mogą narastać: od agresywnej jazdy, "najeżdżania" na zbyt wolno - zdaniem kierowcy - poruszający się pojazd, przez nadużywanie klaksonu, aż po zamierzone spowodowanie kolizji, bójki i straszenie bronią. Prawie 80 proc. polskich kierowców przyznaje, że kilka razy w miesiącu spotyka się z agresją na drodze.

To nie tylko nasz problem - w USA drogowa furia zabija lub poważnie rani ponad 300 ofiar rocznie. Z kolei Włosi, próbując dociec, jaka jest skala zjawiska, zbadali przyczyny 170 tys. wypadków drogowych. Okazało się, że zaburzenia psychiczne, agresję i skłonność do ryzyka kierowcy można było wykluczyć jedynie w 56 tysiącach przypadków.

Krzysztof Sarzała, psycholog, dyrektor Centrum Interwencji Kryzysowej w Gdańsku:
- Człowiek musi mieć wokół siebie trochę miejsca. Główną przyczyną narastania agresji kierowców jest natężenie ruchu drogowego.
On sam wspomina chłód na plecach, gdy - po zmianie pasa ruchu - usłyszał od jadącego za nim młodego mężczyzny ostrzeżenie: "Jeszcze raz to zrobisz, a zap... cię siekierą".
Rozsyłam e-maile wśród znajomych. "Jeśli padłeś ofiarą agresji na drodze lub byłeś jej świadkiem - daj znać" - proszę.
Maria (po trzydziestce, dużo jeździ) odpowiada jako pierwsza.
Przeżyła ostatnio trzy takie sytuacje.
- Pierwszy raz zimą - wspomina. - Zaspy po obu stronach, droga odśnieżona na szerokość dwóch aut. W moją stronę idzie pieszy. Zerkam w lewe lusterko, za mną tir jedzie środkiem, wrzucam kierunek i gościa wymijam. Dojeżdżam do przejazdu kolejowego, tir mnie wyprzedza i staje w poprzek. Kierowca wyskakuje z auta i do mnie z łapami. Oczywiście poleciała wiązka w moim kierunku. Zamknęłam się w aucie. Facet dostał furii i zaczął kopać mój samochód. Od tego czasu wożę ze sobą łom.

Łom się przydał, kiedy przed miesiącem Maria zaparkowała auto przed szpitalem. Było mało miejsca, więc delikatnie otworzyła drzwi, nie dotykając nimi stojącego obok pojazdu. Nagle z wozu wyskoczył kierowca.
- Doskoczył do mnie, zaczął wrzeszczeć, że mu drzwiami pukam w jego auto, że lakier i oczywiście wiącha - opowiada Maria. - Cały czas machał łapami, był coraz bliżej. Schyliłam się za tylne siedzenie, wyjęłam łom i rzekłam, no... niezbyt kulturalnie, żeby mnie zostawił. Facet odszedł. Potem jeszcze raz pokazałam łom mężczyźnie, który wrzeszczał jak opętany na pewną blondynkę, która spowodowała kolizję. W dodatku wjechała w tył mojego samochodu, nie powodując zresztą żadnych uszkodzeń. Za to kierowca z samochodu stojącego za nią dostał ataku furii. Wyjęłam więc łom i spokojnie spytałam, czy mam go uspokoić. To zrobiło wrażenie. Blondynka dostała ataku histerycznego śmiechu. Uznałyśmy wspólnie, że nie ma powodu wzywać policji i się rozjechałyśmy.

Mariusz (rowerzysta) niedawno jechał ulicą Wita Stwosza w Gdańsku. Ponieważ na tym odcinku chodnik był zajęty przez parkujące samochody, musiał wjechać na jezdnię.
- To było zaledwie kilkadziesiąt metrów do przejechania, poruszałem się dość szybko, co najmniej 30 km na godzinę. Wtedy zaczął trąbić na mnie starszy pan w czarnym volkswagenie polo. Dobrze ubrany, wyglądał na człowieka zajmującego się pracą umysłową. A ja nie miałem gdzie zjechać! Wreszcie się ze mną zrównał, otworzył szybę i zaczął wyzywać mnie od sk... synów. W końcu mu odpowiedziałem. Odjechał.

Ola odpisała, że kilka dni temu tuż przed zjazdem na obwodnicę we Wrzeszczu widziała, jak pewien kierowca uderzył w twarz innego, który wcześniej zajechał mu drogę. Wcześniej na szybę jej samochodu, na ulicy Księżycowej w Sopocie, z kolei napluł inny pan.
- Mojemu koledze w Sopocie jacyś młodzieńcy rozbili przód auta kijami bejsbolowymi - mówi koleżanka z pracy. - W samochodzie była żona i dwoje małych dzieci.
Renata, przechodząc przy zielonym świetle przez ul. Kopernika w Gdyni, w ostatniej chwili uskoczyła przed wjeżdżającym na przejście samochodem. Tracąc równowagę, z impetem oparła się dłońmi o maskę.
- W szoku ruszyłam dalej - opowiada. - Nagle usłyszałam za sobą szybkie kroki biegnącego mężczyzny. To kierowca, urażony, że dotknęłam jego wozu, ruszył za mną. Gonił mnie, wyzywał, groził. Uciekłam.
Nie wszystkim udaje się uciec. Przed trzema laty policjanci w Kościerzynie badali przyczyny śmierci starszego mężczyzny. Przechodził po pasach przez ulicę. Zbyt wolno, zdaniem pewnego kierowcy, który rzucił się na przechodnia. Ten wskutek pobicia zmarł.

- Do tej pory pamiętam pewne zdarzenie sprzed kilku lat - wspomina Leszek. - Młodzi ludzie wyjechali z piskiem opon na Kartuską w Gdańsku przy czerwonym świetle, zmuszając kierowcę dostawczego samochodu do ostrego hamowania. Chwilę później oba auta stanęły w korku. Kierowca busa wysiadł, młodzieniec wyskoczył z samochodu. Krótka wymiana zdań, w końcu kierowca przyłożył młodemu po buzi i wrócił do siebie. Młodzieniec zaczął czegoś nerwowo szukać w schowku. Zobaczyłem, jak wyjmuje... broń, wsadza za pasek spodni i rusza w stronę busa... Zamarłem.
Ostatecznie do strzelaniny w korku nie doszło. Z młodzieńca jakby nagle uszło powietrze. Wsiadł i odjechał.

- W USA zanotowano już przypadki strzelania do "wrogich kierowców" - mówi jeden z policjantów. - Gdyby w Polsce nie było ograniczonego dostępu do broni, już dawno mielibyśmy jatkę na drogach.
Od policji jednak trudno uzyskać dokładne dane na temat ofiar i sprawców furii drogowej. Po pierwsze, jak przyznają sami policjanci, w kategorii "kolizje i wypadki drogowe" nie ma specjalnych zakładek z napisem "agresja", więc statystyk się nie prowadzi. Po drugie - sami kierowcy niechętnie informują organa ścigania o wyczynach rodzimych Mad Maxów.

- Po ochłonięciu praktycznie nie zgłaszają nam takich przypadków - przyznaje Robert Nowicki z Wydziału Ruchu Drogowego KWP w Gdańsku. - To wszystko wymaga czasu, po zgłoszeniu konieczne jest dokonanie obdukcji, potem złożenie zeznań, szukanie świadków, a ludziom po prostu się spieszy.
Tadeusz Wiesław Bratos, prezes Stowarzyszenia Psychologów Transportu w Polsce, twierdzi, że nie można lekceważyć przypadków "road rage". Z jednego powodu.
- Zjawisko agresji na drodze będzie nadal rosnąć - tłumaczy Bratos. - Im więcej samochodów, tym więcej stresu.

Według najnowszych danych z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji, na Pomorzu zarejestrowano 670 tys. 904 pojazdy samochodowe. Na trzech mieszkańców (wliczając w to niemowlęta, przedszkolaków, młodzież szkolną i osoby obłożnie chore) przypada więc jedno auto.
Antoni Szczyt, dyrektor Pomorskiego Ośrodka Ruchu Drogowego, wspomina, jak na początku lat 90. XX wieku po województwie jeździło niecałe 100 tysięcy samochodów.
- Od tamtego czasu przybyło nam kilkanaście kilometrów dróg - rozkłada ręce. - Skutek jest taki, że w godzinach szczytu trasę czterech i pół kilometra od rafinerii do skrzyżowania Podwala Przedmiejskiego z ul. Okopową w Gdańsku pokonuje się w półtorej godziny.
- Kierowca w korku narażony jest na dodatkowy stres - wyjaśnia Tadeusz Wiesław Bratos. - Dodatkowy, bo oprócz tego ma problemy w pracy, w życiu osobistym, spieszy się, by na czas dowieźć towar, dojechać do lekarza, odebrać dziecko.
Człowiek jednak powinien - teoretycznie - panować nad emocjami. Powinien myśleć, przewidywać skutki swego postępowania. Naukowcy zbadali, jakie oszczędności czasowe przynosi agresywna jazda (wyprzedzanie na trzeciego, zmienianie pasa na drodze, gwałtowne hamowanie i ruszanie). Okazało się, że w ten sposób na dystansie 44 kilometrów można zaoszczędzić... minutę. Po stronie strat można wpisać koszt paliwa, zużycia samochodu, o życiu i zdrowiu nie wspominając.

Dlaczego więc Mad Max bierze w nas górę?
- To kwestia wychowania, nastawionego na rywalizację, a nie współpracę - tłumaczy psycholog. - Od przedszkola powinno się tłumaczyć dzieciom, że dzięki współpracy osiągniemy więcej niż walcząc ze sobą. Jeśli potem w szkole, na studiach, wymaga się od młodego człowieka, by robił karierę kosztem innych, to z takiego walczącego ucznia wyrośnie także agresywny kierowca.

W mniejszym stopniu zjawisko drogowej agresji dotyka kobiety. Jeżdżą mniej nerwowo, ostrożniej od panów (to pewnie ten testosteron), dwukrotnie rzadziej są sprawcami wypadków. Jednak i wśród pań, zwłaszcza aktywnych zawodowo, robiących karierę, drogowa furia narasta.

Daleko nam jeszcze do Amerykanów, gdzie zdenerwowanych kierowców uspokaja psycholog, dyżurujący pod bezpłatnym numerem telefonu. Musimy więc chronić się sami. Stowarzyszenie Psychologów Transportu w Polsce już przed kilkoma laty opracowało listę rad, jak unikać ataku drogowych furiatów.

- Główna zasada to nie reagować - mówi Tadeusz Wiesław Bratos. - Osobowość psychopaty "karmi" się naszą reakcją. Należy unikać nawet kontaktu wzrokowego.
Kierowcy, którym zależy na spokoju podczas jazdy, powinni także używać klaksonu jedynie w ostateczności, nie pokazywać obraźliwych gestów, a nawet przepraszać, jeśli się w niczym nie zawiniło.

Pozostaje jeszcze honor. Ale co człowiekowi z honoru, jeśli zostanie pobity, a jego samochód będzie nadawać się na złom? Chociaż są jeszcze inne metody. Zaprzyjaźniony trójmiejski lekarz, odpowiadając na ankietę o drogowej agresji, odpisał krótko:
- Gdy ktoś serwuje mi "fucka" - posyłam mu w powietrzu namiętnego całusa.
Dorota Abramowicz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki