Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Żyrandol "made in San Lorenzo"

Dariusz Szreter
Poniedziałek, 22 marca 2010

W "Kociej kołysce" Kurta Vonneguta narrator przybywa na wyspę San Lorenzo, gdzie trwa wojna domowa między siłami miejscowego dyktatora "Papy" Monzano, a ruchem oporu kierowanym przez proroka Bokonona. W czasach kolonialnych obaj przywódcy byli najbliższymi sojusznikami i przyjaciółmi, a dopiero po uzyskaniu przez ich kraj niepodległości, stali się śmiertelnymi wrogami. W pewnym momencie okazuje się jednak, że to wielka ściema. Po prostu obaj panowie szybko pojęli, że na ich ubożuchnej wyspie chleba dla wszystkich nie starczy i w związku z tym postanowili zafundować ludowi igrzyska pod tytułem walka dobrego proroka, ze złym tyranem. Podzielili zatem role i odgrywali je konsekwentnie przez kolejne dekady.
"Kocią kołyskę czytałem w liceum, a więc w czasach zaprzeszłych, i później jakoś już do niej nie wracałem. Przypomniała mi się niespodziewanie gdzieś na przełomie 2005/6, kiedy zamiast tryumfalnie zapowiadanego PO-PiS, wybuchła domowa wojna między "kaczystami" i "platfusami". Przejście od zapewnień o głębokiej przyjaźni między Tuskiem i Rokitą, a braćmi Kaczyńskimi, do obrzucania się nawzajem przez nich i ich zwolenników najgorszymi wyzwiskami, było tak gwałtowne i spektakularne, że mogło wydawać się aż niewiarygodne. Ponieważ obie partie parły do władzy pod hasłem zrobienia porządków w jakoby do cna skorumpowanym Rywinlandzie, można było zatem podejrzewać, że szefostwo obu ugrupowań uznało w którymś momencie, że jednak nie da się zrobić porządków w tej stajni Augiasza (a ściślej mówiąc Millera i Kwacha) więc zamiast budowy sprawnego i uczciwego państwa, rozhuśtały społeczne nastroje, radykalnie antagonizując społeczeństwo. Przyznają Państwo, że teza ta brzmi dość efektownie. Po doświadczeniach ostatnich czterech lat, nie dałbym sobie wprawdzie uciąć za nią ręki, ale zwolennikom spiskowej teorii dziejów powinna dać do myślenia.
Drugi raz o "Kociej kołysce" przypomniałem sobie w ostatnich tygodniach. Są naprawdę męczące. Co człowiek włączy radio lub nie otworzy gazetę, to trafia na dyskusje i analizy dotyczące prawyborów w Platformie Obywatelskiej. Prawdopodobnie tak samo jest w telewizji, ale tego na pewno nie wiem, bo kontaktu z telewizyjną publicystyką unikam jak diabeł święconej wody.
Mam otóż takie nieodparte przekonanie, że te prawybory to takie mini-San Lorenzo zorganizowane dla zmydlenia oczu mediom (jeśli chodzi o większość obywateli, to mam nadzieję, że ich to niespecjalnie wzrusza). To zarazem masowy test na inteligencję, niestety oblany przez większość środowiska dziennikarskiego. Przeoczyło ona bowiem fakt, iż prawybory są prostą konsekwencją rezygnacji Donalda Tuska z ubiegania się o urząd prezydenta RP. Tę decyzję premier tłumaczył tym, że prezydentura jest w gruncie rzeczy, poza prestiżem, mało znaczącą funkcją. Mówił coś nawet lekceważąco o fotelach, dywanach i żyrandolach. Po czym doprowadził do tego, że kwiat polskiej żurnalistyki dyskutuje wyłącznie o tym, który z kandydatów Platformy ma większe szansę zawalczyć o ten żyrandol. Taka reakcja nie zdziwiłaby wśród zbieraczy bananów na San Lorenzo, ale od rodzimych przedstawicieli "czwartej władzy" należy chyba oczekiwać większej przenikliwości.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki