Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wystawa prac Vivian Maier. Robiła "selfies", zanim wymyśl ono to słowo

rozm. Gabriela Pewińska
Vivian Maier, Jeffrey Goldstein Collection
Wybitnie uzdolniona, bardzo tajemnicza i samotna. O Vivian Maier, niani, która robiła niezwykłe zdjęcia, ale chowała je przed światem, opowiada historyk fotografii - Joanna Kinowska .

Dziś o Vivian Maier jest głośno, bo właśnie wchodzi na ekrany film jej poświęcony. Ale Pani z tą postacią spotkała się już wcześniej.
Pięć lat temu. Na portalu internetowym, gdzie ludzie pokazują swoje zdjęcia. Pewnego dnia niejaki John Maloof wrzucił na te strony prace nieznanej nikomu autorki. Napisał: "Kupiłem mnóstwo negatywów z małego domu aukcyjnego w Chicago. To prace Vivian Maier, fotografki urodzonej we Francji, która mieszkała w Chicago (…). Mam mnóstwo jej prac (około 30-40 000 negatywów), wykonanych w latach 1950-1970. Zastanawiam się, co z nimi zrobić? Czy tego typu prace są godne wystawy, książki?". Ludzie byli oszołomieni tymi zdjęciami! Ale, oczywiście, o autorce nikt nigdy nie słyszał.

W 2007 roku 26-letni Maloof był agentem biura nieruchomości w Chicago. Pracował nad albumem dokumentującym historię swojej dzielnicy. Karton negatywów kupił na aukcji licząc, że znajdzie jakieś zdjęcia przydatne do swojej pracy.
Po komentarzach, jakie posypały się tamtego dnia w internecie, Maloof szybko uwierzył w to, że posiada zbiór fotografii na bardzo wysokim poziomie.

Że ma skarb!
Zaczął je opracowywać. Pierwsze wzmianki mówiły o kilkudziesięciu tysiącach negatywów, w tej chwili zbiory Maloofa to 150 tysięcy negatywów plus jeszcze jakieś nieokreślone liczby filmów niewywołanych. Ale jest jeszcze druga kolekcja zdjęć Vivian Maier. Należy do Jefrrey'a Goldsteina i liczy sobie 15 tysięcy negatywów. Fotografie z tej kolekcji prezentujemy na wystawie w Warszawie. To pierwsza wystawa prac tej autorki w Polsce.

Kim była Vivian Maier?
Nianią. Opiekowała się dziećmi z bogatych rodzin. W kwestii fotografii to nieznana nikomu amatorka. Nikt nie uczył jej robienia zdjęć. Nie śledziła fotograficznych nowinek, nie oglądała albumów mistrzów, nie podpatrywała "konkurencji". Fotografowała intuicyjnie. Była dość ekscentryczną osobą, typem zamkniętego w sobie, tajemniczego zbieracza. W swoim malutkim pokoju, do którego nikomu nie pozwalała wchodzić, gromadziła stosy rzeczy, przedmiotów, drobiazgów, głównie gazet.

Trochę dziwadło.
Niewywołane negatywy chowała do pudeł. Przez lata nazbierały się ich tysiące.

Większości z tych zdjęć nigdy nie zobaczyła!
Wciąż nie wiemy, o jakiej "większości" mowa. Zbiór Vivian Maier jest ciągle nieopracowany. Czekamy, jakie to kolejne kadry wyjdą na jaw. Wiemy natomiast, że fotografując, eksperymentowała. Pracowała Rolleiflexem, aparatem średnioforma-towym, który wisi gdzieś na wysokości brzucha i ma wizjer, w który, robiąc zdjęcie, patrzy się z góry. Głównie robiła zdjęcia czarno-białe, ale fotografowała także - aparatami małoobrazkowymi - w kolorze. Ciekawi mnie, jak wygląda pełnia jej twórczości.

Na czym właściwie polega wyjątkowość tych zdjęć?
To zdjęcia dokumentalne, rodzaj fotografii ulicznej i fotografką uliczną jest Maier nazywana. Została nią, zanim w ogóle to określenie powstało! W swojej pracy była przede wszystkim szalenie konsekwentna. Wypracowała swój styl na tyle, że dziś z łatwością te zdjęcia rozpoznajemy. Jej ulubione tematy to głównie portrety spotkanych na ulicy ludzi. Fotografowanie gdzieś "z pozycji brzucha" nadaje jej bohaterom pomnikowy niemal wyraz. To osoby przyłapane na ulicy czasem w zabawnych sytuacjach, to granie fakturami (kobieta w bluzce w paski, a obok mężczyzna w koszuli w kratkę).

Mistrzostwo kadrowania.
Prawdziwy talent! Wyjątkowy dar podglądania rzeczywistości i oryginalność jej interpretacji. Mamy tu martwe natury, obrazki z życia miasta, gdzie malarsko układa się każdy cień, wreszcie czysto kompozycyjne historie ze światłem. Ale, co najbardziej ciekawe, to fakt, że zrobiła gigantyczną ilość autoportretów. Fotografowała siebie w lustrach, w szybach, witrynach sklepowych, kawałkach rozbitego na ulicy szkła, u fryzjera.

Wielokrotnie uwieczniała swój cień.
Na ścianie budynku, na masce samochodu, na plaży. A wszystko robiła po swojemu, konsekwentnie trzymając się stylu. Nie ustępowała w tym rejestrowaniu świata przez kilka dekad.

Dziwna rzecz z tymi autoportretami. Pięknością nie była, a jednak w tej skrytej kobiecie tkwiła niesamowita fascynacja sobą. I nadzwyczajna pewność siebie.

Na pewno odczuwała radość fotografowania. Ale pod tą radością jest jakaś mroczna nuta, niepewność, może samotność? To tak, jakby fotografując, wciąż szukała siebie. Paradoksalnie film jej poświęcony nosi tytuł "Szukając Vivian Maier". Teraz świat próbuje ją odnaleźć.

Pewnie byłaby wściekła, że tak się wszyscy nią interesują. Nie dbała o sławę, o karierę, o pieniądze, po prostu lubiła robić zdjęcia. Dziś takie podejście to fenomen!
Zmarła w 2009 roku w wieku 82 lat, w biedzie, w samotności. Nie stać jej było nawet na to, by wywołać negatywy. Dziwimy się, jak można robić tak świetne zdjęcia i nie pochwalić się nikomu?! Ona nie chciała ich pokazywać nawet dzieciakom, którymi się opiekowała. W filmie wszyscy, którzy ją znali, powtarzają tylko: "Zawsze miała na szyi aparat. Na okrągło robiła zdjęcia". Ale nikt ich nie widział!

Jeden mój znajomy fotograf dziwił się, że ona nigdy nie rozmawiała o fotografii...
Nie ma żadnej informacji, że inspirowała się innymi pracami, że odwiedzała wystawy. Nie interesowała ją żadna wymiana doświadczeń. Po prostu wiedziała, że to, co robi jest dobre. Nie potrzebowała oceny. Dziś dla nas, bywalców mediów społecznościowych, to jest zupełnie niezrozumiałe! Byle autoportret poczyniony przed lustrem w toalecie jest natychmiast oklaskiwany w internecie! Vivian Maier kapitalnie wpisała się w moment, gdy fotografia uliczna jest szalenie popularna. Podobnie autoportrety, ponoć słowo "selfie" jest słowem minionego roku! Gdy patrzymy na te "selfies" Vivian to pewne jest, że ona wyprzedziła nas o kilka dekad.

Ponoć zdziwaczała na stare lata zupełnie. Grzebała po śmietnikach i wysiadywała godzinami na ławce, patrząc w punkt. Nazywali ją "Kobieta z Ławki". Czy to robienie zdjęć nie było ucieczką od przykrych wspomnień przypadkiem? Mówi się, że dręczyły ją koszmary z dzieciństwa.
Mrocznej strony jej natury nie widać na tych pogodnych fotografiach. Wolę patrzeć na Vivian Maier jak na francuskiego fotografa z początku wieku Henri Lartigue'a, który zaczął robić zdjęcia jako sześciolatek, bo to była po prostu świetna zabawa. W filmie wzruszyła mnie historia, jak to długie lata opiekowała się trójką braci, dziećmi jednej z pierwszych rodzin, u których pracowała. Gdy kilkadziesiąt lat później to ona - sfiksowana, schorowana, starsza pani - potrzebowała pomocy, ta trójka chłopaków zrzuciła się na mieszkanie dla niej!

A nie była typową, czułą nianią, która śpiewa kołysanki, utula i wyciera zasmarkany nosek...
Była osobowością! Indywidualnością, która miała wpływ na kształtowanie charakterów. Zabierała dzieciaki na spacery - zresztą pewnie dlatego wybrała ten zawód, bo mogła całymi dniami włóczyć się po ulicach - czasem do rzeźni, czasem na cmentarz...

Porównuje ją Pani do Mary Poppins, surowej niani z książek Pameli L. Travers, niani, która choć surowa, niedostępna, życie swoich podopiecznych zmienia w bajkę.
Vivian Maier nawet wyglądała jak ona! Nosiła długie płaszcze, za duże buty i kapelusiki. Tylko zamiast parasolki miała aparat.

[email protected]

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki