Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Cykl "Co słychać?". Angelika Cichocka: Trzeba się cieszyć swoim życiem. Ciągle nam czegoś mało. Stale gonimy za czymś, co jest odległe

Rafał Rusiecki
Rafał Rusiecki
archiwum Angeliki Cichockiej
Angelika Cichocka, biegaczka średniodystansowa z SKLA Sopot, wraca do formy po kontuzji. Przed nią wielkie wyzwania, ale to doświadczona zawodniczka, która na wielu międzynarodowych imprezach pokazywała wolę walki. W cyklu "Co słychać?", opowiada nam o swoich marzeniach i drodze do nich, o służbie w wojsku i podróżach w dalekie zakątki świata, które wciąż ją zmieniają.

Mówi się, że sport wyczynowy to często ból fizyczny. Czy czujesz, że organizm często daje do zrozumienia, żeby się zatrzymać?
Niestety, tak. Czy często? To kwestia tego, czy mówimy o małym stop, czy o wielkim stop. (śmiech) Faktycznie, trening jest bardzo ciężki. W treningu zawodowym chodzi cały czas o przełamywanie swoich granic, bo w przeciwnym razie nie będziemy się poprawiać. A chodzi przecież o wyśrubowanie rekordów życiowych, poprawienie ich, zdobywanie medali. Trzeba więc nastawić głowę, która kontroluje i koordynuje nasze ciało. Moim zdaniem, w treningu wszystko wychodzi z głowy. Zmęczenie fizyczne to jedno, ale ważne też, żeby zmusić się do tego wysiłku i przełamywać granice na co dzień. Jeżeli nie wejdzie to w nawyk, to na zawodach może też się nie udać. A przecież nie o to chodzi.

Co zmieniło się w Twoim życiu, w momencie kiedy weszłaś na wyższą półkę i zdecydowałaś się na sport wyczynowy?
Zaczęłam w końcu spełniać swoje marzenia. Czuję się szczęśliwą, stuprocentową zawodniczką. Zawsze o tym marzyłam. Na początku bałam się marzyć, bo wydawało mi się to nieosiągalne. Miałam bardzo dużo kompleksów. Myślałam, że biegam dobrze tylko na poziomie regionalnym, ale nic z tego nie będzie. Z jednej strony wierzyłam w siebie, a z drugiej bardzo się bałam. A teraz mogę działać i udowadniać, że jeszcze na dużo mnie stać. Mam wewnętrzne, bardzo silne poczucie, że najlepsze jest dopiero przede mną. Gdybym w to nie wierzyła, to podejrzewam, że dałabym sobie spokój ze sportem. To we mnie jest i w końcu to jest ten czas, o którym marzyłam.

Zobacz poprzednie odcinki cyklu "Co słychać?"

Świat lekkoatletyki dowiedział się o Tobie w 2014 roku w Ergo Arenie, gdzie zdobyłaś srebro w biegu na 800 metrów w halowych mistrzostwach świata. Czy to rzeczywiście było pierwsze, tak poważne odbicie w karierze?
Myślę, że faktycznie był to taki moment, który pokazał, że jestem dobra nie tylko na poziomie krajowym, bo już łapałam się na imprezy. A tutaj było nagle „bang” i srebrny medal! To też mi podpowiedziało, że „babo, weź się za siebie i się nie bój i startuj i bądź silna”. Tak, to był moment przełomowy w mojej karierze. Cieszę się, że to się wydarzyło na Pomorzu, w Ergo Arenie, którą mijam często i wspomnienia do mnie wracają. Te wspomnienia są żywe i mnie mobilizują jako zawodniczkę. To bardzo miłe.

Od tego wydarzenia minęło trochę czasu. Masz zapewne przeglądowe przemyślenia o hierarchii dyscyplin w Polsce. Jedynka to niezmiennie piłka nożna. Myślę, że lekkoatleci próbują się boksować chociażby z siatkarzami, skoczkami narciarskimi. Czujesz medialną, finansową siłę lekkoatletyki?
Wydaje mi się, że polska kadra narodowa w lekkoatletyce jest na światowym poziomie. Wyniki pokazują, że jesteśmy w światowej czołówce, na pierwszym miejscu w Europie jako team. To napawa dużym optymizmem. Zostajemy jednak z tyłu, jeśli chodzi o popularność. Mimo wszystko jestem optymistką. Jest dużo lepiej, niż powiedzmy 10 lat temu, gdzie lekkiej praktycznie w ogóle nie było. Interesowali się wyłącznie zagorzali kibice. A teraz bywa tak, że ludzie mnie kojarzą, zaczepiają. To bardzo miłe. Tego nam brakuje, bo my też często jesteśmy na zgrupowaniach. Kadra piłkarska czy siatkarska jest często w Polsce, trenuje, robi eventy, jest blisko kibiców. A my na parę miesięcy się bunkrujemy, robimy swoją robotę najczęściej na drugim krańcu świata i nas – tak fizycznie – nie ma. Memoriał Sidły jest w Sopocie, ale to też jedne zawody w roku. Nie ma takiego systematycznego kontaktu. Może z tego to wynika. Tak jak mówię, wyniki są coraz lepsze i zainteresowanie rośnie. Lekkoatleci pokazują się też w social mediach, a to namiastka takiego kontaktu z nami.

Ty w mediach społecznościowych jesteś regularna. Dbasz o tę stronę. Czy ta wirtualna część to coś, gdzie możesz ugrać coś więcej?
Ja to robię, bo to lubię. Lubię swoich kibiców, lubię ludzi, którzy się do mnie odzywają. Mi to sprawia bardzo dużą przyjemność. Mam świadomość tego, że są sportowcy, którzy nie komunikują się tymi kanałami. To wszystko musi być jednak zgodne z charakterem, osobowością. Ja to robię naturalnie. Ludzie piszą mi bardzo miłe rzeczy, motywują. Nawet teraz, kiedy mam kontuzję, mam wsparcie w kibicach. To jest tak, że jeśli ktoś jest kibicem lekkiej, to jest wiernym kibicem. Na dobre i na złe. I z tego bardzo się cieszę. A czy to jest potrzebne? Myślę, że tak. Żyjemy w takich czasach, że social media dają nam możliwość kontaktu, pokazywania, jak wygląda życie sportowca. Może dzięki temu inspirujemy młodych ludzi? Często piszą do mnie dziewczynki w wieku 13-, 14-lat, które się zachwycają, którym wydaje się to wręcz nierealne, co robimy. To wszystko jest w zasięgu ręki, ale wymaga pracy, bo nie ma drogi na skróty.

Tajga, Twój pies, też ma dużo fanów?
Tak! Ja jestem jej najwierniejszą fanką. Ona jest cudowna. Ja kocham zwierzęta. Wszystkie, bo i psy i koty. Mogłabym mieć w domu nawet węża. Zmierzam do tego, że chciałabym też działać na rzecz pomocy zwierzętom i udzielam się w tych tematach. Tajga to dla mnie członek rodziny.

W ubiegłym roku brałaś udział w sesji do odważnego kalendarza sportowego (not) ordinary girl. Wystąpiło tam kilka czołowych lekkoatletek, wszystkie bez ubrań. Jak oceniasz ten projekt z perspektywy czasu?
Nie wiem, czy bym się zgodziła, gdyby zaproponował mi to ktoś zupełnie z zewnątrz. Ja Olę (Szmigiel, autorkę zdjęć do kalendarza – przyp.) znam i wiedziałam od początku, o jej założeniach w tym projekcie. Wiedziałam też, jaki ma być jego wydźwięk. Uczestniczyłam w tym procesie od samego początku. Nie było to więc na zasadzie: „a dobra, robimy kalendarz, to się rozbierzesz”. Wydaje mi się, że finalnie ten projekt się udał i był pozytywnie przyjęty. To nie była po prostu sesja bez ubrań. Była za to bardzo sensualna. Nie było w ogóle naszej nachalnej nagości. Wydaje mi się, że dla mnie, jako kobiety, to była bardzo fajna sesja i kolejne doświadczenie.

Jak zareagowali na to Twoi bliscy, mąż?
Mąż na początku był dosyć sceptycznie nastawiony do tego całego pomysłu i finalnie nie jest najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, że takie coś się ukazało. Nie jestem jednak w żaden sposób ograniczana. Jeżeli czułabym, że robię coś wbrew niemu – tak bardzo mocno – to bym się nie zgodziła. To wszystko było tak na zasadzie przepychanek. Finalnie jesteśmy nadal razem. (śmiech) Nie było między nami żadnych spięć, na szczęście. Bliscy też, jak najbardziej pozytywnie odbierają ten projekt. Ciało to jest moje narzędzie pracy. Nie zastanawiam się nad wieloma aspektami mojej figury, bo to wynik mojej pracy. To jakby efekt uboczny treningu. Ciało to więc mięśnie. Jest oczywiście bardziej intymna strona, ale wydaje mi się, że w tej sesji wszystko było ze smakiem.

Angelika Cichocka

(not) ordinary girl - kalendarz na rok 2019, w którym do int...

A co z głosami z zewnątrz? Wiem, że Aleksandra Szmigiel ma jeszcze jakieś pomysły na nowy materiał.
Nie wiem, czy mnie jeszcze zaprosi. (śmiech). Ja dostawałam wiadomości bardzo pozytywne, że kalendarz się podoba, że jest dobrze przyjęty. Że wisi w kuchni, a nie zabunkrowany gdzieś tam, w garażu. Była tam nawet Kamila Lićwinko, która pozowała w ciąży. Te zdjęcia są przepiękne i myślę, że cały projekt jest udany. Jeżeli miałoby się to powtórzyć, to powiedziałabym Oli: „tak”. Nie wiem, jak by to było z propozycją innego fotografa. Znamy się z Olą już kilkanaście lat. Poznałyśmy się jako zawodniczki, bo ona też kiedyś biegała. Dlatego jej tak zaufałam, bo wiem, że ma dobre intencje.

Przywdziejmy zatem trochę ubrań, bo chciałbym Cię zapytać o to, jak się czujesz jako marynarz Marynarki Wojennej RP?
Lekkoatleci w Polsce muszą bądź chcą wiązać się z armią. Ja od początku chciałam. Za pierwszym razem się nie udało, nie dostałam się na NSR-y (Narodowe Siły Rezerwowe - przyp.). Spróbowałam jednak drugi raz i wszystko poszło po mojej myśli. Spędziłam cztery miesiące na szkoleniu przygotowawczym. To była przeprawa. A teraz jestem szczęśliwym marynarzem i służę w Komendzie Portu Wojennego w Gdyni, który pozdrawiam serdecznie. Udaje się to godzić, bo moim zadaniem, jako żołnierza, jest reprezentowanie wojska. To mój cel, który, mam nadzieję, realizuję na sto procent. Robię wszystko, żeby na imprezach wojskowych też zawsze wypadać jak najlepiej.

To są tylko sprawy czysto sportowe czy w ramach obowiązków musisz na przykład z karabinem biegać?
Obowiązki mam jak wszyscy żołnierze. Poprzez obecność na zgrupowaniach mam trochę ograniczone pole manewru, ale systematycznie staram się wywiązywać, ze wszystkich powierzonych mi zadań.

Oficjalnie można powiedzieć, czego się w armii nie lubi?
Każdy wybiera drogę, jaką chce podążać, realizować marzenia. Wychodzę z założenia, że jeśli męczy cię praca, bądź chciałbyś coś zmienić, to należy to zrobić, a nie narzekać. Więc chyba nikt nie narzeka, a ja kocham to co robię. Kiedyś bardzo zachwycałam się, kiedy mój brat przyjechał na przepustkę w mundurze. Miałam wtedy jakieś 10-12 lat i pomyślałam, że fajnie byłoby być w wojsku. Bardzo lubiłam tematy survivalowe. Ja w wojsku czuję się jak ryba w wodzie.

Wyczynowy poziom wymaga od Ciebie podróży po całym świecie, gdzie możesz w możliwie najlepszych warunkach budować formę. Były chociażby Australi, czy Kenia. Czy to podróżowanie dużo Ci daje?
Oczywiście, że tak. Kształtuje mnie jako człowieka. Ja poznaję kultury, ludzi. Otwieram się na świat. Myślę, że gdyby nie podróże, to też nie byłabym tak otwartym człowiekiem. To poniekąd wynika z mojego charakteru. Nawet, jeśli mam jedną rzecz dobrą, sprawdzoną, to i tak będę kombinowała i szukała nowych. Taka jestem. Podróże to jest coś, co pozwala mi rozwinąć skrzydła. Mam to dzięki lekkoatletyce. Jako dzieciak oglądałam Animal Planet i marzyłam o tym, aby wyjechać na misję i ratować małe lwiątka. A potem się okazało, że 10-15 lat później jestem w Republice Południowej Afryki i przytulam małe lwiątka. Te moje marzenia poniekąd się więc ziściły, ale w trochę innej dziedzinie. W młodym wieku nie znałam lekkiej. Pamiętam, że jak przyjechałam na swój pierwszy start halowy do Grudziądza i, jak takie kenijskie dziecko, dotykałam tartanu. Zastanawiałam się. Co to jest? Czy to jakaś guma? Wtedy jeszcze nie miałam pojęcia, że można robić coś takiego, jak zawodowe bieganie.

Podróże pomogły Ci też powalczyć z kompleksami, o których wspominałaś?
Na pewno. W tym pomaga też poziom sportowy i dobre wyniki, żeby w końcu przestać się bać. Ileż można trenować i stawać w drugim rzędzie, wszystkich przepuszczając? To działo się na starcie, ale w trakcie biegu mój duch sportowy już się uaktywniał i kompleksy znikały. Faktycznie, strach był ogromny. Myślę, że podróże też były takim czynnikiem, który spowodował, że zobaczyłam, jak żyją Kenijczycy, Etiopczycy itd. Zobaczyłam, jak różne może być życie na świecie. Pomyślałam sobie: kurcze, naprawdę mamy dobrze i powinniśmy z tego korzystać, skupić się na własnym rozwoju. Wydaje mi się, że często ludzie skupiają się na rzeczach, które są zupełnie niewartościowe. I tracą na nie energię. Podróże otworzyły mi oczy, że trzeba skupić się na sobie i przeć do przodu. Warto napierać i się nie bać. Myślę, że taki maluszek z Etiopii ma trochę dłuższą drogę do przebycia, niż nawet ja Angelika, z takiej małej wioseczki jaką są Mściszewice.

Według oficjalnych danych w takiej Kenii 46 procent ludzi żyje poniżej progu ubóstwa. Czy to jest tak, że w takich miejscach uczymy się pokory?
Pamiętam, że było mi ciężko podczas pierwszego wyjazdu do Etiopii. Ja po prostu przez pierwszy tydzień beczałam. Pytałam się: dlaczego tak jest, dlaczego aż tak wyraźne są różnice? Dzieciaki muszą tam faktycznie iść po 6-7 km do studni po wodę. A później gotując tę wodę, wrzucają do garnka jakąś trawę, roślinki, bo nie mają produktów pełnowartościowych. Z drugiej strony, warto jest mieć świadomość, żeby cieszyć się swoim życiem, stawiać na rozwój. Przede wszystkim cieszyć się chwilą, a nie gonić ciągle za czymś, co jest ciągle odległe. Czasy są bardzo szybkie i ciągle nam czegoś mało. Wracając z Afryki nie możemy też żyć życiem Kenijczyków czy Etiopczyków. Żyjemy jednak w Europie i musimy się dostosować do tych warunków. To trudna rzecz do wypośrodkowania. Teraz, faktycznie, wstaję i cieszę się, że przeżywam polską wiosnę, bo nie było mnie tak dawno w kraju, że jestem tym zachwycona. Ludzie pędzą ulicami, a ja stoję i gapię się w niebo, które jest takie ładne. Jest tak pięknie i cieszę się z tego. To drobne rzeczy, ale czasami warto się nad nimi zastanowić.

Czyli, jeśli ktoś szuka sensu życia to polecasz podróżowanie i wstąpienie do armii, a wtedy przebojem wszędzie się dostanie?
Tak, to jest gotowy przepis. (śmiech) Żartuję, ale może warto otworzyć się. Może niekoniecznie skupiać się cały czas na pracy i polepszaniu swojej sytuacji finansowej. Ja rozumiem, że pieniądze są bardzo potrzebne. Tak samo potrzebne są w sporcie. Łatwiej się dzięki temu żyje. Ale warto znaleźć czas, chociażby na spacer z rodziną, wsłuchanie się w śpiew ptaków. Może teraz trochę odleciałam, ale tak po prostu jest. Uważam, że radość znajdujemy w drobnych rzeczach.

W mediach społecznościowych masz kibiców z różnych stron świata. Ci polscy są bardzo wymagający?
Na swoim Facebooku czy Instagramie jednoczę ludzi, którzy mi bardzo mocno kibicują, więc zazwyczaj ten odbiór jest bardzo pozytywny. Nie jestem celebrytką, więc nie gromadzę takich ludzi, którzy nie mają pojęcia o lekkoatletyce. Tak, jak mówiłam, nawet w trudnych chwilach, jak teraz przy okazji kontuzji, to mam to wsparcie. Kibice o mnie nie zapominają. Oczywiście nie mogę nie pokazywać się przez 2-3 lata, bo zapomną. Tak to w sporcie działa, że przychodzą nowi i lepsi. Mam nadzieję, że przypomnę o sobie w tym sezonie. I dam kibicom coś fajnego, fajne emocje.

No właśnie. Poza wspomnianym wyczynem w Ergo Arenie w 2014 roku, było jeszcze złoto mistrzostw Europy na stadionie w Amsterdamie w 2016 roku. Kiedy następne, takie duże uderzenie?
Ja bym chciała, żeby to się wydarzyło już w tym roku i w przyszłym i jeszcze w kolejnym. Zawsze robię wszystko, żeby tak to się poukładało. Czasami nie sprzyjają jednak warunki. Na wynik wpływ ma bardzo dużo czynników. Nie tylko sam trening, przygotowanie mentalne, pogoda, dyspozycja dnia itd. Zawsze staram się, żeby to wszystko było idealnie w punkt, ale to nie jest takie łatwe. Chciałabym, żeby to uderzenie było w tym roku. To mój cel, czyli mistrzostwa świata w październiku w Katarze.

Sezon halowy Ci przepadł. Jak to wygląda z odbudowywaniem się?
Mam do siebie, może nie pretensje, ale troszkę żal, że kontynuowałam starty w Berlinie (na mistrzostwach Europy w 2018 roku – przyp.). Powinnam wtedy zejść z bieżni i zacząć się porządnie leczyć. Ambicje sportowca są jednak takie, że walczy zawsze do końca. Na zasadzie – biegniesz, urywa ci nogę, ale chcesz dobiec. Walczyłam, bo miałam głęboką nadzieję, że faktycznie uda się wejść do finału (skończyło się na półfinale biegu na 800 metrów – przyp.) i może nawet powalczyć o wyższe miejsce. A wtedy powinnam zakończyć starty. Teraz ten proces leczenia się troszkę wydłuża, przez to, że nadszarpnęłam się w zeszłym sezonie. Kontuzje są trudne, ale ja marzę, żeby wrócić do treningu. Teraz wraca ta energia, ta świeżość, chęć do biegania. To niesamowite. Jestem przekonana, że jak będę zdrowa, to po prostu odpalę wrotki.

Masz za sobą start w igrzyskach w Rio de Janeiro, a przed sobą walkę o wyjazd do Tokio w 2020 roku. Czy to jest tak, że jest dobrze, bo jesteś bogatsza o doświadczenia z Brazylii, czy trochę gorzej jednak, bo będziesz starsza o cztery lata?
Doświadczenie jest ważne. Przejście tego całego procesu bycia olimpijczykiem, bycia na igrzyskach. Chociaż w Rio były dość specyficzne warunki. Niekoniecznie była dobra organizacja. Podejrzewam, że w Tokio, jak to w Japonii, wszystko będzie idealnie. Te doświadczenia warto mieć. Wydaje mi się, że to bardzo ważna impreza, ale z punktu widzenia sportowca nie można mówić, że to najważniejsza rzecz na świecie, tu i teraz. To są zawody, jak każde inne. Trzeba się na nie przygotować najlepiej, jak potrafimy. Często ta presja własna z zewnętrzną może w efekcie niszczyć. Igrzyska? Ok. Ranga tej imprezy, jej otoczka to wielkie rzeczy. Ale to takie trochę mistrzostwa świata. Każdy chce się przygotować, ale też nie można się spalać. A tak, niestety, często bywa na igrzyskach. Ja trochę pochorowałam w Rio, więc mam teraz doświadczenie, aby przed zadbać o każdy aspekt swojego zdrowia.

To jeszcze zapytam o dystanse. Często w ostatniej chwili wybierasz między 800 a 1500 metrów. To niby blisko, ale tych różnic technicznych jest dużo. Jak to będzie wyglądać w najbliższej przyszłości?
Bardzo trudno to rozgraniczyć. Wydaje mi się, że skupię się na bieganiu 1500 metrów. Mam poczucie, że mam większe rezerwy na tym dystansie. Na pewno nie odpuszczam 800 metrów i na tym dystansie będę startowała nadal. To jest też super trening i przygotowanie pod 1500 m. Ta szybkość, ta siła, które robi się na 800, przydaje się na dłuższym dystansie. Absolutnie nie będę więc tego zaniedbywać. Skupię się jednak na 1500 m, bo to mój cel na mistrzostwa świata i igrzyska. W Dosze chciałabym wzbić się na maksimum swoich możliwości, bo wiem, że to zaprocentuje. Ta praca przyda się pod kątem igrzysk. Mam nadzieję, że niedługo będę już mogła zacząć trenować normalnie i zbudować ten fundament. Ta podbudowa pod treningi jest bardzo ważna ze względu na wytrzymałość szybkościową. Bez bazy ani tusz.

A czy to porównywanie igrzysk do mistrzostw świata ma ci pomóc pozbyciu się presji?
Każdy zawodnik jest inny. W moim przypadku może to będzie najlepsza metoda. Pracujemy z psychologami, którzy są dla nas wsparciem. Wierzę w to, że zrobimy najlepszą robotę do igrzysk, mentalną i psychiczną. Chcę w Tokio wypaść jak najlepiej, a że przy okazji ta impreza to igrzyska… Żartuję. Fajnie by było być olimpijką po raz drugi w karierze.

Najkrótsza droga, żeby przejść do historii.
No właśnie, no właśnie. Się rozmarzyłam teraz. (śmiech)

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

echodnia Jacek Podgórski o meczu Korony Kielce z Pogonią Szczecin

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki