Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ze wspomnień Żydówki Rajzel dowiedział się o ojcu bohaterze

Maria Sowisło
Jan Ponulak z żoną i najstarszą córką Teresą (Renią) podczas Wigilii jeszcze w Gródku w 1943 r.
Jan Ponulak z żoną i najstarszą córką Teresą (Renią) podczas Wigilii jeszcze w Gródku w 1943 r. archiwum rodzinne
W domu prezesa klubu piłkarskiego Start Miastko i byłego burmistrza Miastka Jana Ponulaka mówiło się o tym, że jego ojciec w czasie wojny pomagał Żydom.

- Pomagać można na różne sposoby. Nie sądziłem, że ratował ich od śmierci z narażeniem życia swojego i rodziny. Przecież mogłoby mnie tutaj teraz nie być - mówi Jan Ponulak i pokazuje decyzję izraelskiego Instytut Yad Vashem, który postanowił jego ojca, też Jana, pośmiertnie uhonorować tytułem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Jego nazwisko zostanie wyryte na Ścianie Pamięci w Yad Vashem w Jerozolimie.

Rodzina Ponulaków pochodzi z Gródka Jagiellońskiego. To miasto oddalone od Lwowa o około 33 kilometry. Dziś jest to miejscowość na Ukrainie. Do 1945 roku była w granicach Polski. Jeszcze w czasie II wojny światowej, bo w 1944 roku, rodzina Ponulaków postanowiła opuścić swoje rodzinne miasto. Najpierw trafili do Przemyśla, rok później do Rzeszowa, a w marcu 1946 roku do Słupska. Tutaj Jan Ponulak prowadził własny sklep. Był działaczem społecznym i gospodarczym. Zmarł w 2003 roku w wieku 88 lat. - Z opowieści rodzinnych pamiętam, że w Gródku nasilał się nacjonalizm ukraiński i zaczynało być jasne, że te ziemie nie wrócą do Polski. Wówczas też dla ojca nie miało znaczenia, że jedzie nie do takiej Polski, o jakiej marzył. Wiedział, że po raz kolejny historia zakpiła z Polaków - wspomina Jan Ponulak junior, który urodził się już w Słupsku. - W moim domu nie mówiło się wiele o wojnie. Więcej rodzice opowiadali o swojej młodości. Wspominali też specyfikę współżycia różnych narodowości na Kresach. Ojciec raczej przedstawiał suche fakty - mówi pan Jan.

O ratowaniu od śmierci Żydów dowiedział się więcej z zeznań Rajzel Rajcfeld, mieszkanki Bat Jam w Izraelu, która na przełomie 1977/1978 roku opowiedziała notariuszowi o wydarzeniach z okresu Zagłady w Gródku Jagiellońskim. Mieszkała tam wraz ze swoją rodziną. Jak wynika z danych, w 1941 roku w mieście było około 5 tys. osób narodowości żydowskiej. W tym samym roku naziści utworzyli w mieście getto. Większość Żydów została stąd wywieziona do obozów pracy w Jaktorowie, Winnikach i we Lwowie - Janowskiej lub bezpośrednio do obozu koncentracyjnego w Bełżcu. W maju 1943 roku zlikwidowano getto, ostatnich jego mieszkańców rozstrzelano i pogrzebano w masowej mogile w Artyszowie.

Pomaganie czy ratowanie od śmierci?

To na podstawie wspomnień Rajzel Rajcfeld Instytut Yad Vashem przyznał Janowi seniorowi tytuł Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. - Najpierw był to dla mnie i siostry szok. Co innego znaczy usłyszeć z ust ojca, że pomagał Żydom, a co innego mieć dowody na to, że ratował ich od śmierci. Dodatkowo nigdy nie robił z siebie bohatera - zaznacza dumny z ojca Jan Ponulak. - Wiem, że po wojnie starał się przez Czerwony Krzyż dotrzeć do rodziny Rajzel Rajcfeld, sprawdzić jak sobie poradzili, gdzie są… Niestety, mu się to nie udało. Do końca nie mógł cieszyć się z tego, że uratował niejedno życie - dodaje Ponulak.

Nie-Żyd i polski chrześcijanin

Historię ratowania od śmierci, a nie - jak mówił o tym ojciec - pomagania Żydom, poznał tak naprawdę z zeznań właśnie Rajzel Rajcfeld spisanych w języku jidysh, przetłumaczonych na język polski przez znajomą pana Jana. Rajzel wspomina wyrywkowo cztery lata wojny w Gródku Jagiellońskim, od 8 września 1939 roku. Tego dnia do miasta weszli Niemcy i zostali tu przez dziewięć miesięcy. Potem przyszli Sowieci. Rajzel zaznaczyła, że żyło im się wówczas całkiem dobrze, dzięki znajomemu „nie-Żydowi”, który był pracownikiem leśnym koło Lwowa. To właśnie on, dzięki znajomościom we władzach miasta po wejściu Niemców, załatwiał niezbędne dokumenty - zezwolenia na świadczenie usług. To dla rodziny Rajcfeldów było bardzo ważne, bo prowadzili młyn z kaszarnią. Z wyjaśnień wynika, że Rajzel miała zaufanie do byłego leśnika Jana Ponulaka, bo zrzekła się prowadzenia działalności w młynie na jego rzecz. On z kolei załatwił całej żydowskiej rodzinie dokumenty potwierdzające, że są tam zatrudnieni.

Rudy Niemiec katował brata

Wszystko zmieniło się, kiedy Niemcy napadli na ZSRR. Zaczęły się kłopoty. Młyn stanął. Pierwszym traumatycznym przeżyciem, jak wspomina Rajzel, był atak niemieckiego żołnierza na jej brata. Działo się to podczas przeładunku kolejowego. Kobieta ze szczegółami opisała, w jaki sposób „rudy Niemiec” znęcał się nad jej bratem: kopał, podtapiał w beczce z wodą, bił do nieprzytomności... „(…) Znajomy, polski chrześcijanin przyniósł go do domu nieprzytomnego i przeciw prawu umieścił w szpitalu (...)” - wspominała Rajzel. - Rzeczywiście, dopiero teraz przypomniałem sobie, że ojciec coś mówił o Żydzie, którego zawiózł do szpitala. Miałem wówczas siedem czy osiem lat i interesowało mnie bardziej, jak wyglądało ich życie w czasie zmieniających się frontów. Mama z kolei opowiadała mniej więcej w tym samym czasie, że ojciec pewnego dnia wyjechał po zboże. Została sama z moją siostrą. Do domu zapukali kolbami pijani Ukraińcy. Było ich czterech. Siłą weszli do środka. Dopytywali, gdzie jest mąż i pchali się do pokoju. Mama znała ukraiński i zaczęła im tłumaczyć, że wyjechał, że zaraz wróci i powoli wypychała ich z domu. Była drobnej postury. Sama nie wiedziała, jak to zrobiła, skąd miała tyle siły, żeby się ich pozbyć z domu i zamknąć drzwi - wspomina pan Jan. - To były wstrząsające przeżycia - dodaje.

Dokumenty na wagę życia

Brat Rajzel ze szpitala wyszedł po trzech, czterech tygodniach. Znowu pomógł Jan Ponulak senior. Wówczas bowiem do rodziny Rajcfeldów przyszedł żołnierz ukraiński, który żądał wznowienia pracy w młynie. Miało być tak jak za okupacji niemieckiej. Rajzel napisała, że nie była w stanie już prowadzić młyna z kaszarnią. Postanowiła kierowanie nim przekazać ponownie znajomemu - Jankowi. Dzięki temu po raz kolejny dokumenty potwierdzające zatrudnienie otrzymał brat Rajzel oraz dwóch Żydów. Te wspomniane dokumenty pełniły funkcję nie tylko dowodów osobistych, ale też wskazywały na przydatność danej osoby w toczących się działaniach wojennych. Najlepsze były z zakładów strategicznych. Młyn do takich należał.

Brat połknął dwa naboje

W opowieści kobiety znajomy Janek pojawia się co rusz. Pewnego dnia Rajzel została skierowana przez Ukraińców do zamiatania ulic. Była świadkiem, jak komisarz kazał dwóm Żydom chodzić po domach swoich rodaków i odbierać kosztowności. Niby na przechowanie. Wszystkie zanosili do szkoły. Tam z kolei po zakończonej akcji zostali zatrzymani jako… złodzieje. Mieli zostać rozstrzelani. Ówczesny starosta kazał Rajzel powiedzieć o tym Jankowi. I ponownie „polski chrześcijanin” wydostał ich ze szkoły i zaprowadził do domu. - Ojciec wspominał, że czasami od starosty dostawał cynk o planowanych rozstrzelaniach czy łapankach. Musiał być w Gródku poważaną osobą, wzbudzającą zaufanie - przypomina sobie Jan Ponulak. Dopiero teraz zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji. - Nigdy nie mógł być pewien, komu może zaufać, a kto go zdradzi. Zresztą mama wspominała, że dla bezpieczeństwa swojego i rodziny miał broń. Rodzinną opowieścią jest to, że mój brat połknął dwa naboje. To mogło oznaczać, że broń w domu była na porządku dziennym - mówi Jan Ponulak, który też dopiero niedawno przypomniał sobie, że dwóch kuzynów matki Ukraińcy powiesili na środku rynku.

Miejsce w klasztorze warte milion

Także Janek uwolnił Rajzel z aresztu, gdy zatrzymał ją landskomiser. Uratował również jej znajomą, gdy została przyłapana podczas gotowania jedzenia dla innych Żydów, którzy ukrywali się przed wywózką. - Teraz sobie myślę, że ojciec miał cholerną siłę. Był odważny i uparty. Przez cztery lata ciągle kogoś ratował. Inny machnąłby już ręką - dodaje pan Jan.

Kiedy w Gródku Jagiellońskim zaczęły chodzić słuchy o eksterminacji Żydów w różnych miejscowościach, brat Rajzel i Janek wykonali dla rodziny kryjówkę w młynie pod główną maszyną mielącą zboże. Mieściło się tam do 14 osób. Pierwszą łapankę Żydów kobieta zapamiętała we wrześniu 1942 roku. Kiedy Ukraińcy współpracujący z Niemcami zaczęli wywozić mieszkańców narodowości żydowskiej, Rajzel z rodziną ukryła się w młynie. Już wtedy mówiło się o eksterminacji. Kobieta miała wówczas dwoje dzieci. O mężu nie mówiła zupełnie nic. Córka Mania miała cztery lata, a syn Zew sześć. Chciała za wszelką cenę ukryć gdzieś dzieci. Z pomocą przyszedł… Janek. Za 3 tys. polskich złotych kupił córce Rajzel miejsce w zakonie w Sądowej Wiszni. Dorobił do tego historię, że jest ona córką polskiego oficera, który zginął na wojnie. Odtąd Mania nazywała się Marusią. Skąd Janek wziął 3 tys. zł? Nikt nie wie. A było to wówczas dużo pieniędzy, bo miesięczna pensja wynosiła 100-150 polskich złotych. W podobny sposób Janek postąpił z 18-miesięczną córką Julki Rottman. Kolejnym dzieckiem umieszczonym w klasztorze był syn Rajzel - Zew, nazwany Władkiem. Koszt miejsca? Milion polskich złotych. Tak przynajmniej zapamiętała to Rajzel.

Z pistoletem przy głowie... kłamał jak z nut

Wszystko to udało się zrobić w ciągu zaledwie sześciu tygodni. Wówczas przeprowadzona została druga akcja eksterminacji Żydów. Kiedy rodzina Rajcfeldów schowała się w kryjówce w młynie, weszło Gestapo i Ukraińcy. Bez ogródek przystawili Jankowi pistolet do głowy i zażądali wydania Żydów. „(…) Janek cały czas krzyczał po polsku, że już ich zabraliście. Wszystko słyszeliśmy (...)” - wspominała Rajzel. Żołnierze w końcu odpuścili. - Kiedy słyszy się takie opowieści od obcych osób, ogląda w telewizji, mają one dla mnie teraz zupełnie inne znaczenie. Wystarczyła chwila zawahania ojca, a zostałby rozstrzelany. Wraz z nim rodzina - mówi Jan Ponulak.

Wykradziona z getta przez Janka i Michała

W tym samym roku w grudniu (1942) Rajzel z innymi Żydami została zamknięta w getcie. Pewnego dnia pod bramą zjawił się… Janek. Przyniósł jej chleb, mleko i coś do smarowania. Jak wspomina kobieta, zasugerował, że ze smarowidła ma coś wyjąć. Wyjęła. Była tam karteczka z informacją, że rano ma być gotowa na opuszczenie getta. Kobieta tak bardzo się przejęła, że zaśpi, że nie zdąży, że… całą noc chodziła uliczkami. Skoro świt pod bramą czekał na nią już Janek w przebraniu ze swoim bratem Michałem - rolnikiem, który miał przy sobie dokumenty pozwalające w mieście kupić drewno na opał.

Zawieźli Rajzel do tego samego klasztoru w Sądowej Wiszni, w którym były już jej dzieci. Przebrana za siostrę zakonną przeżyła wojnę.

Rajzel z rodziną uciekła do Izraela

Prawdopodobnie przez Rumunię trafiła na zachód Europy do Szwajcarii, skąd udała się do USA, a w końcu osiadła w Izraelu.

- Moi rodzice byli bez wątpienia wielkimi patriotami. Było dla nich oczywiste i proste, że trzeba walczyć o Polskę, o życie - tak byli wychowani. Nigdy też nie dbali o aplauz. Dziś wielu ludzi lubi się chwalić. A mój ojciec czy mama nigdy nie powiedzieli: Dzięki mnie przeżył ten i ten - dodaje Jan Ponulak i podziwia swojego tatę też za coś niby prozaicznego. - Pomimo wielkich obaw o swoje życie, mama zawsze mówiła, że był oazą spokoju. W domu nigdy nie dało się odczuć nerwowości - dodaje pan Jan.

Uroczystości związane z pośmiertnym wręczeniem Janowi Ponulakowi seniorowi tytułu Sprawiedliwy wśród Narodów Świata odbędą się prawdopodobnie w słupskim ratuszu, bo z tym miastem związał się po wojnie Janek. Kiedy? Termin nie został jeszcze wyznaczony.

POLECAMY w SERWISIE DZIENNIKBALTYCKI.PL:

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Niedziele handlowe mogą wrócić w 2024 roku

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki