MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Zdjęcie z Lechem Wałęsą

Barbara Szczepuła
Włodzimierz Malinowski
Jakie pytania podczas spotkań wyborczych w 1989 roku zadawali esbecy, kto i dlaczego nie miał fotografii z Wałęsą, a kto nie chciał kandydować?

Gdy w maju 1989 roku zbierałem podpisy przed kościołem Świętej Brygidy - wspomina Jan Krzysztof Bielecki, prezes Banku PKO SA, były premier, a wtedy kandydat na posła - podeszły do stolika dwie starsze panie i zaczęły uważnie studiować mój życiorys. Przeczytały, że spółdzielnia Doradca, w której pracowałem, współpracuje z międzynarodowymi instytucjami finansowymi, i zasępiły się.

- To pewnie Żyd - powiedziała szeptem jedna do drugiej. - Ale nasz, z Solidarności! - skarciła ją druga.

Gdańscy liberałowie otrzymali jedno miejsce na gdańskiej liście Solidarności do Sejmu. W domu Macieja Łopińskiego, dziś prezydenckiego ministra, odbyła się narada, podczas której rozważano poszczególne kandydatury. Przesądziło zdanie Bogdana Borusewicza, obecnie marszałka Senatu, wówczas szefa regionu i przewodniczącego Komitetu Obywatelskiego, który wskazał na Bieleckiego.

- To musi być ktoś sprawdzony w boju - orzekł. Znał go z podziemia, Bielecki był bowiem merytorycznym łącznikiem Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej i "Borsuk" miał do niego zaufanie.

- Gdańscy liberałowie mają satysfakcję, że Jan Krzysztof Bielecki zdobył też uznanie Solidarności - wspierał kolegę w filmowej reklamówce Donald Tusk, dziś prezes Rady Ministrów. - Stoczniowcy będą na niego głosować - dodawał Edward Szwajkiewicz, pokazując list poparcia ze stoczni, a Jan Krzysztof Bielecki wsiadał do małego fiata i jechał na spotkanie wyborcze.

- Zawsze zaczynałem tak samo - opowiada dziś. - Mówiłem, że to jednorazowy kontrakt. Idziemy do Sejmu, by doprowadzić do wolnych wyborów.

7 kwietnia 1989 roku, dwa dni po zakończeniu obrad Okrągłego Stołu, Sejm uchwalił ustawę "Ordynacja wyborcza do Sejmu X kadencji 1989 - 93". 65 proc. mandatów zagwarantowano kandydatom PZPR, PSL i SD, 35 proc. - pozostałym. Wybory do Senatu miały być całkowicie wolne. No i się zaczęło. Po stronie solidarnościowej to było po prostu pospolite ruszenie. Wszyscy się krzątali jak w ukropie. W zakładach pracy, na uczelniach, w salkach parafialnych. Czasu było mało, pieniędzy jeszcze mniej, ale za to entuzjazm - ogromny. Małgorzata Gładysz, wyznaczona przez Bogdana Borusewicza na komisarza wyborczego w województwie gdańskim twierdzi, że nikt się nie pchał na listy wyborcze, bo po pierwsze - wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, iż Sejm w PRL nie odgrywa większej roli, po drugie - różnie oceniano efekty obrad Okrągłego Stołu, po trzecie - ci najważniejsi musieli zostać w związku, bo każde dziecko wiedziało, że "nie ma wolności bez Solidarności" i tego należy się trzymać.

- To nie było tak, że wszyscy wyciągali ręce po konfitury stojące na półce - zgadza się Jacek Merkel. - Podejście było inne: jest zadanie, należy je wykonać.
Nie kandydował Lech Wałęsa, który uważał, że ryzyko porażki jest spore, co może poderwać autorytet związku. Nie kandydował Bogdan Borusewicz, spiritus movens wszystkich działań Solidarności na Pomorzu.

Borusewicz uważał, że jemu, jako szefowi KO, kandydować nie wypada. To samo odnosił do swojej żony Aliny Pienkowskiej, znanej działaczki opozycyjnej. Gdy zatelefonował do lekarki Olgi Krzyżanowskiej z propozycją umieszczenia jej na liście, nie kryła zdumienia: - Dlaczego ja?

- Potrzebujemy kobiety - wyjaśnił Bogdan.
- Jest przecież Alinka - zaoponowała.
- Mowy nie ma! To moja żona! A poza tym ważny jest też twój ojciec, legendarny "Generał Wilk", dowódca okręgu wileńskiego Armii Krajowej i więzień polityczny w PRL. Chodzi o to, byśmy pokazali, że mamy ludzi o właściwych korzeniach i życiorysach.

Olga Krzyżanowska była jedną z nielicznych osób, które nie zrobiły sobie przed wyborami zdjęcia z Wałęsą. Miała zapalenie okostnej, okropnie spuchła i fotografowanie się nie wchodziło w grę.
Bielecki natomiast sfotografował się z Lechem. Sesja zdjęciowa odbyła się w sławnej z Sierpnia '80 sali BHP w Stoczni Gdańskiej. Ktoś wyczytywał głośno nazwisko kandydata, a fotograf robił zdjęcie.
- Jan Krzysztof Bielecki - usłyszał.

- Kto? Kto?- zaczął się dopytywać Lechu.
"Małoczarny" - rzucił Bielecki konspiracyjny pseudonim. Dopiero wtedy Wałęsa skojarzył, kto zacz.

***

- Podczas jednego ze spotkań wyborczych wstał jakiś rolnik i powiedział: - Będę na pana głosował, jeśli załatwi mi pan talon na traktor - wspomina Czesław Nowak, kandydat Komitetu Obywatelskiego Solidarność, portowiec, działacz Solidarności i więzień polityczny stanu wojennego.

- Nic pan nie rozumie - wyjaśnił spokojnie Nowak. - Chodzi właśnie o to, żeby talonów nie było.
Nowak zajął miejsce Aleksandra Halla, lidera Młodej Polski, który zrezygnował z kandydowania. Uważał bowiem, że "drużyna Lecha", jak to się wówczas mówiło, nie jest reprezentatywna, bo zdominowało ją jedno tylko środowisko, z którym dzieliły go zasadnicze różnice ideowe. Gdy Bogdan Borusewicz, szef gdańskiego komitetu, ustalał skład tutejszej drużyny, Hall był akurat we Francji, bo po raz pierwszy w życiu otrzymał paszport, a że jest wielkim frankofilem, pojechał zobaczyć Paryż. Do kandydowania namawiał go telefonicznie sam arcybiskup Tadeusz Gocłowski, ale Hall zdania nie zmienił.

***

Oglądam archiwalne materiały nadawane podczas kampanii wyborczej przez Studio Solidarność w gdańskiej telewizji. Szefem studia był Adam Kinaszewski, reżyserem - Jerzy Afanasjew, a scenografem jego żona Alina. Scenariusze pisała głównie Henryka Dobosz-Kinaszewska, a nad przygotowaniem materiałów, adresowanych do wyborców nie tylko na Pomorzu, ale też na Warmii i Mazurach oraz Kujawach, pracował ochotniczy zespół złożony częściowo z dawnych pracowników telewizji, częściowo - z młodzieży z NZS-owskiego zaciągu. W ramach umowy zawartej przy Okrągłym Stole Komitety Obywatelskie mogły przedstawiać swoich kandydatów w siedmiominutowych blokach. Były to pierwsze w historii Radiokomitetu programy bez cenzury! 23 minuty przyznano kandydatom partyjnym, których i tak przecież pokazywano na wizji na okrągło.

Wiec przed kościołem Świętej Brygidy zgromadził tłumy. Obok wyraźnie zmęczonego Wałęsy, na podwyższenie wchodzą po kolei kandydaci na posłów, a więc uśmiechnięta Olga Krzyżanowska w ciemnej garsonce i srebrnym naszyjniku, Czesław Nowak, który podniesioną robotniczą pięścią dodaje zgromadzonym odwagi: - Nie idziemy do Sejmu po to, by się w system wkomponować, ale aby ten system zmieniać! W zielonej kurtce US Army Krzysztof Dowgiałło, wielce zaangażowany w Solidarność architekt, autor "Ballady o Janku Wiśniewskim". Jan Krzysztof Bielecki w białej koszuli i ciemnym prochowcu, jak przystało na szefa pierwszej firmy consultingowej Doradca, współpracującej w dodatku z międzynarodowymi instytucjami finansowymi. Inżynier Jacek Merkel, lider majowych i sierpniowych strajków w stoczni. Nieco z boku nieznany nikomu właściciel szkółki sadowniczej Antoni Furtak, rekomendowany przez Solidarność Rolników Indywidualnych (totalna pomyłka - ocenia dziś Borusewicz).

Są też dwaj kandydaci do Senatu: bohater Solidarności Bogdan Lis (z bujną czupryną i uśmiechem na ustach) oraz specjalista od prawa pracy z Uniwersytetu Gdańskiego, Lech Kaczyński (wąsik, ciemna, równo przycięta grzywka nad czołem).

Zebrani śpiewają: Ole, ole, ole, ole, nie damy się, nie damy się… - i wznoszą palce ułożone w literę "V".

Adam Michnik przekonuje widzów: - Idziemy do Sejmu i Senatu po to, by społeczeństwo mogło przedstawić własny program naprawy Rzeczypospolitej. Polska przeżywa kryzys, a ci, którzy tu, w Gdańsku kandydują: Leszek Kaczyński, Bogdan Lis i inni, to moi osobiści przyjaciele! Oni wyciągną Polskę z błota!

***

Jacek Merkel też nie miał zdjęcia z Wałęsą. Tak jak Hall wyjechał wtedy po raz pierwszy za granicę. Do Brukseli, do swego przyjaciela Jurka Milewskiego. Ale Merkel to było w Gdańsku nazwisko, co się zowie, w Radiu Wolna Europa odmieniano je od majowych i sierpniowych strajków przez wszystkie przypadki. Był wtedy tak potężny, że nikt się nie odważył z nim konkurować, choć w innych okręgach kandydaci KO mieli konkurentów niezależnych spoza Solidarności. I zdarzało się, że były to znane nazwiska. Tak było właśnie w przypadku Jana Krzysztofa Bieleckiego, którego konkurentem z listy niezależnej był profesor Andrzej Januszajtis, znany i lubiany autor wielu książek o Gdańsku.

Bieleckiego irytowało, że w SB produkowano ulotki, na których obok nazwiska Januszajtisa umieszczono znak Solidarności, co sugerowało, że to właśnie profesor jest z "drużyny Lecha", a to mogło dezorientować wyborców.

Esbecy rzeczywiście mieli wtedy ręce pełne roboty. Ulubionym straszakiem byli oczywiście Niemcy. Rozpuszczano informacje, że córka i zięć Czesława Nowaka, którzy mieszkali w RFN, finansują jego kampanię, co miało dyskredytować portowca w oczach elektoratu, bo sama nazwa RFN brzmiała groźnie i kojarzyła się z rewizjonistami: Czają i Hupką.

Gdy wiele lat później Nowak otrzymał z IPN materiały ze swojej teczki, odnalazł wśród nich dokumenty (kryptonim "Duet") z archiwum KWMO w Gdańsku dotyczące wyborów. Była tam ściągawka z pytaniami, które esbecy wmieszani w tłum wyborców mieli zadawać kandydatom Solidarności, np.:
- Opozycja i Solidarność od wielu lat posługuje się terminem "demokracja". Jak więc należy ocenić fakt ustalania kandydatów strony opozycyjno-solidarnościowej przez Komitet Obywatelski Solidarności, który nie pochodzi z demokratycznych wyborów, a z nominacji? Czy moralne jest korzystanie w kampanii wyborczej z usług zachodnich rozgłośni polskojęzycznych w sytuacji, gdy strona opozycyjno-solidarnościowa ma dostęp do radia i telewizji i wydaje własne czasopisma? Czy opozycja, negując całkowicie dorobek Polski w ostatnich 45 latach, postępuje słusznie? Czy naprawdę społeczeństwo nic nie zrobiło?

Najczęściej jednak esbecy pytali o aborcję, wówczas dozwoloną, bo to pytanie było najbardziej podchwytliwe. Znaczna część Polaków opowiadała się wówczas za przerywaniem ciąży, a kandydaci Solidarności idący do wyborów nie tylko pod sztandarami związku, ale i - w jakimś sensie - Kościoła, rzeczywiście nie mieli tu dobrej odpowiedzi.
Esbecy wyraźnie upodobali sobie Bogdana Lisa. W dzienniku telewizyjnym podano któregoś dnia nieprawdziwą informację, że pobił się z Andrzejem Gwiazdą, a innym razem rozrzucono w Gdyni ulotki z napisem: "Ile trzeba szachrajstw, by zostać senatorem?", podpisane rzekomo przez KK Solidarność. Zaś przyzwyczajony do szykan Bogdan Lis w telewizyjnym Studiu Solidarność zapewniał spokojnie, że będzie chciał doprowadzić do uchwalenia w 1993 roku nowej konstytucji.

***

Jacek Merkel nie sfotografował się z Lechem, ale generalnie zdjęcie z Wałęsą było bardzo ważne, bo stanowiło przepustkę do polityki - twierdzi dr Janusz Granatowicz, organizator podziemnych spotkań Wałęsy z TKK, aresztowany w 1987 roku za czytanie Orwella (trzy lata później "Rok 1984" był już lekturą obowiązkową jego córki), a w czerwcu 1989 roku zastępca komisarza ds. wyborów.

- Bez Janusza do dziś byśmy tych wyborów nie zrobili - śmieje się Małgorzata Gładysz. - To fenomenalny organizator. Zaprzągł do roboty cały Instytut Hydrotechniki, a pół politechniki zbierało podpisy i liczyło głosy.

Granatowicz przypomina wypełnioną po brzegi salę BHP w Stoczni Gdańskiej im. Lenina i kandydatów, którzy zjechali tu z całej Polski, by się sfotografować z Wałęsą. Robotnicy i chłopi, wciśnięci na tę okazję w najlepsze garnitury i pod krawatami, a obok znani profesorowie i takie sławy jak Szczepkowski, Łapicki czy Wajda. Najbardziej utkwił mu w pamięci Andrzej Szczypiorski, który trochę się spóźnił i desperacko przebijał w stronę Lecha. Znany pisarz, a musiał się sfotografować z Wałęsą, inaczej po prostu się nie liczył. W materiałach telewizyjnego Studia Solidarność oglądam Szczypiorskiego, który deklaruje przed kamerą: - Naszym hasłem powinno być mówienie prawdy! Wszyscy słuchaliśmy tego z nabożeństwem, bo kto mógł przypuszczać, że znany pisarz był TW i donosił nawet na własnego ojca.

Byłam wtedy w sali BHP. Wcisnęłam się tam razem z dziennikarzami Studia Solidarność, wśród których był mój mąż. To była chwila, na którą czekałam od 1982 roku, kiedy wyrzucono mnie z pracy z wilczym biletem. Pamiętam dobrze ten niesamowity nastrój, podniecenie, podekscytowanie, przekonanie, że tym razem musi się udać. Widzę jeszcze dobrze profesora Geremka, który z fajką w ustach przechadza się między kandydatami i odbiera hołdy. Co to był za autorytet! Wszyscy chcieli uścisnąć prawicę Adama Michnika, świeżo upieczonego naczelnego "Gazety Wyborczej", a właściwie nie Adama, a Adasia, bo tak go pieszczotliwie - za Jarosławem Markiem Rymkiewiczem - wówczas nazywano. Kłaniano się z szacunkiem Andrzejowi Wajdzie, autorowi "Człowieka z żelaza", ale wszystkie oczy zwrócone były oczywiście na Lecha Wałęsę, bo nikt nie miał wątpliwości, kto tu rządzi.
- Ruszamy w trudny bój! - wołał Wałęsa. - W bój o Polskę, o reformy, o wolne wybory, o demokrację! Moja koncepcja jest taka: idziemy razem pod sztandarami Solidarności, bo to jest jedyny sposób na zwycięstwo! Zdobywamy przyczółki demokracji, a za cztery lata: wolne wybory!

- To nie było wcale wcześniej oczywiste, że pójdziemy do wyborów jako jedna drużyna, bo koncepcji było wiele, ale dał o sobie znać polityczny geniusz Wałęsy. Lechu podjął taką decyzję i nie było dyskusji - twierdzi Jacek Merkel.

***

W programie Studia Solidarność pokazuje się Tomasz Posadzki, młody prawnik, wówczas aplikant, niebawem prezydent Gdańska, a dziś szef kancelarii adwokackiej. Wyjaśnia, jak głosować. Sugeruje, by listę krajową skreślić w całości. Podobnie -kandydatów PZPR, ZSL i SD na liście okręgowej. Zostawiamy tylko dwóch kandydatów Solidarności do Senatu i jednego do Sejmu. Prowadząca studio Katarzyna Bogucka-Krenz zachęca, by kupować wyborcze cegiełki, bo na odwrocie znajduje się czytelna ściąga dla głosujących.

Oglądam reklamówkę Lecha Kaczyńskiego, wówczas działacza i doradcy Solidarności, dziś prezydenta RP. Odrabia z dziewięcioletnią córką lekcje, uczy ją tabliczki mnożenia. Potem wraz z żoną, córką i psem spaceruje ulicami Sopotu. Widzimy go też na uczelni. Mówi o roli inteligencji, opowiada o swoich rodzicach, którzy kontestowali system, i o tym że Solidarność w 1980 roku przełamała nieufność między robotnikami a inteligentami i stworzyła szansę na udział inteligencji w działalności opozycyjnej. Wyciszony, raczej nieśmiały. Jarosław Kaczyński natomiast kandydował na senatora z Elbląga. Solidarność elbląska protestowała przeciw kandydatowi przywiezionemu w teczce i Lech poprosił Bogdana Borusewicza, by mu pomógł, bo "Warszawa też go nie chce". Borusewicz pojechał więc do Elbląga i wcisnął go na siłę na listę.

***

Nadeszła wreszcie wyborcza niedziela. Emocje sięgały zenitu. Byłam zastępcą przewodniczącego komisji z ramienia Komitetu Obywatelskiego na peryferiach Gdańska i zakończyłam dzień załamana. Przewodniczący komisji - tak mi się w każdym razie wydawało - oszukiwał, a ja nie bardzo wiedziałam, jak reagować. Byłam przekonana, że przegraliśmy z kretesem. Nie chciałam nawet słuchać, jakie wyniki uzyskała Solidarność w innych komisjach, prawie płakałam.

Okazało się jednak, że wzięliśmy całą pulę! Rekordzista, Jacek Merkel zdobył ponad 200 tys. głosów. Wszyscy kandydaci KO zdobyli mandaty, nie dostał się nikt z rekomendacji PZPR ani tzw. komitetów niezależnych. Odrzucono listę krajową złożoną z partyjnych nominatów.
Obóz Solidarności świętował zwycięstwo. Ostudził je jednak niebawem Bronisław Geremek, ogłaszając w telewizji słynne: pacta sunt servanda, które oznaczało zgodę na wystawienie przez komunistów w drugiej turze wyborów nowej listy krajowej. - To był szok - komentuje Granatowicz. - Liderzy Solidarności zdali sobie sprawę, że żarty się skończyły, trzeba wziąć odpowiedzialność za kraj.

Nie przebiliśmy się jednak z naszym zwycięstwem na nagłówki światowych mediów. Wydarzeniem dnia stała się masakra chińskich studentów na placu Tiananmen.

***

Lech Wałęsa zaapelował do mieszkańców województwa, by w drugiej turze poparli Tadeusza Fiszbacha, sygnatariusza Porozumień Sierpniowych z PZPR, który startował bez rekomendacji KW, i Tadeusza Bienia ze Stronnictwa Demokratycznego. Oprócz nich, w drugiej turze dostał się do Sejmu Jan Kuligowski z PZPR i Henryk Szarmach z ZSL. Wicemarszałkami Sejmu kontraktowego zostali Olga Krzyżanowska i Tadeusz Fiszbach. Partyjni zawistnicy mówili do Fiszbacha: - Płyniecie, towarzyszu, jak kłoda na fali Solidarności!

Włodzimierz Malinowski: Jak przykręciłem Wałęsie "śrubę", czyli kampania wyborcza '89

Miałem to szczęście, że moim kolegą był twórca znaku Solidarność Jerzy Janiszewski, z którym pracowałem przy organizacji 10 rocznicy Grudnia' 70 i przy pierwszym zjeździe Solidarności oraz I Festiwalu Piosenki Prawdziwej. Po stanie wojennym mieszkałem w Gdyni, gdzie malowałem szyldy i reklamy. Na prośbę Szymona Pawlickiego,który był szefem Komisji Kultury NSZZ Solidarność, przygotowałem projekt dekoracji Skweru Kościuszki na przyjazd Papieża do Gdyni w 1987 roku.

Już przed legalizacją Solidarności Szymon wezwał mnie do Gdańska, do przejmowanej siedziby Komisji Krajowej. W pośpiechu rozpoczęliśmy przygotowania kampanii wyborczej. To, co uważaliśmy za najważniejsze, to natychmiastowe przywrócenie zakazanego przez wiele lat znaku Solidarność.

Zrobiliśmy to, stawiając olbrzymie na tamte czasy plansze, trzy na sześć metrów, z napisem "wybieram SOLIDARNOŚĆ", na każdym większym skrzyżowaniu przy głównej trasie z Gdyni do Gdańska.

Publiczne pojawienie się znaku, za który dotychczas szło się do więzienia, robiło piorunujące wrażenie - to się nam naprawdę udało. Każdy dzień przynosił nowości. Musiałem natychmiast wykonać pierwsze szyldy Solidarności oraz tabliczki na drzwi w biurach. Osobiście przykręciłem specjalną tabliczkę ze znakiem "S" Lechowi Wałęsie - "wodzu" skomentował ten fakt jednym słowem: bomba!

Panowała atmosfera mobilizacji, radości i entuzjazmu. Widzieliśmy wyraźnie, że władza PZPR jest w stanie rozkładu i zupełnej niemocy - a ich kampania była denna. Nam pomagały tysiące ludzi roznoszących ulotki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki