Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wywiózł dziecko do Syrii i powiedział, że umarło

Agata Grzegorczyk
Elżbieta: - Odzyskałam syna, ale straciłam przyjaciółkę. Przyjaciółkę, której  - jak się okazało - nigdy nie miałam
Elżbieta: - Odzyskałam syna, ale straciłam przyjaciółkę. Przyjaciółkę, której - jak się okazało - nigdy nie miałam Tomasz Bołt
Ta historia o przyjaźni i miłości, które legły w gruzach, utraconym dziecku i jego zmartwychwstaniu, z egzotyczną Syrią w tle - jest prawdziwa. Agata Grzegorczyk zmieniła jedynie personalia jej bohaterów, bo dwójka z nich chciała pozostać anonimowa.

Sopockie molo dla Eli, która przyjechała na Wybrzeże z małego miasteczka w centrum Polski z paczką znajomych latem 1987 roku, było krainą z marzeń. Morze, rozbłyski słońca na drobnych falach, krzyk mew, żółty piasek plaż, tłumy roześmianych turystów, a w tle Grand Hotel. I on. Przystojny brunet błyskający białymi zębami w uśmiechu jak z amerykańskiego filmu. W dodatku w tym całym tłumie zwracał uwagę tylko na nią. I nie bał się podejść, zagadnąć do pięknej Eli. Tak się poznali. Gdy wróciła do domu, pisał. Ona też.

Ślub był katolicki

- Nie wyglądał wcale jak Arab i mówił, że jego matka jest Francuzką. Pochodził z Syrii. Przyjechał tu pisać doktorat. Był przystojny, inteligentny, ujmujący. Mówił czterema językami - opowiada Ela. - Zaprosił mnie też do swojej rodziny do Syrii. W ostatniej chwili dosłownie okazało się, że sam nie może jechać. Ale szkoda mi było takiej przygody i poleciałam. Dopiero przed samym lądowaniem w Damaszku zdałam sobie z tego, co robię. Sama na końcu świata, obca kultura. Wystraszyłam się trochę, ale jego rodzina przyjęła mnie bardzo ciepło.

Po trzech latach wzięli ślub. Kościelny, katolicki. Bo Ahmed, który w Polsce posługiwał się francuskobrzmiącym imieniem Pierre, mówił, że jest katolikiem. Zamieszkali w Trójmieście. Pierre pogłębiał wiedzę na naszych uczelniach, Ela otworzyła zakład krawiecki, który był biznesowym strzałem w dziesiątkę. Cała produkcja szła na pniu, głównie na eksport. Kupiła dom w Gdańsku.

W tym czasie poznała też Kamilę, która wyszła za kolegę Pierre'a, Irakijczyka. Zyskała w niej prawdziwą przyjaciółkę od serca. Taką na dobre i na złe. Do której można z każdym problemem się zwrócić i zadzwonić o każdej porze dnia i nocy. Rok po ślubie urodził się Denis. Kolejne dwa lata cała trójka żyła jak w bajce. A potem zaczął się dramat.

Kobieta pod kontrolą

- Pierre się zmienił. Choć myślę teraz, że nie tyle zmienił, co zaczął pokazywać swoje prawdziwe oblicze. Zaczął wymagać ode mnie bezwzględnego posłuszeństwa, szacunku, takiego jakim mężczyzna jest darzony przez kobietę w krajach arabskich. Egzekwował go biciem. Było coraz gorzej. Najpierw okłamywałam znajomych, że przewróciłam się, uderzyłam, bo było mi wstyd przyznać się, skąd mam siniaki - opowiada Ela.

Czytaj również: Tanya Valko o książce "Arabska córka"

- Wszystko mogłam opowiedzieć tylko Kamili. Jej bezgranicznie ufałam. Ale było coraz gorzej. Potrafił uderzyć mnie przy ludziach, za to, że się źle do niego odezwałam. Bił mnie też przy synku. To jednak nie Syria. Ludzie zaczynali krzywo patrzeć, nawet jego koledzy. Wymyślił wtedy historię, że go zdradzam. Że mam kochanka. Ale jak można mieć kochanka przy mężu Arabie? Każdy, kto choć trochę miał do czynienia z muzułmanami wie, że to niemożliwe. W takim małżeństwie kobieta jest pod pełną kontrolą.

Nie wolno się spóźnić pięć minut, a spowiadać się trzeba z każdej chwili spędzonej bez niego. Mimo to niektórzy uwierzyli. On potrafił być naprawdę cudowny w obejściu. Kiedy chciał. I mnie często udało mu się przekonać, że wszystko będzie dobrze. Ale w końcu dotarło do mnie, że nie będzie. Podjęłam decyzję o rozstaniu. Nie chciał o tym słyszeć. Ja jednak już nie dałam się przekonać.

Nadal mieszkaliśmy pod jednym dachem, ale już nie razem. Moi rodzice nie wiedzieli, co się dzieje. Wiedzieli, że coś jest nie tak, ale nie zdawali sobie sprawy, jak daleko to wszystko już zaszło. I któregoś dnia, gdy 4,5-letni już Denis był u nich, Pierre tam pojechał. Powiedział, że wszystko jest już między nami w porządku, a on ma do kupienia jakieś części do samochodu w pobliżu i zabiera małego na przejażdżkę. Miał wrócić za godzinę. Nie wrócił. Zadzwonił, że musi jechać pilnie do Gdańska i przywiezie Denisa następnego dnia.

Denisa tu nie ma

To była sobota, 18 sierpnia. Tego samego dnia do domu rodziców jechała po synka Ela. Na przystanku PKS czekała na nią siostra. Powiedziała tylko: "Nie denerwuj się, on go jutro przywiezie, wszystko jest w porządku,". Ale jej oczy mówiły co innego.
- Mimo to uwierzyłam. Czekałam całą niedzielę, a potem wzięłam siostrę i pojechałyśmy do Gdańska. To, co tam zastałam, było nie do uwierzenia. Dom był kompletnie ogołocony, wywiezione było wszystko. Wezwałam policję. Przy śmietniku znaleźli naładowany pistolet na ostrą amunicję. Chyba zapomniany w pośpiechu. Pierre'a? Nie mogłam w to uwierzyć. A on miał Denisa! Moje dziecko, mojego małego synka - na wspomnienie tej chwili Eli jeszcze dziś łzy stają w oczach. - Policja zaczęła więc szukać Pierre'a, ale nie Denisa. Bo był z ojcem, który wciąż miał prawa rodzicielskie.

W tym czasie w sądzie w Gdańsku był już złożony wniosek o rozwód Eli i Pierra.
- I właśnie od swojego adwokata dowiedziałam się, że Denisa nie ma w Polsce. Pierre z moim synkiem był już w Syrii - mówi Ela. - Zadzwoniłam do jego rodziców. Jego siostra powiedziała mi, że Denis tam jest i że wszystko z nim w porządku. Ale nie może podejść, bo śpi. Zadzwoniłam znowu, powiedzieli mi, że jest na spacerze. Dzwoniłam kilka razy dziennie, aż w końcu pozwolili mi porozmawiać z moim dzieckiem. Za drugim razem Denis oddał ojcu słuchawkę ze słowami: "Masz ją, bo ona płacze". Pierre przekonywał, że mogę przyjechać i że zamieszkamy wszyscy razem. W Syrii. Że będzie znowu dobrze.

Innym razem groził, że jak nie zgodzę się wrócić do niego, to już nigdy nie zobaczę syna. Płakałam, rozpaczałam, ale nie zdecydowałam się. Wiedziałam, że dobrze nie będzie. Że zamkną mnie w jakimś haremie, a syna i tak nie dostanę z powrotem. Ale w końcu pojechałam do Syrii. Gdy miałam już w kieszeni wyrok sądu o rozwodzie i odebraniu Pierre'owi praw rodzicielskich. Nie sama. Z wynajętym detektywem.

Czyta również: Malbork: Polsko-irlandzka wojna o dziecko

W miejscu, w którym dawniej stał dom rodziny Pierre'a, była tylko opuszczona ruina. Wróciłam bez syna, załamana. Zadzwoniłam tam z Polski. Wtedy siostra Pierre'a powiedziała mi, że mój syn nie żyje, i że mam więcej nie dzwonić. Dać im spokój. Uwierzyłam. Nie mogłam się z tym pogodzić, ale uwierzyłam.

Płakałam, rozpaczałam, żyłam w jakimś koszmarnym śnie. Po kilku miesiącach z Syrii przyjechał jeden z kolegów Pierre'a. Powiedział, że widział się tam z moim byłym mężem, ale Denisa przy nim nie było. Wtedy straciłam ostatecznie nadzieję.

Jak stoisz, to usiądź

Mijały lata. Ela ponownie wyszła za mąż, urodziła córeczkę. Czasem, patrząc w jej oczy, widziała swojego małego synka. Córka nie wiedziała, czemu mama płacze. Potem dowiedziała się, że miała braciszka, który umarł. Potem Ela rozstała się z mężem. Nadal prowadziła swój zakład, wychowywała córkę.

Życie mijało. Aż którego dnia, czternaście lat i 10 dni po pamiętnym 18 sierpnia, zadzwonił do Eli kolega Pierre'a.
- Stoisz czy siedzisz? - zapytał.
- Mogę usiąść - odpowiedziała Ela.
- To lepiej usiądź - padło ze słuchawki. - Denis jest w Polsce.
Ela rozłączyła rozmowę. Zabrakło jej tchu. Nagle wszystkie myśli zniknęły, w głowie miała pustkę. Po chwili zaczęły ją wypełniać goniące jedno za drugim pytania: Co? Jak to? Denis przecież nie żyje? Kto chce mi zrobić tak okrutny kawał? Kto może mnie aż tak nienawidzić? Jakim trzeba być człowiekiem, by tak okrutnie zabawić się kosztem matki, która straciła dziecko?

Ale oddzwoniła. Usłyszała, że Denis jest w Polsce i chce się z nią zobaczyć. Czy ona się zgadza? Niczego bardziej nie pragnie. Dostała numer komórki Denisa. Zadzwoniła.
- Denis? - zapytała wtedy. - A w odpowiedzi usłyszałam głos swojego byłego męża - mówi dziś. - Ale odpowiedział "Tak". "To ja, twoja mama". Potem nie było już słów, tylko płacz. Z obu stron. Potem zapytałam, gdzie jest, on - kiedy mogę przyjechać, ja - że natychmiast.

Wzięła córkę, wsiadła w samochód i pojechała do Warszawy. W pustym holu hotelowym podszedł do niej jakiś dorosły mężczyzna i powiedział: "Jestem Denis".
- To nie ty. Nie jesteś moim synem - odsunęła się przestraszona.
- To ja, mamo - powiedział mężczyzna. Podniósł rękaw, odsłaniając przedramię i znamię, które mały Denis miał od urodzenia. Z kieszeni wyjął fotografię zrobioną polaroidem. Na zdjęciu była Ela. Czternaście lat młodsza i bez tego smutku w oczach, jaki potem stał się już nieodłącznym cieniem jej spojrzenia.

- Wtedy jakoś wreszcie minął mi ten szok i dotarło do mnie, ile minęło lat. Zabrałam syna do domu rodziców, żeby zobaczył, ile osób tu za nim tęskniło, ile osób go opłakiwało, ile osób wciąż go kocha - opowiada Ela. - On też był w szoku. Tam w Syrii powiedzieli mu, że ja go nie chcę, że nikomu tu nie jest potrzebny.

To przecież żona mojego taty

Powitaniom nie było końca, ale gdy wreszcie matka z synem zostali sami, padło pytanie, które otworzyło puszkę Pandory.
- Mamo, a czy ty masz kontakt z Kamilą? - zapytał Denis.
- Skąd znasz Kamilę? Przecież ty nie możesz jej pamiętać, byłeś za mały.
- Jak to skąd? Przecież to żona mojego taty! Była u nas w Syrii. Leczyła mnie, kiedy rozciąłem sobie rękę spadając z palmy.

Ela nie mogła uwierzyć, ale syn podał tyle faktów, że nie było wątpliwości.
- Moja najlepsza przyjaciółka przez cały ten czas, kiedy ja opłakiwałam dziecko, wiedziała, że Denis żyje. Patrzyła na moje łzy, na moją rozpacz. Nie powiedziała ani słowa. Potem dotarła do mnie jeszcze druga część. Ona była żoną mojego męża, wtedy kiedy jeszcze formalnie byliśmy małżeństwem! W tajemnicy przede mną pojechała do Syrii i wzięła z nim ślub! A potem tu przyjechała i dalej słuchała moich zwierzeń. Jakby nigdy nic. Z tego co Denis mówił, wynikało, że oni byli ze sobą już w Polsce. Żyli ze sobą za moimi plecami. Wiem, takie rzeczy się zdarzają. Ale jakim trzeba być człowiekiem, by nie powiedzieć matce opłakującej śmierć dziecka, że ono żyje?
Ela pojechała do Kamili z Denisem. Nie wiedziała, jak ma zacząć rozmowę. W końcu to Denis sam nawiązał do ich spotkania w Syrii.
- Kamila zbladła, próbowała wszystkiego się wyprzeć. Bardzo nieudolnie. Wyszliśmy stamtąd - mówi Ela. - Odzyskałam syna, straciłam przyjaciółkę. Przyjaciółkę, której - jak się okazało - nigdy nie miałam.

Denis nie ma pretensji

Kamila, z którą udaje mi się skontaktować, twierdzi, że to wszystko nieprawda. Zapowiada, że za oczernianie jej dobrego imienia pozwie byłą przyjaciółkę do sądu.

- Nie brałam z jej mężem żadnego ślubu. W Syrii byłam, ale na wycieczce. Widziałam jej dziecko i powiedziałam jej o tym. Dałam jej nawet adres. Ale ona miała już nowe dziecko i to arabskie było jej niepotrzebne. Co by jej nowy mąż powiedział? Była u mnie z Denisem i od tego czasu się do mnie nie odzywa, nie odbiera telefonów. Nie mam pojęcia, o co jej chodzi i nie zamierzam tego dociekać - ucina rozmowę.

Sam Denis dziś nie ma do nikogo pretensji o to, co go spotkało. Nie chce wchodzić ani w spór pomiędzy rodzicami, ani pomiędzy matką a jej przyjaciółką.

- Nie zostałem wywieziony do obcych ludzi, tylko do rodziny. To przecież mój tata. Miałem dzieciństwo nie gorsze niż dzieciaki tutaj. Inne, to prawda. W innych realiach. I bez mamy. Wiem, że ona bardzo cierpiała i cierpi nadal, ja byłem mały, było łatwiej się przyzwyczaić. W jej przekonaniu byłem traktowany strasznie. Szanuję to, jest matką i wie, że nikt nie mógł być lepszy dla jej dziecka niż ona. Ale stało się, jak się stało. Mam tylko żal do Kamili, że nie powiedziała nic mamie. A ślub z moim tatą wzięła, pamiętam to dobrze, miałem wtedy osiem lat. To był ślub muzułmański - mówi Denis.

Syn Eli, mimo dzieciństwa spędzonego w Syrii, czuje się Polakiem. - Przyjechałem tu, kiedy tylko stałem się pełnoletni, bo to mój kraj. Ja jestem Polakiem. Nawet nie po to, żeby szukać matki, bo nie sądziłem, że tu ją odnajdę. Ojciec mówił, że ona jest w Niemczech. Nie, nie sądzę, żeby chciał wprowadzić mnie w błąd. Tak myślał. Ale odnaleźliśmy się.

Jak mógłbym to zrobić?

Historia jednak lubi się powtarzać. Dziś to Denis walczy o kontakt ze swoim dzieckiem. Założył w Polsce rodzinę. Los jednak bardzo okrutnie z niego zażartował. Matka jego dziecka odeszła. Nie zezwala nawet na spotkania z małym, bojąc się, że zostanie wywieziony do Syrii i zostanie tam na zawsze. Denis śmieje się przez łzy. - Nie mógłbym zrobić tego swojemu dziecku. Po tym, co przeżyłem?

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki