Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wyparcie, gniew i okrutna zemsta niebieskiego ptaka

Tomasz Słomczyński
freeimages.com
Mateusz i Adam - niebieskie ptaki. W zasadzie nie ptaki, a ptaszęta jeszcze, tacy młodzi. Leżą na pomoście w Gołubiu Kaszubskim. Ich opalone ciała schną w upalnym słońcu. Dwaj królowie życia. Znają się z gdańskiej podstawówki, sześćdziesiątej piątej, z Dolnego Miasta. Jest sierpień 1979 roku.

Mateusz, lat 21, zawód wyuczony: cieśla stolarz, zawód wykonywany: brak. Kawaler, bezdzietny, miejsce zameldowania na pobyt stały: Gdańsk. Pochodzenie społeczne robotnicze. Ojciec ślusarz, alkoholik, samobójca. Bił matkę. Matka - księgowa w urzędzie statystycznym. Stan majątkowy - nie posiada. Wagary od piątej klasy podstawówki, wcześniej nie sprawiał żadnych problemów. Teraz nie pracuje nigdzie dłużej niż kilka miesięcy.

Adam, lat 17, kawaler, bezdzietny, nie pracuje, nie uczy się, ale zamierza. Pochodzenie inteligenckie, ojciec inżynier, matka filolog, nauczycielka. Atmosfera w domu dobra, spokojna. Stan majątkowy - nie posiada. Wagaruje od piątej klasy podstawówki.

Potem: jedno liceum, wagary, następnie kolejne, w sumie - trzy szkoły średnie. Ostatnia była wieczorówka przy Stoczni Gdańskiej, szybko porzucona.

Poznaję ich 36 lat później, w Sądzie Okręgowym w Gdańsku, w czytelni akt. Latem 1979 roku w Gołubiu Kaszubskim chłopcy mają namiot, powodzenie u dziewczyn, coraz mniej pieniędzy i jeszcze mnóstwo czasu, żeby coś zrobić ze swoim życiem. Wakacje dobiegają końca.

"Farmaceutka" i inni

Dwa dni przed zbrodnią.
Włodzimierz O., "Farmaceutka", jak co dzień, kręci się po dworcu PKP w Gdańsku. Wymija stojących w kolejkach po bilety. Raczej nie zwraca uwagi na obładowanych bagażami oczekujących na ławkach. Szuka kogoś zupełnie innego. Ze znawstwem przeczesuje wzrokiem gęstniejący o tej porze tłum, nie tylko podróżnych.

Jest luty 1980 roku, dochodzi szesnasta. Włodzimierzowi udało się dziś wcześniej urwać z pracy. Jako szef jednego z działów mógłby częściej wychodzić przed czwartą, nikt nie śmiałby mu czynić zarzutów, doświadczony fachowiec, wykładowca akademicki, bez którego trudno byłoby sobie poradzić. Takie sygnały docierały do niego od wielu już lat. A jednak rzadko kiedy pozwalał sobie na pracownicze wagary.

Jego matka powie przed prokuratorem, że praca była jego całym życiem. Bo też Włodzimierz zawsze dobrze się uczył. Skończył studia medyczne na Wydziale Farmacji. Pracował w kilku aptekach, przez krótki okres również jako asystent na Akademii Medycznej. Potem służba wojskowa (również praca w aptece) - i w końcu etat w szanowanej instytucji państwowej.

Za akt sprawy - matka Włodzimierza, Lidia, zezna przed prokuratorem: "Nie mam na to żadnych dowodów ani podejrzeń, które uzasadniałyby odchylenia homoseksualne syna Włodzimierza."

I jeszcze taki fragment z akt, zeznaje brat Włodzimierza: "Po studiach brata dowiedziałem się, że jest homoseksualistą. Zraziło mnie to do niego i raczej unikałem jego towarzystwa. Nie interesowało mnie jego prywatne życie i było ono dla mnie obce".

Włodzimierz ostatni raz był widziany na dworcu w lutym 1980 roku, na dwa dni przed śmiercią. Spostrzegł go "Genia". To ważna persona: na swoim posterunku już od dwóch lat. Podczas 24-godzinnego dyżuru można wiele życia zobaczyć. Poznać tych, którzy sami na siebie mówią "pederaści" albo "cioty", i tych, na których mówi się żuliki, którzy biorą 200 zł za seks w ubikacji.
Z akt sprawy, zeznaje "Genia": "»Farmaceutka« był cięty na wojskowych. Nieraz mu zwracałem uwagę, żeby nie latał tak bez przerwy do szaletu, gdyż było tak, że w ciągu godziny przychodził nieraz kilkanaście razy. Widziałem, że bardzo często, kiedy do szaletu wchodził żołnierz, »Farmaceutka« stawał obok niego przy pisuarze i podglądał go. Zwracałem mu na to uwagę, lecz on na to nie reagował".

Mamy więc lutowe popołudnie 1980 roku. "Bosmanka" z Nowego Portu obstawia główne wejście do dworca, "Ziuta" ze Śródmieścia wejście i wyjście z toalety. "Bieńkówna" stoi nieopodal "Ziuty" i jest wściekły. Konkurencja dziś duża, trudno będzie kogoś poznać. Gdzieś tam wśród przechodniów i oczekujących na pociąg pojawiają się "Henrietta" i "Rita", obydwaj z Wrzeszcza, i "Mieta" ze Stogów. Żuliki czekają, znudzeni, w pobliżu wejścia do toalety. "Farmaceutka" żulików unika.

Poznaję go w sądowej czytelni akt, widzę, jak biega nerwowo po dworcu w Gdańsku w poszukiwaniu marynarza albo żołnierza. Albo innego młodego chłopaka. Bezskutecznie. Postanawia, że następnego dnia wybierze się na podryw do Sopotu.

Ciało

Dwa dni po zbrodni.
Ciało Włodzimierza odnaleźli jego matka, brat i bratowa w dniu 18 lutego. Dzień wcześniej miał przyjść do matki na obiad (przygotowała kotleciki mielone z ziemniakami i buraczkami), nie przyszedł, kobieta zaniepokoiła się i postanowiła następnego dnia go odwiedzić. Po drodze spotkała swojego drugiego syna z żoną. Lidia O. miała klucze do mieszkania syna. Kiedy weszli do niego do domu, najpierw zauważyli bałagan. Potem przykryte kołdrą zwłoki. Wezwali milicję.

- Co zginęło z domu? - mieli wkrótce zapytać milicjanci.
Trudno powiedzieć. Rodzina Włodzimierza nie bywała tu często. Zegarek Seiko. Tu matka i brat nie mieli większych wątpliwości - Włodek nosił drogi japoński zegarek. Nie każdy mógł sobie na taki pozwolić w 1980 roku.

Podryw

Kilka godzin przed zbrodnią.
W Sopocie przed barem na placu Przyjaźni Polsko-Radzieckiej Włodzimierz O. zaczepia młodego, przystojnego chłopaka.
- Czy w Aldze jest piwo?
Wtedy, 16 lutego 1980 roku, kwestia ta wcale nie była oczywista.
- Jest, a bo co?

Mateusz właśnie wyszedł z Algi, wypiwszy całkiem sporo, przehulał ostatnie pieniądze. Jest godz. 17.00. Chłopak szybko się orientuje, że zaczepiający go nieznajomy jest homoseksualistą. Włodzimierz zaprasza go na wódkę. Dyktuje numer telefonu.
Z akt sprawy - wyjaśnienia składa Mateusz: "Myślałem już wtedy o okradzeniu tego pedała. Byłem bez pieniędzy i nie miałem za co żyć". Przesłuchiwany przez milicję Mateusz nie mówi inaczej niż: "pedał". Zawsze z pogardą. Przyzna potem, że nienawidzi homoseksualistów.

Chwilę później Mateusz i Adam spotykają się we Wrzosie w Sopocie. Postanawiają, że zrobią to wspólnie. Mateusz pokazuje zapisany na paczce papierosów numer do Włodzimierza.

Z akt sprawy: "Adam zgodził się na mój plan i wtedy poszedłem na zaplecze Wrzosu, żeby zadzwonić do pedała".
Mateusz pyta przez telefon, gdzie ma przyjechać. Ma wsiąść do autobusu numer 143 i przyjechać na ul. Pomorską w Gdańsku, i wysiąść w pobliżu restauracji Pomorska. Włodzimierz mówi, że będzie czekał na przystanku.

W autobusie Mateusz z Adamem udają, że się nie znają. Wysiadają każdy innym wyjściem. Na przystanku czeka Włodzimierz, podchodzi do Mateusza. Adam stoi z boku i dyskretnie wszystkiemu się przygląda.

Po chwili idą w stronę wieżowca - Mateusz z Włodzimierzem z przodu, Adam za nimi, w oddaleniu, ale tak, żeby mieć na wszystko oko.

Mija kilka chwil. Adam nie jest pewien, za którymi drzwiami zniknął jego przyjaciel z podrywającym go homoseksualistą. Ale wie, że to gdzieś na tym, czwartym, piętrze. Zgodnie z planem rozpoczyna więc oczekiwanie.

Z akt sprawy, składa wyjaśnienia Adam: "Czekając, myślałem, że Mateusz dał się naciągnąć na dupę i został u tego pedała. Słyszałem już wcześniej od kolegów, że miewał on kontakty z homoseksualistami. W związku z tym postanowiłem iść do domu. Pojechałem do Wrzosu".

Adam pojawia się we Wrzosie o 23.00. Wraca potem do wynajętego pokoju, ogląda w telewizji kino nocne, zasypia około 2.00 w nocy. Budzi się o 9.00 następnego dnia. Na łóżku obok widzi śpiącego Mateusza, zwraca uwagę, że ma on na ręku drogi japoński zegarek Seiko.

Zbrodnia

16 lutego 1980 roku, godz. 20.00.
Mieszkanie w bloku przy ul. Pomorskiej składa się z jednego pokoju, malutkiej kuchni i łazienki. Włodzimierz sadza Mateusza w fotelu, włącza telewizor, idzie do kuchni zrobić kawę, wraca z tacą, na której stoją dwie filiżanki, cukiernica. Pyta Mateusza, czy jest głodny, słyszy odpowiedź twierdzącą. Idzie do kuchni, żeby zrobić kanapki. Wraca z kanapkami z bułki paryskiej, z wędliną.
Siedzą przy stoliku, piją kawę i rozmawiają. Włodzimierz opowiada: że studiował farmację na akademii medycznej, pokazuje książki lekarskie.

A w telewizji - program Studia 2. Telewizor Włodzimierza to radziecki Rubin, kolorowy. Nie byle jaki telewizor. Nie każdego na niego stać. Po dwudziestej w telewizji francusko-japoński film z 1957 roku, "Tajfun nad Nagasaki".
Rozmawiają. Pierwszy kieliszek wypijają, gdy nad Nagasaki szaleje już tajfun.
Potem Włodzimierz stale dolewa, Mateusz pije. Kończy się film, tajfun oddala się od Nagasaki, już po wszystkim, jest bezpiecznie. Mateusz mówi, że chce iść do domu.
Jest 23.00, Włodzimierz mówi, że będzie jeszcze jeden film i prosi Mateusza, żeby został u niego. Obiecuje, że po filmie zadzwoni po taksówkę. Mateusz się zgadza.

Po opróżnieniu pierwszej karafki Włodzimierz idzie do kuchni i wraca z drugą, napełnioną.
Z akt sprawy, wyjaśnienia składa Mateusz: "Podczas rozmów, jakie prowadziliśmy przy wódce, Włodzimierz O. zrobił na mnie wrażenie bardzo mądrego, miłego człowieka. Myślałem cały czas, jak go obezwładnić i wpuścić potem Adama [który miał stać za drzwiami - red.], ale po rozmowie z Włodzimierzem zrobiło mi się go żal i myślałem, że chyba nie mógłbym mu tego zrobić. Postanowiłem wtedy obejrzeć drugi film".

Trwa drugi film, horror jakiś, kino nocne, gospodarz cały czas dolewa wódkę do kieliszka gościa. Mijają minuty i godziny. Włodzimierz pokazuje Mateuszowi zdjęcia pornograficzne. Pyta, czy go to interesuje, chłopak odpowiada, że nie musi oglądać takich rzeczy.

Mija północ. Mateusz wstaje z fotela, ale się zatacza.
Z akt sprawy: "Po wypiciu drugiej karafki byłem pijany, czułem się źle i zbierało mi się na wymioty. Włodzimierz O. wtedy zaproponował mi, żebym położył się do jego łóżka. Przyniósł mi miednicę i postawił ją przy mnie na wypadek, gdybym wymiotował."

Mateusz idzie się umyć do łazienki. Włodzimierz rozkłada tapczan. Włącza magnetofon szpulowy. Cicho się sączy muzyka. Mateusz wraca z łazienki, rozbiera się do slipek. Gospodarz gasi górne światło, zapala lampkę. Kładzie się na tapczanie. Mateusz leży obok przy ścianie.

Mateusz powie prokuratorowi, że do niczego nie doszło, że zasnęli w jednym łóżku, w samych slipkach. I dalej: "W pewnej chwili przebudziłem się. Leżałem w dalszym ciągu na tapczanie. Byłem jednak bez slipek. Czułem, że on trzyma mnie..."
Co następuje dalej, wiadomo tylko z relacji Mateusza. Włodzimierz już nigdy nie będzie mógł przedstawić swojej wersji wydarzeń.
Następuje więc opis próby odbycia stosunku seksualnego, jakiej miał dokonywać Włodzimierz, jak nachalnie, agresywnie wręcz molestował Mateusza, a ten się bronił.

Z akt sprawy, wyjaśnienia składa Mateusz: "W czasie tej szamotaniny schwyciłem leżący na podłodze syfon i uderzyłem tym syfonem Włodzimierza O. w głowę. Puścił mnie i upadł na podłogę. Upadł na wznak, leżał bez ruchu."
Po chwili uderzony ocknął się. "Wtedy, leżąc na nim, schwyciłem go obiema dłońmi za szyję i zacząłem go dusić."
I dalej: "Słyszałem, jak charczał. Próbował rękami zepchnąć mnie z siebie. Schwycił mnie również za ręce, żeby uwolnić szyję z mojego ucisku. Później ręce mu opadły, przestał się ruszać i tak jakby zwiotczał."

Zegarek

Dwa dni po zbrodni.
Adam próbuje sprzedać zegarek Seiko. W pobliżu krąży Mateusz, stara się mieć na wszystko oko. Wokół nich tłum sprzedających i kupujących, jak to zwykle na chodniku przed Novotelem w Gdańsku.

- Dzień dobry, komenda Milicji Obywatelskiej w Gdańsku, proszę dowód tożsamości. Obywatel z zegareczkiem tutaj? A można wiedzieć, skąd zegarek u obywatela? - tak to mogło wyglądać. W aktach dialogu nie znajdziemy, rzecz jasna.
Tak czy inaczej, milicja już wie, że dwóch podejrzanych typków próbuje sprzedać zegarek Seiko. Tego samego dnia Trójmiasto obiega informacja o brutalnym zamordowaniu Włodzimierza O. w jego własnym mieszkaniu. Milicjanci mają zwrócić szczególną uwagę na osoby próbujące sprzedawać japońskie zegarki.

Mateusz z Adamem wracają do wynajętego w Sopocie mieszkania. Ich adres został zanotowany w milicyjnym kajecie.
Dwa dni później - 21 lutego, przeszukanie w sopockim mieszkaniu nie pozostawia wątpliwości. Wiele fantów należących wcześniej do Włodzimierza nie daje szans na jakąkolwiek wymówkę. I tak dwaj twardziele, na jakich zdają się kreować chłopcy, pękają w zasadzie równocześnie - opowiadają ze szczegółami o wydarzeniach w nocy z 16 na 17 lutego.
I mówią coś jeszcze: Przyznają się do podwójnego zabójstwa homoseksualistów w Warszawie, do okradzenia kolejnego "pederasty" w Lęborku...

Milicjanci są zaskoczeni. Sprawdzają: rzeczywiście, przed dwoma tygodniami w Warszawie doszło do dwóch zbrodni, o których teraz opowiadają im zatrzymani. Scenariusz zawsze był taki sam: Mateusz z Adamem pojawiają się w odpowiednim miejscu - to najczęściej bar, w którym zbierają się homoseksualiści, sopocki Sezam, warszawski Ambasador, i dają się podrywać. Potem - wiadomo. Atak, duszenie, kradzież wszystkiego, co cenne.

W ciągu dwóch pierwszych tygodni lutego 1980 roku Mateusz dokonał trzech zabójstw, a Adam pomagał mu w jednym przypadku. Razem okradali ofiary i razem sprzedawali trefne "fanty". Wydawało im się, że można to robić bezkarnie - wszak "pedały" nie pójdą na milicję, nie powiedzą, że sami wpuścili do mieszkania przystojnych młodych chłopaków. "Pedały" będą siedzieć cicho.

Mateusz nie przewidział tylko jednej kwestii. Że słabo wyuczonym chwytem judo - duszeniem, zwanym popularnie pytonem, może zabić. I, niejako przy okazji, zabijał.

Wyparcie i zemsta

Lektura akt sądowych to zazwyczaj nudna i żmudna praca. Są jednak przypadki, kiedy przyprawia o szybsze bicie serca. W historii o zabójcach homoseksualistów następuje zwrot akcji, a ciemny kryminał zaczyna pretendować do miana thrillera psychologicznego.

Z akt sprawy - opinie seksuologów: "Odnośnie właściwości seksualnych podejrzanego [Mateusza - red.] należy stwierdzić, że jest on osobnikiem ukierunkowanym biseksualnie, z przewagą tendencji heteroseksualnych."
Jak się okazało podczas obserwacji i badań seksuologicznych, Mateusz w wieku 10 lat został brutalnie zgwałcony w lesie przez dwóch mężczyzn. Nigdy nikomu o tym nie powiedział.

Dalej, z akt sprawy: "Postawa Mateusza wobec homoseksualistów jest ambiwalentna. Dominuje silna niechęć, a nawet wrogość wobec homoseksualistów, uwarunkowana urazowym doświadczeniem z dzieciństwa. Z drugiej jednak strony to właśnie doświadczenie było pierwszym doświadczeniem seksualnym podejrzanego i niewątpliwie wywarło wpływ na jego rozwój psychoseksualny. Mamy więc tutaj do czynienia ze zjawiskiem określonym jako »imprinting seksualny«, przyczyniającym się do powstawania tzw. tendencji kierunkowej w zachowaniach seksualnych".

Seksuolog zwraca uwagę na fakt, że bezpośrednio przed dokonywaniem zabójstw Mateusz zezwalał swoim ofiarom na dokonywanie pieszczot homoseksualnych oraz całował się z nimi. Lekarz komentuje to w ten sposób: "Mężczyzna nieposiadający skłonności homoseksualnych nie jest zdolny do takich form kontaktu fizycznego z innym mężczyzną, ponieważ odczuwa silny i niedający się przezwyciężyć wstręt do tych czynności." I dalej: "W skrócie można powiedzieć, że [Mateusz - red.] nienawidzi homoseksualistów za krzywdę, jaką mu uczynili w dzieciństwie, a równocześnie do pewnego stopnia pragnie kontaktów homoseksualnych, chociaż w niewielkim stopniu zdaje sobie z tego sprawę."

Zaskakująca jest również opinia o tym, co wiązało Mateusza i Adama: "jest to relacja o cechach dominacyjno-submisyjnych, przy czym Adam przyjął wyraźnie submisyjną rolę wobec dominującego Mateusza. Przyjaźń ta zawierała elementy homoseksualne, aczkolwiek były one zapewne nieuświadamiane przez podejrzanych".

Wyrok

- Patologiczny charakter istniejącego między oskarżonymi związku wynikał stąd, że Mateusz, który w rzeczywistości był osobnikiem słabym, wahającym się - grał rolę osobnika silnego, utożsamiając się z postaciami fikcyjnymi z literatury czy filmu. Ponieważ takiej postawy oczekiwał od niego oskarżony Adam, którego uległość z kolei zaspokajała potrzeby Mateusza, skłaniało go to do dalszego, coraz silniejszego działania, mimo iż nie powodowało ono, że w rzeczywistości stał się on silnym człowiekiem - mówił po ogłoszeniu wyroku sędzia Sądu Wojewódzkiego w Gdańsku Bohdan Badowski.

W kwietniu 1981 roku zapadł wyrok: Adam został skazany na 14 lat więzienia. Mateusz dostał karę 25 lat pozbawienia wolności. Groziła mu kara śmierci, sędzia jednak wziął pod uwagę okoliczności łagodzące, m.in. traumatyczne przeżycie z dzieciństwa. Adam wyszedł za dobre sprawowanie po odbyciu połowy kary. W więzieniu zrobił maturę.

Mateusz też już jest na wolności. Wyjechał za granicę, jest przedsiębiorcą. a Imiona bohaterów artykułu zostały zmienione.

* * *

W maju bieżącego roku Sąd Okręgowy w Gdańsku obchodzić będzie jubileusz 70-lecia. Z tej okazji nasza redakcja, wraz z Sądem Okręgowym w Gdańsku, rozpoczyna publikację cyklu reportaży na podstawie archiwalnych akt sądowych. Teksty te złożą się na jubileuszową książkę reporterską, której autorem będzie Tomasz Słomczyński.
Reportaż "Wyparcie, gniew i okrutna zemsta niebieskiego ptaka" jest pierwszym reportażem nowego cyklu. W najbliższych miesiącach na łamach magazynu "Rejsy" ukażą się kolejne.

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki