Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Felieton "Na noże i widelce". Najsmaczniejsze jedzenie jest na żywym ogniu. Potwierdza to dziki kucharz ze Szwecji

Arkadiusz Onasch
Babcia Zyta mówiła, że najsmaczniejsze jedzenie jest na żywym ogniu, następne w kolejności ugotowane czy usmażone na gazie, a na końcu na prądzie. Pewnie nie wiedziała, że wynika to z maksymalnej temperatury z jaką da się podgrzać naczynie, a różnica przecież sięga 350 stopni. Płyty elektryczne osiągają najczęściej 400 stopni Celsjusza, palniki gazowe najczęściej 600, a tradycyjne westfalki czy kozy nawet do 800 stopni. Dlatego roztropnym jest unikanie lokali restauracyjnych pozbawionych ognia, kiedy chcemy zjeść smażone albo grillowane mięso czy rybę i cieszyć się zarazem pełnią jego smaku.

Od temperatury, czyli szybkości zamykania się zewnętrznej warstwy zależy to, ile smaku wewnątrz się zachowa, a ile ulotni bądź wypłynie. Dlatego też furorę robią pizzerie z piecem opalanym drewnem, że ciasto piecze się w minutkę, a w strukturze swej jest najdoskonalsze. Mam wielu znajomych, którzy to wiedzą i rozumieją, a wśród nich i takich, co w bardzo drogich i zarazem skąpych w instalacje nowych mieszkaniach montują sobie gazowe butle, palniki, a nawet grille, aby w domowych pieleszach zjeść możliwie najsmaczniejsze, chociażby, befsztyki.

Dlatego z wielką radością odnotowałem zaproszenie na przez Pomorską Regionalną Organizację Turystyczną Erika Brännströmsa – dzikiego kucharza za Szwecji. Pracował on kiedyś w najdroższej londyńskiej restauracji, karmił tamtejszą królową i trzech Bondów, a pomimo to zapragnął wrócić do natury, do najpierwotniejszej formy gotowania – do gotowania na żywym, otwartym ogniu z rozłupanych polan na lokalnym, naturalnym produkcie. To jest trend, który w kulturze kulinarnej zyskuje na wartości: prawdziwość, czyli autentyczność. Tego od lat po całej Polsce domaga się między innymi krytyk kulinarny, starogardzianin Artur Michna. To ma już kujawsko-pomorskie z nadwiślańskim szlakiem kulinarnym Niech cię Zakole i nieskromny autor tego felietonu w swej restauracji Winne Grono, gdzie menu mięsne oparł o lokalne, żyjące w dobrostanie rasy rodzime, takie jak gęś kołudzka czy owca pomorska czy ekologiczne warzywa od zawziętego na sycenie ziemi obornikiem rolnika.

Nie należy jednak oczekiwać, że cała gastronomia to zrozumie, a świat się zmieni. Jest to awangarda wyznaczająca trendy, dogadzająca smakoszom, a nie główny i podstawowy sposób funkcjonowania przybytków karmiących społeczeństwo.
Przy absolutnym niezrozumieniu i braku woli politycznej nie da się ucywilizować przemysłowej produkcji żywności i zetrzeć w proch wpływów lobby producentów żywności przemysłowej i chemicznych suplementów smaku, którzy od bez mała trzech dekad trują nas i Ziemię pomaluśku, lecz systematycznie. A może nie?

CZYTAJ TAKŻE: Jak Wigilia, to i ryby! Oto proste i smaczne przepisy na tradycyjne dania z ryb

Jesteśmy na Google News. Dołącz do nas i śledź "Dziennik Bałtycki" codziennie. Obserwuj dziennikbaltycki.pl!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Surówka z rzodkiewki

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki