Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dość bicia piany w sprawie organizacji mistrzostw Europy w 2020 roku

Rafał Rusiecki
Rafał Rusiecki
Rafał Rusiecki
Od piątkowego popołudnia umysły kibiców piłkarskich w kraju rozpala idea włączenia się Polski do rywalizacji o kolejną dużą imprezę. A wszystko za sprawą oczekiwanej, i potwierdzonej podczas posiedzenia w szwajcarskim Nyonie, decyzji UEFA o chęci organizacji Euro 2020 na całym kontynencie. Dokładnie w 13 miastach, rozsianych w różnych państwach. To oczywiście wydarzenie bez precedensu, ponieważ do tej pory piłkarskie mistrzostwa Europy rozgrywane były w jednym, góra dwóch krajach.

I zaczęło się. Na razie głównie w mediach. No bo przecież, jeśli w ubiegłym roku daliśmy radę wspólnie z Ukrainą unieść ciężar organizacji jednej z największych imprez na świecie, to dlaczego po kilku latach mielibyśmy się potknąć? Poza tym teraz jesteśmy bogatsi o nienadające się do przeliczenia na pieniądze doświadczenia. Mamy przecież nowe stadiony piłkarskie w Warszawie, Gdańsku, Poznaniu i Wrocławiu. Modernizowany jest także Stadion Śląski. Ba, do 2020 roku infrastruktura sportowa może się prezentować jeszcze bardziej okazale. Pomocne zaplecze stanowią inne, mniejsze obiekty w bliskiej okolicy, np. stadion miejski w Gdyni, jako wsparcie dla PGE Areny Gdańsk, czy stadion Legii, jako wsparcie dla Stadionu Narodowego w Warszawie. A jeśli UEFA chce, aby ciężar organizacji Euro 2020 był rozłożony na kilkanaście stadionów, to i finansowo powinno być łatwiej.

Z pewnością dzisiaj jest więcej optymistów niż przed pamiętnym 18 kwietnia 2007 roku w Cardiff. Wówczas wydawało się, że wspólna kandydatura Polski i Ukrainy nie ma szans w starciu z propozycją chorwacko-węgierską, a przede wszystkim włoską. Wtedy się udało. Zaskoczyliśmy piłkarską Europę. Długo jednak trzeba było przekonywać później samych Polaków do tego, że w ciągu niespełna pięciu lat uda się zbudować coś z niczego.

Trzeba się wgryźć w główne wytyczne, jakie UEFA stawia miastom gospodarzom Euro 2020. Gdańsk nie ma tu szans

Jednak tym razem ja wysiadam. Należę bowiem do osób, które wolą się dać miło zaskoczyć niż ślepo wierzyć w łut szczęścia. Nie od dzisiaj bowiem wiadomo, że walka o organizację piłkarskiego turnieju Euro to także walka o duże pieniądze. A UEFA, pod której egidą zbierają się piłkarskie federacje z całego kontynentu, musi się umiejętnie dzielić "dojną krową". Wystarczy prześledzić historię mistrzostw, aby zobaczyć, że jeszcze nigdy jedno państwo nie organizowało turnieju po ośmiu latach przerwy. Najbliżsi tego byli Włosi, którzy mieli Euro 1968, a później po Belgii (1972) i Jugosławii (1976) - gościli europejskie gwiazdy w 1980 roku.
No i przede wszystkim warto odnotować fakt, że przy tym podziale najwięcej ugrywał zawsze Zachód. Piłkarskie mistrzostwa Europy i świata, obok igrzysk olimpijskich, są najważniejszymi pod względem sportowym i biznesowym przedsięwzięciami. A futbol w wielkim wydaniu najdalej na Wschód zawędrował właśnie przy okazji polsko-ukraińskiego Euro 2012. Pokonaliśmy pod tym względem chociażby majętną Rosję. Tam Mundial zaplanowano co prawda na rok 2018. Ale to my byliśmy pierwsi!

To nie jest też tak, że w 2020 roku nie chcę oglądać w Gdańsku najlepszych piłkarzy Starego Kontynentu. Chciałbym, ale rozum podpowiada, że stolica Pomorza ma na to niewielkie szanse. Na ten moment jestem skłonny powiedzieć, że jedynie Stadion Narodowy w Warszawie może się skutecznie włączyć do gry. Ale i tutaj droga do celu jest daleka i bardzo wyboista.
Trzeba się bowiem dokładnie wgryźć w główne wytyczne, jakie w piątek określili dla gospodarzy przedstawiciele UEFA. Na finał i półfinały wymagana pojemność stadionu wynosi 70 tys. miejsc, na ćwierćfinały 60 tys., a na mecze fazy grupowej i 1/8 finału - 50 tys. W ostatnim przypadku przewidziane zostały wyjątki dla dwóch miast, które mogą dysponować obiektem co najmniej 30-tysięcznym.

Oznacza to, że potencjalnie Gdańsk, ze stadionem o pojemności 44 tys. (po odjęciu części dla mediów można mówić tylko o 40 tys.), znajdzie się w największej i najbardziej rywalizującej ze sobą grupie miast ubiegających się o Euro 2020. To oczywiście czysto teoretyczne założenie. Poza wstępnymi głosami poparcia dla tej idei wyrażanymi przez Pawła Adamowicza, nie ma bowiem oficjalnego stanowiska co do polskich kandydatur.

Zresztą UEFA zastrzega, że jedno państwo może zgłosić najwyżej dwa miasta. I tutaj jest dodatkowy kruczek. Warto bowiem wiedzieć, że turniej z udziałem 24 drużyn będzie pod względem miejsca rozgrywania meczów podzielony na dwie części. Pierwsza dotyczy fazy od eliminacji do ćwierćfinałów, a druga półfinałów i finału. Uwzględniając wytyczne UEFA odnoście pojemności stadionów, nietrudno zauważyć, że o półfinały i finał nie mamy co się starać. Stadion Narodowy w Warszawie liczy maksymalnie 58 tys. miejsc. Nieoficjalnie największe szanse na te kluczowe mecze Euro 2020 daje się obecnie Stambułowi.

Stołeczny obiekt jest aktualnie największym piłkarskim stadionem w kraju. Trudno sobie wyobrazić, aby w najbliższym czasie rząd podjął się budowy jeszcze większego. Co w takim układzie pozostaje Gdańskowi w kontekście rozważań na temat Euro 2020? Myślę, że bajka o Łodzi. Łudź się Gdańsku, łudź.

Zarejestruj się i czytaj wybrane artykuły Dziennika Bałtyckiego www.dziennikbaltycki.pl/piano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki