Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Cudem są narodziny dziecka, ale cudem może być też jego śmierć

Tomasz Słomczyński
Bóg  daje życie, On  je też zabiera. Śmierć Nikodema miała sens, jednak Barbara i Mariusz Manieccy musieli poczekać, by poznać Jego zamiar
Bóg daje życie, On je też zabiera. Śmierć Nikodema miała sens, jednak Barbara i Mariusz Manieccy musieli poczekać, by poznać Jego zamiar Tomasz Bołt
Zdarzają się. Cuda zwyczajne, codzienne, zwane powszechnie zbiegami okoliczności, szczęściem, które się po prostu przytrafia. Cudem są narodziny dziecka, ale cudem może być też jego śmierć. Bo cudów nie ma. Jest tylko Bóg.

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus - Julka wróciła ze szkoły. Tutaj tak dzieci mówią, kiedy wchodzą do domu. Chwalą Boga. Julka jest siódma. Nie, w zasadzie nie siódma, tylko ósma. Bo przed nią był Nikodem, ale umarł.

Basia i Mariusz dowiedzieli się w 28 tygodniu, że dziecko jest bezczaszkowe. Trzeba wywołać poród - usłyszeli. Nie ma mowy - odpowiedzieli.

***
Barbara nie zgodziła się, bo przecież on przez miesiąc jeszcze żył. Kto by chciał zabijać swoje dziecko, zabierać mu miesiąc życia? Gdyby wywołała poród, spowodowałaby śmierć. Nie dałaby czasu rodzinie na to, żeby być razem z Nikodemem. Żeby przygotować szóstkę pozostałych dzieci na śmierć ich brata. Bo dzieci trzeba przygotowywać na śmierć.

To był dobry czas dla rodziny Manieckich, ten miesiąc. Błogosławiony czas.

Mariusz niósł trumienkę, a ich 10-letni wówczas syn Mateusz niósł krzyż. U Manieckich nosi się krzyże, nie tylko na szyi. Dzieciaki wychowywane są tak, żeby nosiły krzyże własne i bliskich. Bo przed cierpieniem nie ma ucieczki.

Nikodem wyruszył w swoją ostatnią drogę na sali porodowej, to był 32 tydzień ciąży. Poród trwał trzy doby.

Problem był z tym, żeby Mariusz był na miejscu. Bo jak jest ciąża patologiczna, to raczej nie ma mowy o porodzie rodzinnym. Ale ta sytuacja była wyjątkowa. Trzeba było działać natychmiast. Woda święcona była pod ręką. W trakcie porodu żył, to wiedzą na pewno. Nie mają pewności, czy Mariusz ochrzcił żywe dziecko, wierzą, że tak było.

Śmierć Nikodema była łaską - przekonują po wielekroć.

Mariusz: - Pierwszy raz stałem się świadomy tego, jakim jestem szczęściarzem. Kiedy po tym porodzie wróciłem do domu po trzech dniach, pamiętam, co powiedziałem do dzieci. Że się cieszę, że je mam. Gdyby nie śmierć Nikodema, to nie wiem, czy bym dzisiaj myślał w ten sposób. Przychodzi taki wstrząs i okazuje się, że człowiek nie widział dzieci, żony, widział tylko pieniądze, jak zapracować na te wszystkie rzeczy. I jeszcze okazuje się, że wcale nie jest panem życia. Że to nieprawda. Że człowiek żyje w takiej ogromnej iluzji, że ma jakąś władzę nad swoimi dziećmi. A trzeba Jemu zaufać. On sobie świetnie z tym wszystkim poradzi.

Barbara: - Cierpiałam strasznie. Widziałam małego przecież. Ale dziękuję Bogu, że nigdy nie zadałam mu pytania, dlaczego Nikodem musiał umrzeć. Bo ja mu nigdy tego pytania nie zadałam. A odpowiedź i tak miała wkrótce nadejść. Śmierć Nikodema miała być dla mnie przygotowaniem do przyjęcia Julii. Żeby jej przyjście na świat było radością. Żebym nie wpadła w histerię.
***
Krzysiek z Krystyną przez kilka miesięcy spierali się - albo drugie dziecko, albo kupno mieszkania. Dość mieli wynajmowania. Obu spraw załatwić naraz się nie dało. Za mało pieniędzy. Postawili więc na rodzinę. Ciąża wydawała się dziewięciomiesięczną formalnością. Z pierworodnym nie było problemów. Dlaczego teraz miałyby być?

Krystyna jest z tych, co to od razu wiedzą, że coś się święci. Bezbłędnie rozpoznała ciążę za pierwszym razem. Teraz też trafiła. Test ciążowy. A potem Krzysiek gadał z brzuchem. Ich pierworodny też z brzuchem gadał. Gadali we troje.

Z wizytą u lekarza zwlekali. Bo nie było kasy (Krysia tylko do prywatnego chodzi), bo nie widzieli powodu, żeby tak od razu, na kozetkę. Dopiero w ósmym tygodniu podjechali we trójkę pod gabinet. Ona weszła do środka. Oni zaliczyli pół godziny na pobliskim placu zabaw. W końcu:
- Mamo, to chłopcyk cy dziewcynka?

Płacz. Krystyna we łzach.
Powiedziała tylko, że muszą jechać do szpitala. Coś nie zagrało. Nie bije serduszko. Dziecko jest martwe. Trzeba ronić.

***
Mariusz mówi, że Julka ma dużą kruchość intelektualną. Basia prostuje, że tu nie chodzi o żadną kruchość, mąż po prostu zakochał się w Julce od pierwszego wejrzenia. Czyli od momentu, w którym - już na sali porodowej, zorientował się, że dane mu będzie nowe doświadczenie: być ojcem dziecka z zespołem Downa.

Dwie doby trwało, zanim lekarka odważyła się oznajmić to Basi. Chodziła wokół niej, szeptała coś z pielęgniarkami. Basia sama zagaiła: co pani tak wokół mnie chodzi, ja wiem, że ona ma zespół Downa, nie mam z tym problemu.

Manieccy nie mają wątpliwości: Nikodem umarł po to, żeby Julka mogła doświadczyć tak wspaniałego przyjęcia. I wcale nie chodzi tylko o nich, rodziców, to dotyczy całej rodziny. Nigdy dzieciaki nie wstydziły się wychodzić z Julką. Jak ktoś się gapił w wózek, one same od razu wołały: "Tak, nasza siostra ma zespół Downa!".

A potem był ósmy - Ignaś. Przez całą ciążę lekarze mówili, że będzie miał wodogłowie. Manieccy byli na to przygotowani. Urodził się zdrowy.

A przedtem była Łucja (trzecia).
Z Łucją to był cud.

***
Szpital - trzy dni gęste jak smoła. Krzysiek zawiesza głos po tym, jak próbuje odpowiedzieć na pytanie, co czuje ojciec, gdy traci nienarodzone dziecko:

- Jonasz to był człowiek. Od samego początku. Zarodek? Głupie lekarskie gadanie. Jego śmierć była pierwszą, przy której się rozryczałem. Przypomniała mi się ciotka, której syn zginął w wypadku. Przez tydzień tupała z bezsilności nogami, rycząc w kuchni. Teraz ja wracałem ze szpitala do domu i waliłem pięściami w łóżko. Czułem, że Bóg przywalił mi w łeb.

Szef dał wolne na gębę. Kazał przekazać żonie, że do pracy może wrócić wtedy, gdy się poczuje na siłach (Krzysiek i Krystyna pracują w tej samej firmie). Nie chciał świstków.

Jakby mało było zmartwień, wpadli w czarną dziurę przepisów, którą zafundowało im państwo. Krzysiek:
- Krysi niby się należał skrócony macierzyński (8 tygodni dla każdej roniącej), niby mogliśmy liczyć na zasiłek pogrzebowy i polisę z ubezpieczalni. Ale tylko niby. Bo zabrakło jednego dokumentu, którego nazwa brzmi: "Akt urodzenia z adnotacją o urodzeniu martwym".

Trudno powiedzieć, czy jest to akt urodzenia, czy zgonu. Tak czy inaczej, dokument taki świadczy o tym, że na świecie pojawił się człowiek, ale już go nie ma. Bez tej kartki papieru tak jakby człowieka nigdy nie było. Jednak człowiek, jak się okazuje, musi mieć płeć.

- Nie dostaliśmy tego dokumentu. Odmówili nam: "Czego państwo chcą? Przecież nikt na oko nie określi płci zarodka w tym stadium. Zróbcie badania genetyczne. Pewności, że się udadzą, nie ma, ale można spróbować".

Zlecili badania. Życiowa rada lekarzy kosztowała kilkaset złotych. W kadrach dogadali się, że żona weźmie macierzyński, a dokumenty dostarczą później. Tyle że w pracy się posypało. Prezes z dnia na dzień odwołał szefa. Nowy potrzebował papierów. A tych nie mogli mieć bez tego aktu urodzenia ze zgonem. Wciąż nie było wyników badań genetycznych, więc nie dało się pchnąć sprawy do przodu. W dodatku pojawiły się komplikacje.

- "W materiale medycznym nie znaleziono śladów zarodka". Do analizy mogła pójść tylko kosmówka, czyli błona płodowa. Lekarka w zakładzie genetycznym była bardzo sceptyczna: "możemy poszukać w TYM CZYMŚ śladów DNA". Uprzedziła jednak, że powinni się przygotować na porażkę.

Krzysztof:
- Był przełom października i listopada. Stałem na przystanku, kiedy zadzwoniła płacowa. Mówi, że potrzebuje brakujących dokumentów. "Panie Krzysztofie, inaczej będę musiała naliczyć żonie bezpłatny urlop za pół miesiąca nieobecności".
Krzysztof kalkuluje, o ile mniej dostaną. Wychodzi, że tysiąc złotych.

- Dla nas, którzy od zawsze pod koniec miesiąca żyją na rezerwie, to był wyrok. Czynsz niezapłacony. Starzy spłukani. Nie ma od kogo pożyczyć. Leżę.

***
Mariusz: - Pan Bóg posługuje się historią. Ukrywa się za każdym faktem mojego życia. To znaczy, że każdy fakt mojego życia jest dopuszczony przez Boga, także cierpienie. Wszystkie moje cierpienia przynosiły wielką korzyść. Mnie i moim bliskim.
Łucja miała dziewięć miesięcy. Dostała biegunkę, wieczorem oglądał ją pediatra. Rano zaczęła się przelewać przez ręce. Oczy wywrócone do góry. Nie mieli samochodu, złapali taryfę.

Basia siedziała na tylnym siedzeniu, Łucja umierała jej na rękach. Taksówkarz nie wziął od nich pieniędzy.
W szpitalu lekarka mówi, że nie ma czasu na badania, że poda jej glukozę, choć nie wie, co jest Łucji. Ale trzeba ją natychmiast ratować. Albo glukoza uratuje jej życie, albo nie.

Mariusz siedział na korytarzu. Lekarka wychyliła się z gabinetu, żeby zapytać, czy dziecko było chrzczone. Łucja przechodziła już na tamtą stronę.

Glukoza pomogła. Łucja przeżyła, nigdy więcej choroba nie wróciła. Nie wiadomo do końca, co się wtedy wydarzyło. W dokumentacji napisano: podejrzenie zespołu Reye'a, hipoglikemia. Obok widnieje znak zapytania.

Manieccy mieli dużo szczęścia. Czyli czego?

Mariusz: - Po wszystkim lekarka powiedziała tak: "Duch Święty mnie natchnął, żebym podała jej glukozę". To jest dosłowny cytat. Tak powiedziała.

Po co było to wszystko?

Mariusz: - On wyprowadza nas z nerwicy, którą mamy na punkcie swoich dzieci, pozbawia nas poczucia: "moje dziecko". Bo my przecież nie mamy żadnej władzy nad życiem swoich dzieci. Nawet takiej, żeby planować im studia, przyszłość, zawód. Uświadamia nam, że żyjemy w tak ogromnej kruchości.

***
Od śmierci Jonasza Krzysztof zaczął chodzić do kościoła, choć nigdy tego nie lubił. Traktował msze jak niechciane imieniny u ciotki. Bo jego życie duchowe to sinusoida. Choć jest pewien, że On istnieje.

- Realnie go odczułem. Od tego nie ma ucieczki. Tak jak nie ma ucieczki od realnego świata. Jeśli moja pewność jest ułudą, to ułudą musi być też ten świat. Wiara to dar, łaska - tak mówią. Ale nie załatwia wszystkiego. To, że wierzę w Niego, nie oznacza, że łatwiej chodzi mi się na msze. To tylko wiedza, a co się z nią robi, zależy już tylko od woli.

Wtedy, pod koniec października, po telefonie płacowej, stał na przystanku i po raz pierwszy się przestraszył, że nie będzie miał za co przeżyć do końca miesiąca.

Był wściekły, bo nie było pewności, że badania się powiodą. Bo czuł się upokorzony całą tą szpitalną biurokracją. Bo był spłukany jak nigdy dotąd.

Wiatr i deszcz ze śniegiem zacinały w oczy.
- Czy ufasz?

To nadeszło. Takie pytanie.

Krzysiek:
- Pojawiło się znikąd, wbrew emocjom i wbrew rozsądkowi. Mógłbym wciskać kit, że stanął koło mnie wysłannik niebios, by odebrać ode mnie akt wiary i nadziei, ale to byłaby bajka. Bóg osobowy, Bóg, jakiego znam, nie ucieka się do teatralnych sztuczek.

***
Mariusz: - Wiara jest łaską. To jest oczywiste. Nie wiem, dlaczego Pismo Święte też nie daje na to odpowiedzi, dlaczego pewnych ludzi Pan Bóg wybiera i czyni ich świadkami, a innych nie. Ale wiem jedną rzecz. Żebym mógł być w tym miejscu, w którym jestem, musiałem przejść długą drogę. Długo Pan Bóg musiał pracować ze mną. Żebym wyszedł z pogańskiego rozdzielania życia na rzeczy dobre i złe.

Mariusz i Basia od 25 lat należą do wspólnoty neokatuchmenalnej. Tam po raz pierwszy dowiedzieli się o tym, że Bóg ich kocha takimi, jacy są, z ich grzechami. Że się nimi nie brzydzi.
- Niech pan o tym napisze, to bardzo ważne - prosi Mariusz.

***
Krzysiek nie zdradza, czy i jak odpowiedział na pytanie, które nadeszło na przystanku. Koncentruje się na faktach:
Dwa tygodnie później przychodzi wynik badania genetycznego. Płeć ustalili za pierwszym podejściem. Chłopiec.
USC wydrukował potrzebny akt urodzenia i zgonu, płacowa przyjęła wniosek o urlop macierzyński, ZUS wypłacił zasiłek pogrzebowy, a ubezpieczalnia polisę.

Po kosztach pogrzebu zostało kilka tysięcy. Jeszcze nigdy nie mieli na koncie takiej gotówki do wydania.
Postanowili poszukać mieszkania, postarać się o kredyt.

Dziś, po ponad roku, Krystyna jest już w szóstym miesiącu ciąży. Chodzi regularnie do lekarza. Małe w brzuchu ma się dobrze. Dostali kredyt. Mieszkają w swoim mieszkaniu.

Wcale nie są pewni, czy wszystko będzie OK. Pewność zastąpiła nadzieja.
***
Idzie zima. Barbara i Mariusz Manieccy nie mają na węgiel. Śmieją się. Czym się martwić? Od lat wychowują dzieci, jeszcze się nie zdarzyło, żeby marzły w zimie, to dlaczego tak ma się zdarzyć teraz? Pan Bóg przecież nie pozwoli na to, żeby marzły. Trzeba mu tylko zaufać. To nie znaczy jednak, że się nie niepokoją. "Kruchość" - Mariusz często używa tego słowa. "Wszystko się dzieje w kruchości, nie jesteśmy bohaterami."

Przed samą publikacją dzwonię do Manieckich. Co słychać?
- Mamy już tonę węgla.
- Jak to się stało? - pytam
- Siłą rzeczy - odpowiadają.

***
- Dlaczego takie dziwne imię: Jonasz? - pytam Krzyśka na koniec.
- Na pamiątkę tego proroka, którego Bóg wzywał, ale ten odwrócił się na pięcie i poszedł w przeciwnym kierunku. Dopiero burza go nawróciła.

Imiona Krzysztofa i Krystyny zostały zmienione.

Jonasz był izraelskim prorokiem żyjącym w VII wieku p.n.e. Jego losy zostały opisane w biblijnej Księdze Jonasza. Bóg kazał mu się udać do Niniwy, stolicy Asyrii, państwa wrogiego Izraelowi. Jonasz miał tam nawoływać do życia w cnocie. Jednak nie chciał tego robić, więc wsiadł na statek udający się w przeciwnym kierunku, do Tarszisz. Na morzu rozpętała się burza. To była kara za nieposłuszeństwo wobec Boga. Wiedząc o tym, kazał załodze statku wyrzucić się za burtę. Sztorm ucichł, Jonasz zaś spędził następne trzy dni i trzy noce w brzuchu wielkiej ryby, która w końcu go wypluła. Dotarł na brzeg. Po tym wszystkim wrócił do Niniwy, żeby wypełnić nakazaną mu przez Boga misję. Mieszkańcy miasta zaprzestali niegodziwego życia, a miasto zostało oszczędzone od zagłady.

[email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki