18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Być „prawie synem” Jarosława Iwaszkiewicza to było jak cud

rozm. Gabriela Pewińska
Jarosław Iwaszkiewicz i Wiesław Kępiński w Sopocie, 1951. "W Sopocie balowaliśmy najczęściej w kawiarni Grand Hotelu.  Tam się siedziało i popijało. Iwaszkiewicz za kołnierz nie wylewał. Uważał, że w czasie upału dobrze jest strzelić sobie kieliszek czystej wódki albo koniaku".
Jarosław Iwaszkiewicz i Wiesław Kępiński w Sopocie, 1951. "W Sopocie balowaliśmy najczęściej w kawiarni Grand Hotelu. Tam się siedziało i popijało. Iwaszkiewicz za kołnierz nie wylewał. Uważał, że w czasie upału dobrze jest strzelić sobie kieliszek czystej wódki albo koniaku". Archiwum Muzeum w Stawisku
Być "prawie synem" takiego człowieka to cud - mówi o Jarosławie Iwaszkiewiczu 81-letni dziś Wiesław Kępiński.

Iwaszkiewicz naprawdę nie potrafił wbić gwoździa w ścianę?
Widzę tę scenę. Przyjeżdżam na Stawisko i od razu ruszam po schodach w kierunku gabinetu, gdzie zawsze można było mego Opiekuna zastać. Patrzę, stoi. W jednym ręku młotek, w drugim gwóźdź.

Woła: Ratuj!?
Już czekał na mnie. Tylko pokazał mi palcem, w którym miejscu mam wbić... Na tym gwoździu do dziś wisi to samo zdjęcie. Anna i Jarosław w Skandynawii.

Powiedział Pan o Nim "opiekun". We właśnie wydanej, długoletniej korespondencji panów "Męczymy się obaj" Iwaszkiewicz podpisuje się inaczej: Przyjaciel, Stary, ale i Ojciec.
Ojciec... Pierwszy raz użył tego określenia, pisząc do mnie, gdy byłem w wojsku. Żeby dodać mi otuchy. Bardzo tęskniłem do domu. Straszyłem wszystkich, że z tej tęsknoty popełnię samobójstwo.

Idąc do wojska, znów musiał Pan opuścić dom, który ledwo pozyskał. Osierocony podczas Powstania Warszawskiego Wiesio trafia do rodziny znanego pisarza. Jest 1947 rok, 23 lutego...
Niedziela. W stołowym mnóstwo ludzi, urodziny Iwaszkiewicza. Sekretarz Jarosława zaprowadził mnie na górę, pokazał pokój. Stałem na środku jak ten kołek. Rozpłakałem się. Może ze strachu przed tym, co mnie tu spotka, albo z tęsknoty za moją ukochaną, warszawską Wolą? Wieczorem poproszono mnie na kolację. Usiadłem przy wielkim stole, przyglądałem się domownikom jak trzymają sztućce, nawet tego nie umiałem. Nie odzywałem się, tylko jadłem jakbym nigdy nie jadł. Nad stołem wisiała wielka lampa z zielonkawym abażurem. Światło padało na biały obrus, twarze pozostały w cieniu, widziałem tylko ręce. Trochę jak z filmu. Żeby mnie nie peszyć, zachowywali się, jakbym nie istniał. Tylko zerkali. W pewnym momencie ktoś zauważył, że mam bardzo ładne dłonie. Mieli obsesję dostrzegania rzeczy pięknych.

Od początku Iwaszkiewicz podrzucał Panu do pokoju książki.
Były to lektury stosowne do mojego wieku. Najpierw "Cudowna podróż" Selmy Lagerlof. Potem "Gucio zaczarowany" - także Jego pierwsza książka. Czytałem po trzy, cztery naraz. Wygłodniały byłem czytania jak kartofli.

Książki to główny temat waszych rozmów. Podczas wakacji w Sopocie w 1951 roku pytał Pan Iwaszkiewicza, jak kończą się "Dziady".
Ambicją Iwaszkiewicza było zrobić z tego dzikusa światłego, mądrego człowieka. W jednym z liścików zostawionych mi na stole pisze: "Nie rzucaj "Antygony" w kuchni!". Pewnie czytałem przy śniadaniu, spieszyłem się, machnąłem w kąt. Dbał, bym niczego nie przeoczył. Kiedy w Warszawie odbywał się teatralny festiwal szekspirowski, przytargał z gabinetu "Dzieła" Szekspira, otworzył na "Burzy", która rozpoczynała festiwal i tłumaczył mi, jak to mówiliśmy na Woli "z polskiego na nasze".

Ale w latach 50., gdy balowaliście w Sopocie, Pana bardziej niż książki interesowały dziewczyny...
Jarosław bał się, że romanse mnie unieszczęśliwią, że wpadnę w jakiś nałóg, że będę się łajdaczył, że zmarnuję swoją młodość. Odczuwał zazdrość. Dał temu wyraz w opowiadaniu "Dziewczyna i gołębie". Nasz sopocki pobyt odnotowała też skrzętnie Anna Kowalska, która w tym samym czasie bawiła w kurorcie z Marią Dąbrowską: "Dziś przyjechał Iwaszkiewicz z jakimś blondynkiem. U tego idzie hurtem, eros dla mas!". Bardzo mnie uderzyła złośliwość baby i jakiś czas temu skomentowałem to w prowadzonych przeze mnie od lat zapiskach zwanych "Marginaliami": "Przykro dziś czytać zapis pani w jej dzienniku, o mnie i o Nim. Była pani przyjaciółką Marii Dąbrowskiej, sama będąc pisarką, i wydawałaby się osobą światłą i kulturalną. Ale niestety musiało wyleźć złe z pani serca i po co? Dlaczego? Napisała pani o mnie, nie wiedząc nic o moich tragicznych przeżyciach i o Nim, moim opiekunie którego pani znała. Jak pani spojrzy w oczy tym wszystkim po tamtej stronie, jeśli w ogóle jest tamta strona? «Trzeba mieć wielkie mniemanie o sobie, by innych osądzać» - to słowa Pawła Hertza. Nie wiedziała pani nic o "blondynku", samo określenie "jakiś blondynek" mówi o pani jako o osobie złej, niesprawiedliwej. Ów "blondynek", kiedy miał 11 lat uciekł z miejsca egzekucji, zostawiając zabitych rodziców, braci i innych nieszczęśników, sam w tym strasznym świecie. W sierpniu 1951 roku widzi mnie pani, z daleka, nawet nie zna pani mojego głosu. Zostałem dla pani "blondynkiem", przez krótki czas, jako ten pies na smyczy prowadzony przez swego pana. Obaj nic dla pani nie znaczą. Ten pies kocha swego opiekuna, kocha psim sercem. Mogę pani wyznać, że gdyby mój opiekun był samym rogatym diabłem, to nie zawahałbym się podpisać paktu przyjaźni z nim, bo to On, nie diabeł, wyrwał mnie z ludzkiego piekła, z głodu, zimna, wódki, przekleństw. Co pani na to? Jest moim pragnieniem, by Oni tam po drugiej stronie wiedzieli, że nie trudzili się na darmo".

W Panu Iwaszkiewicz widział swego nienarodzonego syna. W 1935 roku cierpiącej na chorobę psychiczną Annie Iwaszkiewicz lekarze zalecili usunąć ciążę.

Wciąż to przeżywał. Pisał do mnie: "Myśl moja niestety nie biegnie ani do żony w szpitalu, ani do córki, która śpi z obcym facetem w wywłaszczonym ode mnie pokoju, ani do drugiej córki gdzieś za morzami, ale do Ciebie, który mi miałeś zastąpić nieurodzonego syna". Miałem szczęście, bo takich jak ja chłopaków na Woli było wielu.

Ale nikt inny tylko właśnie osierocony piętnastoletni Wiesio Kępiński pisze do "Expressu Wieczornego" dramatyczny list: "Może znajdzie się ktoś z drogich czytelników, kto ofiaruje mi jakąś pracę, a może się mną zaopiekuje lub weźmie na dalsze wychowanie?". Chętnych było wielu. To Pan wybrał sobie Iwaszkiewiczów, choć kim są, nie wiedział.
Przez lata wykształciło się w nas pokrewieństwo nie krwi, a ducha. Być "prawie synem" takiego człowieka, żyć na Stawisku to cud. Pisał: "Byłeś wyłącznie moim dzieckiem i nikt mi się do wychowania nie wtrącał". Czuł się wyeliminowany z wychowania córek.

Stawisko w listach jawi się jako miejsce udręki. Dom, w którym rządzą kobiety. Kobiety, które mu dokuczają, które nie liczą się z jego zdaniem.
Dom był ogromny, trzeba było się nim zajmować bez pomocy służby. Kto widział, by przylegająca do sypialnego pokoju łazienka miało czworo drzwi! Rozebrać się spokojnie nie można! - narzekał Jarosław.

W jednym z ostatnich listów do Pana pisze: "...szambo się zatkało, rury się leją, tynk się sypie, Hania histeryzuje, Szymek chodzi zły, Reksio ugryzł listonosza, mnie boli wątroba, koty nakakały w salonie (…) ciocia Jadwiga gniewa się i wszystko zakurzone".
Ale zwykle traktował życie na Stawisku humorystycznie. Sadzenie ziemniaków, truskawek to była dlań trochę zabawa. Cieszył się, gdy później te truskawki gorące od słońca i obsypane piaskiem można było zbierać... Ale był to też dom kobiet, które trzymały władzę: ciocia Hania, jej matka, siostra teścia, córki... Jeśli ja miałem konflikty z tymi kobietami, to co dopiero Jarosław! Nic dziwnego, że uciekał pisać do Sandomierza.

Albo do Sopotu.

Jest jeszcze w Sopocie kawiarnia Rio?

Nie ma.
Szkoda. Wszystko się zmienia. Z Gałczyńskim poznał mnie kiedyś Jarosław w kawiarni Kryształowa w Zakopanem. Teraz tam jest pizzeria.

Co mieści się w restauracji, gdzie opijaliście razem z Broniewskim jego nagrodę literacką?
Restauracja, ale inna. W Sopocie balowaliśmy najczęściej w kawiarni Grand Hotelu. To było ho ho! Tam się siedziało i popijało. Szczególnie popijał pan Kępiński... Ale i Iwaszkiewicz za kołnierz nie wylewał. Uważał, że w czasie upału dobrze jest strzelić sobie kieliszek czystej wódki albo koniaku. Na rozszerzenie naczyń.

W Sopocie roku 1951, tuż po Pana wyjeździe dopadła go melancholia. Często mu się to zdarzało?
Ba! Miał ku temu powody, nie tylko ciała, ale i ducha. Ciągłe kłopoty, rozterki, zmartwienia dotyczące przede wszystkim nieznośnego usposobienia cioci Hani. Co chwilę wpadała do jego gabinetu: Jarosławciu, nie pal tyle! Jarosławciu, nie ma pieniędzy! O te pieniądze bez przerwy męczyli go wszyscy, na równi ze mną.

Ale też nikomu tak się nie zwierzał jak Panu.
I nikt go nie znał tak jak ja. Przez lata byłem jego powiernikiem. Wyżalał się przede mną z najbardziej intymnych problemów. Bardzo mi to schlebiało. Uwielbiałem z nim rozmawiać. Właściwie całe życie wciąż wracałem do Stawiska. Obiadek dobry, atmosfera, mądre gadanie, ktoś, kto na mnie czekał z młotkiem i gwoździem, nawet "Tuwim z gałęzią wielkich jabłek/jak ta co zabrał z naszego wesela"...

To cytat z wiersza Iwaszkiewicza "Stary poeta".
A ja to widziałem naprawdę! To był czas srebrnych godów Anny i Jarosława. Tuwim był wśród gości. Wyszedł do ogrodu, wrócił z gałązką.

Wydał Pan autobiografię "Sześćdziesiąty pierwszy", pokłon złożony Iwaszkiewiczom, w przygotowaniu jest książka o Stawisku. Pisanie to Pana pasja, duża część życia. To jakby posiadł Pan w spadku cząstkę duszy Iwaszkiewicza.
We wstępie do właśnie wydanej korespondencji mojej z Jarosławem Robert Papieski napisał: "Jakby było dwóch Wiesiów: rubaszny satyr z Woli i melancholijny syn Stawiska. Albo jakby jeden Wiesio miał dwie dusze". Potwierdza to Zosia Dzięcioł, dziś pracownik muzealny Stawiska, kiedyś kucharka i pokojówka tego domu. Często do niej wpadam na pogawędkę, zwłaszcza że ona świetnie gotuje... Ja, jak to Kępiński, szybko łapię humorek, cały szczęśliwy, że znów jestem tutaj, a Zosia do mnie: Wiesiu, ty to raz tak, raz siak. Odpowiadam na to: Bo raz jestem z Woli, a raz ze Stawiska.

[email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki