Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Olka Szczęśniak: W Polsce komik musi bardzo ostrożnie dobierać słowa, jeśli chodzi o religię. Ale z żartami rasistowskimi mamy kompletny luz

Rafał Rusiecki
W naszym nowym cyklu "Co słychać?", rozmawiamy z Olką Szczęśniak, stand-uperką z Częstochowy, od trzech lat mieszkającą w Pruszczu Gdańskim, o tym dlaczego mogłaby być brzydka, dlaczego nie śmiejemy się z żartów religijnych, ale rasistowskich już tak, i dlaczego często zbyt dosłownie podchodzimy do żartów w ogóle.

Jesteś odporna na hejt?
Niestety, hejt to jest nieodłączne zjawisko w mojej branży. I dotyczy każdej osoby, która wychodzi i wystawia się na publiczną ocenę. A w stand-upie jeszcze bardziej to widać. To dlatego, że nie ma osoby, która by uważała, że ma złe poczucie humoru. Jeżeli komuś coś się nie podoba, wtedy automatycznie uważa, że to jest beznadziejne i trzeba to wyrazić w komentarzu. Nieważne, że innych bawi. Wychodzi z założenia, że jest ekspertem w dziedzinie żartów i się rozpisuje. Ja mam tak, że jeżeli nie podoba mi się dana muzyka, to ją po prostu przełączam. Jeśli się nie znam, to nie wypowiadam. Z poczuciem humoru jest inaczej, bo wszyscy uważają się za znawców tematu. Mało kto przyzna, że to po prostu nie jego klimaty. Przeważnie jest podejście w stylu: ‘Nie podoba się, bo jest słabe. Trochę się na krytykę uodporniłam, robię to już przecież kilka lat. Grubą skórę mam. Wiadomo jednak, że co jakiś czas jakiś komentarz zaboli. Nikt w stu procentach nie jest odporny na negatywne opinie.

Przeglądałem Twojego Instagrama i widać tam, że masz do siebie duży dystans. Na ile to budowanie postaci, a na ile rzeczywiste odzwierciedlenie zapatrywania się na samego siebie?
Wydaje mi się, że nie przejmuję się wieloma rzeczami. Nie mam problemu, żeby pokazać się bez makijażu, wrzucić fotkę, jak robię sobie maseczkę itd. Uodporniłam się na takie sytuacje i nie robi to na mnie wrażenia. Nie jestem modelką, może dlatego. To jest branża komediowa. Ja mogę być brzydka, gruba, jakaś taka z wadami. To jest bardziej mój atut, niż coś, czego mogę się wstydzić. Nie startuję w konkursie piękności czy zgrabności.

Jeżeli chodzi o sam stand-up i poruszane w nim tematy, to czy są jakieś granic, których nie można przekraczać?
Te granice są zależne od mentalności danego kraju. W Stanach Zjednoczonych jest wielu komików, którzy mówią wprost: Bóg nie istnieje, a ci, którzy wierzą, są głupcami. Mówi to na przykład popularny Jim Jefferies. To kraj różnorodności i takie tematy nie spotykają się ze „ścianą”. Natomiast w Polsce musimy bardzo bezpiecznie dobierać słowa, jeśli chodzi o religię właśnie. Nie ma na to dużego przyzwolenia w dalszym ciągu. O co jeszcze? O homoseksualizm. Większe przyzwolenie jest na żarty szowinistyczne. Z tym mamy luz. Rasistowskie żarty – tutaj już luz jest kompletny. Ja nie wchodzę w rasistowskie żarty, ale widzę z boku, jak publiczność na nie reaguje. Próbuję trochę przełamywać tematykę związaną z religią. Żrą żarty dotyczące związków, bo kto się o to obrazi? To dotyczy każdego z nas. Granicę wyznacza więc społeczeństwo i sam komik. Bo to pytanie, jak bardzo chce być niszowy. Nie będzie wtedy wypełniał publiczności w dużych klubach, bo niewiele osób będzie podzielało jego opinii.

Dużo podróżujesz po Polsce. Jesteś na stand-upowej scenie ponad sześć lat. Czy można Polskę podzielić geograficznie, jeśli chodzi o poczucie humoru?
Jest bardzo różnie. To jest niesamowite. W jednym mieście żarty religijne wejdą bardzo fajnie, bo nawet jeśli wierzą, to mają na tyle duży dystans, że śmieją się ze wszystkiego. Śmiejemy się z relacji w związkach, to śmiejemy się też z wiary. Natomiast w mniejszych miejscowościach religia, homoseksualizm stają się już barierą. Przekrój poczucia humoru jest bardzo duży.

W kabarecie jest łatwiej? Niektórzy punktują, że tam mężczyzna przebiera się za kobietę i już ma być śmiesznie.
Może to wchodzi w grupę żartów o związkach, relacji damsko-męskich, kobiety są takie, a mężczyźni tacy. To są bezpieczne tematy, z których śmieją się wszyscy. Gdzie nie pojedziesz, tam Polska się śmieje. Inna tematyka? To już zależy od regionu. Wrocław na przykład ma bardzo otwartą publiczność. To chyba największa publiczność stand-upowa w kraju.

A Trójmiasto? Pomorze? Jak wypadamy?
W Trójmieście publiczność też jest super. Mam wrażenie, że jest bardzo świadoma. Być może ludzie oglądają więcej występów zagranicznych komików, a nie tylko polskich. Mają przez to większą tolerancję na różne tematy. Nie tylko te związkowe.

Jak Twoi bliscy reagują na to, co robisz na scenie i jaką tematykę poruszasz?
Na początku były uwagi: o Jezu, Olka, nie mów żartów o tym, że twój brat jest gejem! Miałam taki absurdalny żart, w którym puenta była taka, że mój brat jest gejem. A nie jest. I mama mówiła wtedy: ej, bo mnie koleżanki z pracy pytają, czy to prawda co mówisz! Wszyscy biorą to dosłownie. I to na początku był problem. Ale teraz już zdążyli przywyknąć, nie biorą wszystkiego na poważnie. W końcu jestem komikiem. Moja mama jest już co miesiąc na stand-upie. Zna wszystkie stand-upy i wykonawców. Jest wyjadaczką. Moja ciocia też bardzo lubi. Tylko dziadkowie pytają: Ola, kiedy wrócisz do normalnej pracy? Czemu nie pracujesz w korporacji, jak normalni ludzie?

Jest stand-up „do kotleta”, na firmowych imprezach?
Ja rzadko gram. Rzucam wtedy zaporowe stawki i jeśli ktoś takie oferuje, to tylko wtedy się przemęczę, ale na własnych warunkach. To nie jest tak, że gram na weselu czy urodzinach. Takie propozycje odrzucam z góry. To nigdy nie będzie miało dobrego odbioru. Ostatnio miałam kilka „firmówek” ze sceną, dobrą techniką, podobnych w sumie do normalnych występów. Ale ogólnie unikam. Wolę, kiedy ktoś przychodzi konkretnie na mój występ.

A jak to wygląda, jeśli chodzi o wiek Twojej publiczności?
To nie do końca tak, że wyłącznie młodsi. Każdy komik publiczność ma mniej więcej w swoim wieku. Są wtedy na podobnym etapie emocjonalnym, nadaje się na podobnych falach. W moim przypadku publiczność to ludzie w przedziale 24-40 lat. Rzadko są to osoby powyżej 50, 60 lat. Niektórzy uważają, że jeśli na scenie jest stand-uperka, to bawi tylko kobiety. To kompletna bzdura.
Ja sprawdziłam swoje statystyki i moja widownia to w 70 procentach mężczyźni.

Niebawem ruszasz w kolejną trasę z innymi komikami. Jak to będzie wyglądać?
Organizuję już drugą edycję trasy „Stand-up Skład”. Łącznie będzie występowało dziewięciu komików. Będzie dwóch znakomitych prowadzących: Bartosz Zalewski i Jasiek Borkowski. To niesamowity duet, który roztacza wokół aurę absurdu i abstrakcji. To wciąga publiczność. Oprócz nich wystąpią: Błażej Krajewski, nasz trójmiejski celebryta Adam van Bendler, Paweł Chałupka, Rafał Banaś, król roastów Sebastian Rejent i Tomek Kołecki. Ruszamy w Polskę, na największe sale. W Gdyni będziemy 17 kwietnia.

Jak reagujesz na statystyki swoich występów w serwisie YouTube, gdzie masz ponad milion wyświetleń po filmikiem?
Jest satysfakcja. Jest efekt ciężkiej pracy. Nie idzie to w próżnię. Jest progres zauważalny. Z roku na rok jest coraz lepiej, zapełniamy coraz większe sale, coraz więcej osób chce nas oglądać na żywo. No i super.

Kiedy okazało się, że ostry język to w Twoim przypadku nie jest coś, co przeszkadza?
Przeklinałam od dzieciaka. No, niestety. Ja się wychowałam w Częstochowie, na wprost wielkiego targowiska. Tam to był język biznesu. To nie jest żart. Przeklinali tam wszyscy, to była taka dzielnica. Od dziecka czułam potrzebę, że jeśli ktoś upadł i czuł się źle, to ja się wygłupiałam i przeklinałam, żeby go rozbawić. Tak mi zostało, chociaż swoich żartów nie opieram na przekleństwach. Jest to już raczej dodatek. Taka podkrętka, żeby mocniej zaznaczyć pewien aspekt emocjonalny.

Dlaczego w ogóle stand-up? Z wykształcenia jesteś architektem. To jest chyba fajny zawód?
Tak się wszystkim wydaje, że to opłacalny zawód. Wiadomo, że część architektów się wybija i wtedy jest super. Spora część pracy w tym zawodzie to papierkowa robota. Idąc na studia mamy w głowie, że będziemy projektować mosty, wieżowce i jachty, a smutna rzeczywistość jest taka, że siedzisz i projektujesz nudne urzędy. Ze stand-upem zaczęłam już na studiach, bo wkręcił mnie w to kolega z architektury, który już sam występował w Polsacie. I jak się już wkręciłam, to zauważyłam, że to mi odpowiada bardziej, niż architektura. Czuję się w tym dobrze. Miałam później tak, że chciałam jak najszybciej skończyć projekty na uczelni, żeby mieć czas na pisanie stand-upu. A nigdy odwrotnie. Architektura nadal jest moją pasją, ale stand-up jest na pierwszym miejscu.

Możesz już o sobie powiedzieć, że to sceniczne życie przychodzi Ci naturalnie? Czy nadal musisz wprowadzać jakieś rytuały odstresowujące?
Początki, wiadomo, były bardzo stresujące. Przed wyjściem na scenę, przechylałam jedno piwko na odwagę. Teraz przed występami już nie piję alkoholu. To nie jest profesjonalne. Język się plącze, nie ma się bystrości umysłu, aby zareagować szybko na to, co dzieje się wokół sceny. Obecnie samymi występami się nie stresuję. Chodzi bardziej o to, że czasami nie mam już siły, aby wystąpić. Czasem ma się po prostu doła lub nie czuje się super, aby wyjść na scenę, jest się chorym. Wtedy przed występem puszczam sobie koncert Beyonce z Super Bowl. Ona jest taką rasową samicą, ghetto divą - no królowa sceny. Mnie to pozytywnie nakręca.

Twój partner Tomasz Poźniak to reprezentant Polski w beach soccerze. Czujesz się trochę jak WAGs (określenie żon i dziewczyn piłkarzy)?
Jak siedzę na trybunach, to tak. Nie ukrywam, że to duża duma. Nigdy nie jarałam się piłką nożną. Nigdy nie rozumiałam tych ludzi na trybunach, którzy krzyczą, drą się, dostają jakiegoś amoku. Zaczęłam jednak chodzić na mecze Tomka i widzę, ile tam jest energii. Te przewrotki na piasku są tak widowiskowe. A do tego muzyka w tle. Faktycznie, teraz kumam kibiców piłki. W wakacje drużyna Tomka zdobyła mistrzostwo Polski i chyba nigdy w życiu nie czułam takiej dumy. Nawet po swoich występach dla tysiąca osób.

Podobno nie można z Tobą jeździć tramwajem. Tak przeczytałem. Dlaczego?
Miałam jedną sytuację w tramwaju, że zażartowałam, że nie ma motorniczego. Ludzie wzięli to na serio. Zapanowała panika. Jedna staruszka prawie dostała zawału, że się rozbijemy. Palnęłam, a ludzie to podłapali. Psychologia tłumu. Teraz rzadko jeżdżę tramwajami.

Dokończ proszę zdanie – Pruszcz Gdański to najpiękniejsze miasto, bo…
Bo jest kameralny, taki zielony. Jest taką sypialnią Gdańska.

Z Abelardem Gizą z rana spotykacie się w piekarni i wymieniacie pomysłami na żarty?
Tak, codziennie (śmiech). Mieszka blisko, ale nie na tyle, żeby codziennie go spotykać. Co jakiś czas widuję go w Tesco. Ale nie zdradziłam chyba jego lokalizacji? Na szczęście w Pruszczu jest kilka supermarketów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki