Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z Ukrainy do Polski: Tu jest nasz dom, gdzie się dobrze czujemy

Dariusz Szreter
fot. T. Bołt
Tania i Igor intensywnie uczą się polskiego. Ich córka Mirka chodzi do żłobka. - Może to lepiej, że nie przyjechaliśmy od razu do pracy, tylko mamy czas obejrzeć kraj, zrozumieć, czym żyje, czego ludzie oczekują od innych - mówią.

Pochodzą z Charkowa. Nie mają polskich korzeni. Są Ukraińcami, choć dla obojga ojczystym językiem jest rosyjski. Spotkali się w 2008 roku na koncercie zespołu Aukcjon, którego oboje byli fanami. Mieli wtedy po 30 lat. Ona absolwentka psychologii, on finansów.
- W tym wieku trudno już kogoś poznać - mówią. - Ludzie dużo pracują, już nie chodzą na dyskoteki. Koncert to dobra okazja. Mieliśmy szczęście.
Igor razem z bratem miał firmę handlującą butami, Tania pracowała dla producenta gier komputerowych dla portali społecznościowych. Oboje dobrze zarabiali, on miał własne mieszkanie. Ślub wzięli po pół roku znajomości. Po kilku latach rodzina powiększyła się o córeczkę, którą nazwali Mirosława, a więc sławiąca świat lub pokój. Teraz na Ukrainie wraca moda na tradycyjne słowiańskie imiona.

***

Kiedy po raz pierwszy pomyśleli o emigracji? Trudno powiedzieć. Igor mówi, że zawsze chciał zamieszkać w innym kraju, ale faktycznie decyzja zapadła w okolicach lutego ubiegłego roku, w czasie gdy trwały walki na kijowskim Majdanie.
Tania: - Gdybyśmy nie mieli dziecka, to pojechalibyśmy do Kijowa przyłączyć się. A tak siedziałam w nocy przed telewizorem ze śpiąca maleńką córką na rękach i patrzyłam na obrazy, jakie wcześniej znałam tylko z wojennych filmów. Teraz to przyszło do naszego kraju. To było przerażające przeżycie.
Wcześniej zresztą też byli przerażeni, podobnie jak wszyscy niemal mieszkańcy Charkowa. Kiedy w stolicy zaczynały się protesty, ich miasto opanowały "tituszki". Po ulicach, pod dyskretną opieką milicji, włóczyły się 100-200-osobowe grupy zamaskowanych pseudosportsmenów z kijami bejsbolowymi. Część z nich prawdopodobnie przywieziono z Rosji. Ludzie się bali chodzić po ulicach. Panowała atmosfera napięcia i strachu.
Potem, kiedy prezydent Janukowycz uciekł, na ulicach zapanowała euforia. 30 tysięcy osób manifestowało w centrum miasta. Ale ten nastrój szybko prysnął. Wybuchła wojna i stało się oczywiste, że będzie trwała długo.
- W ciągu ostatnich 10 lat w kraju było dużo przyczajonej złości - mówi Tania. - To się nagle rozlało. Jakby czuć było zapach krwi. Ludzie się zmienili. Zrozumieliśmy, że już nie będzie jak wcześniej.
Wielu przyjaciół Igora, głównie kibiców Metalista Charków, brało udział w walkach na Majdanie. Teraz nadal walczą w Donbasie, między innymi w słynnym batalionie Azow.
- Kiedy w twoim kraju dzieją się takie rzeczy, to albo w tym uczestniczysz, albo z tego wychodzisz. Chociaż byli też i tacy, którzy w czasie, gdy trwały walki w Kijowie, popijali sobie dobre wino i zajadali się kawiorem. My postanowiliśmy wyjść. Zrozumieliśmy, że to polityczna gra, w której nie chcemy brać udziału. Nic nie możemy zmienić. Nic nie znaczymy.

***

Sytuacja ekonomiczna sprzyjała podjęciu odważnych decyzji. Tania po urodzeniu córki nie pracowała, a biznes Igora też nie miał się najlepiej.
- W rosyjskim jest podobne przysłowie do polskiego: "Lepszy wróbel w garści niż gołąbek na dachu". Ale my jesteśmy ryzykantami, postanowiliśmy sięgnąć po tego gołąbka - śmieje się Igor. - Sprzedaliśmy wszystko, czego się dorobiliśmy w Charkowie. Moi rodzice uznali, że zwariowaliśmy. Tak jechać w ciemno do obcego kraju, bez gwarancji, bez zabezpieczenia?
- Każdy ma prawo mieszkać tam, gdzie chce. My wybraliśmy Polskę, kraj naszych sąsiadów - dodaje Tania.
Tłumaczą, że wybór był o tyle łatwiejszy, bo wcześniej byli już w Sopocie jako turyści i bardzo im się tu spodobało.
Wykupili kurs języka polskiego w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej, co umożliwiło staranie się o wizę.
- Nie chcieliśmy prosić, jak wielu naszych rodaków, o status uchodźców, choć mielibyśmy do tego podstawy. Jesteśmy dorośli, mamy wykształcenie, doświadczenie życiowe. Chcemy tylko móc prowadzić tutaj nasz biznes, a nie żyć na garnuszku polskiego państwa - wyjaśniają.
Sytuacja od początku się okazała niestandardowa. Nie było takiego precedensu, by małżeństwo z dzieckiem jechało do Polski studiować. Początkowo przestrzegano ich, że dziecko może nie dostać wizy, bo przecież ono nie będzie studentem.
W Charkowie, podobnie jak i w innych miastach ukraińskich, polskie konsulaty prowadzenie formalności związanych z przyznawaniem wiz zlecają tzw. centrom wizowym. W ostatnim czasie liczba chętnych do wyjazdu wzrosła trzykrotnie. Kolejki są ogromne, masowo pojawiają się "pośrednicy" ułatwiający, za drobną opłatą, ominięcie kolejki. Normalnie nie można się dostać do takiego centrum, nie można się nawet zapisać na wizytę. Ale jak się zapłaci komu trzeba, cała procedura trwa tydzień.

***

Był wrzesień 2014, kiedy wylądowali w Polsce. Wynajęli mieszkanie w Sopocie, posłali Mirkę do żłobka, a sami rozpoczęli naukę. Słyszeli, że fakt podjęcia nauki wystarczy, by otrzymać w Urzędzie Wojewódzkim zezwolenia na pobyt czasowy. To z kolei pozwala prowadzić w Polsce działalność gospodarczą lub podjąć pracę bez dodatkowego zezwolenia. Otrzymanie pracy przez cudzoziemca, który nie ma prawa pobytu, jest niesłychanie trudne. Trzeba znaleźć pracodawcę, który złoży wniosek o zgodę na zatrudnienie. Następnie urząd pracy sprawdza, czy nie ma na miejscu obywatela polskiego chętnego do podjęcia tej pracy. I dopiero jeśli nie udaje się go znaleźć, wydawana jest zgoda. Który pracodawca będzie chciał tyle czekać na pracownika?
Niestety tu Tanię i Igora spotkało pierwsze rozczarowanie. Wprawdzie prawo do pobytu im przyznano, ale nie na takich zasadach, jakich oczekiwali. Bez możliwości podjęcia pracy czy zarejestrowania działalności gospodarczej. Odwołali się, ale negatywną opinię urząd utrzymał w mocy.
- Urzędniczka powiedziała, że można dostać prawo pobytu i pracy, ale nie na taki kurs jak nasz. Czyli nie wiem, na jaki, bo innych kursów nie ma - denerwuje się Tania.
Polecono im pewną fundację zajmującą się pomocą imigrantom. Niestety okazało się to stratą czasu. Dwie panie, które ich przyjęły, pochwaliły się, że mają pięć grantów unijnych i norweskich na swoją działalność, ale nie potrafiły odpowiedzieć na żadne pytanie, jakie mieli do nich Koniuchowowie.
- Fakt, że w Polsce wprowadzono nowe przepisy, ale obowiązują one od maja 2014, więc prawie rok - dziwi się Igor.
Od decyzji wojewody odwołali się do ministerstwa. Jeśli odpowiedź będzie pozytywna, może zdążą założyć firmę nim wygaśnie ich wiza. Stracili już trzy miesiące. Mają pomysł na własny biznes. Na razie żyją z oszczędności.
- Chcielibyśmy pracować, zarabiać, płacić podatki - zapewniają.
Jeśli odwołanie nie poskutkuje, podejmą studia magisterskie. To kosztowne, ale studenci studiów stacjonarnych mogą legalnie pracować.
- Wcale nie przyjechaliśmy tu, żeby więcej zarabiać. Tam dawaliśmy sobie radę, każde zarabiało po około tysiąc dolarów miesięcznie. Nie liczymy na wysokie zarobki.
Tyle że ich wiza jest ważna do 15 czerwca. Musieliby wrócić do Charkowa i tam wyrabiać ją od nowa.

***

Siedzimy w kawiarni w Manhattanie we Wrzeszczu i analizujemy ich sytuację.
Tania: - Nie rozumiem, skąd te wszystkie kłopoty.
Igor: - Nigdy nie jest tak, że emigrantom jest łatwo. Wszyscy spotykają się z tymi samymi problemami. Polacy w Wielkiej Brytanii też.
Tania: - Ale Polska to nasi sąsiedzi, powinni pomóc.
Igor: - To też nasza, ukraińska wina. Teraz zwróciliśmy się w stronę Zachodu, ale wcześniej pogodziliśmy się z przynależnością do imperium rosyjskiego. Nie jesteśmy obywatelami UE, ani nie zrobiliśmy przez tyle lat nic, żeby się do niej zbliżyć. A są dużo bardziej odległe od Europy kraje z Ameryki Łacińskiej, których obywatele mają dużo więcej swobody w państwach Unii niż my. My w ogóle nie robiliśmy nic, żeby się zbliżyć do świata. Tylko pięć procent mieszkańców Ukrainy było kiedykolwiek za granicą.
Z ich trójki córka adaptuje się najłatwiej. Chodziła już do dwóch żłobków. Kiedy tu przyjeżdżała, nie mówiła jeszcze dobrze w żadnym języku. Teraz można powiedzieć, że jest już dwujęzyczna. Ma łatwiej, szybko się uczy. Jest otwarta, przyjmuje świat takim, jaki jest.
Oni sami żałują, że nie znają wystarczająco dobrze angielskiego. Dopiero w Polsce odkryli, że - inaczej niż na Ukrainie - jest on tu bardzo potrzebny praktycznie w każdej pracy. Natomiast polskiego uczą się intensywnie. Jak na osoby, które mieszkają w Polsce ledwie od pół roku, świetnie sobie radzą z polszczyzną. Oczywiście słychać rosyjski akcent i pewne rusycyzmy w odmianie przez przypadki, ale też czujnie poprawiają się nawzajem.
Poznają nie tylko język, ale kulturę polską, dzięki swojej świetnej nauczycielce Tatianie Witkowskiej. Zabiera ich na wystawy, do muzeów. A z lektur ostatnio poleciła Igorowi Franza Kafkę.
- Przecież to czeski Żyd, w dodatku piszący po niemiecku - dziwię się.
- Ale ja go czytam po polsku - wyjaśnia z uśmiechem Igor.
Lektura wyjątkowo poważna. Jak skończy, zabierze się za "Pana Tadeusza". Za to do kina chodzą głównie na filmy dla dzieci, bo... są dubbingowane.
- Może to lepiej, że nie przyjechaliśmy od razu do pracy, tylko mamy czas obejrzeć kraj, zrozumieć, czym żyje, czego ludzie oczekują od innych - mówią. - Ale gdybyśmy mieli wracać na Ukrainę, to wszystko byłoby bez sensu.
Tania wspomina, że w dniu, kiedy dostali decyzję odmawiającą uznania prawa do pobytu czasowego, jej smutek na spacerze nie uszedł uwagi córki.
- Mamo, już się tak nie martw. Chodź, wracajmy do domu - usłyszała.
- Może to już wcale nie jest nasz dom - pomyślała wtedy Tania. Ale głośno tego do córki nie powiedziała.
Za to teraz mówi z przekonaniem:
- Tam, gdzie teraz mieszkamy, jest nasz dom. Nie dopuszczamy możliwości powrotu do Charkowa. Dlaczego Polska miałaby nas nie zaakceptować?
- Dom jest tam, gdzie czujesz się dobrze, a my się dobrze czujemy w Polsce - kończy Igor.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki