Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Władysław Żuchowski: Odtwarzając wojnę, lepiej ją rozumiemy

Marcin Mindykowski
Władysław Żuchowski
Władysław Żuchowski
Z Władysławem Żuchowskim, właścicielem galerii Cyklop, rozmawia Marcin Mindykowski

Kilka dni temu zakończyła się w Pańskiej galerii wystawa "Więźniowie niemieckich obozów koncentracyjnych", o której zrobiło się głośno, kiedy przed galerią stanęła budka z runami SS. O co chodziło?
23 września realizowaliśmy w galerii Cyklop scenę do filmu "KL Stutthof - Fabryka śmierci". To fabularyzowany dokument o byłym obozie koncentracyjnym Stutthof w reżyserii Wiesława Kwapisza, syna jednego z więźniów obozu. Materiał znajdzie się w suplemencie do filmu i jest zderzeniem historii z rzeczywistością. Budka strażnicza SS była więc jedynie elementem scenografii.

Co znajdzie się w tej scenie?
Spacerująca w realiach współczesności ulicą Piwną zakochana para młodych ludzi, którzy nagle zostają zatrzymani przez osobę w mundurze SS, stojącą obok budki wojskowej ze znakami tej organizacji. SS-man przypina im do ubrań numery obozowe i blokuje drogę, prowokując do wejścia do galerii. Para wchodzi więc do środka i zaczyna oglądać historyczną wystawę "Więźniowie niemieckich obozów koncentracyjnych", którą jest wstrząśnięta. Wymowa tej sceny jest taka, że nie możemy uciec od historii i że warto zaszczepiać wiedzę o tamtych wydarzeniach nowym pokoleniom.

Fakt wystawienia budki z symbolami SS poruszył gdańskiego radnego Stanisława Sikorę, który zawiadomił policję. Zarzucił Panu, że nie powinno się prezentować symboli nazistowskich w przestrzeni publicznej bez odpowiedniego komentarza.
Scena trwała kilkanaście minut. Na planie filmowym było mnóstwo świateł, kabli i kamer, a także aktorzy i dwoje reżyserów. Kiedy w Gdańsku kręcono film "Wróżby kumaka", spacerujący w przerwach między zdjęciami aktorzy grający niemieckich żołnierzy też nie mieli na mundurach napisu "Jestem z filmu". Po prostu nie ma możliwości, żeby ktoś przy zdrowych zmysłach pomyślał, że taka budka stoi na ulicy bez jakiegoś celu, szczególnie w Polsce. Zresztą nie doszłoby do tej sprawy, gdyby pan Sikora wszedł do galerii i postąpił zgodnie z maksymą "Kto pyta, nie błądzi".

Radny zakwestionował jednak nie tylko wystawienie budki, ale też cały Pański sposób opowiadania o historii. Mówi, że w tak świętych miejscach jak obozy koncentracyjne nie powinniśmy organizować inscenizacji historycznych. Tymczasem połowa zdjęć z Pańskiej wystawy powstała właśnie w byłym obozie KL Stutthof.
To prawda. Część zdjęć to autentyczne kadry filmowe, a pozostałe sceny zainscenizowaliśmy, opierając się na zachowanych fotografiach z obozów i własnych wyobrażeniach. To nie była jednak inscenizacja w takim znaczeniu, jak rekonstruuje się np. powstanie warszawskie. Nigdy nie wpadłbym bowiem na pomysł, żeby robić w obozie koncentracyjnym rekonstrukcje historyczne dla publiczności. Choć uważam, że na czas odwiedzin wycieczek szkolnych dobrze by było, żeby od czasu do czasu w tle pojawił się SS-man prowadzący więźnia. Bo nawet w takich miejscach - co wiem z relacji przewodników - zdarzają się wygłupy charakterystyczne dla wycieczek szkolnych: zaczepki, podszczypywania. A taka scena momentalnie ustawiłaby grupę. Już nie mówiąc o tym, że w takim miejscu powinny znaleźć się stroje z epoki - zarówno ofiar, jak i oprawców.

Kto pracował na planie tego filmu?
Działające na zasadzie wolontariatu grupy rekonstrukcji historycznych - Ariergarda i Pomerania 1945. To prawdziwi pasjonaci, którzy często latami dochodzą do tego, jak te mundury powinny wyglądać, szykują sprzęt. Nie biorą za to złotówki - ale uczą się przy tym historii. Do scen kręconych na terenie byłego KL Stutthof, podczas których wielu z nich odgrywało obozowych wartowników, musieli się mocno przygotować mentalnie. Możliwe, że niektórzy z nich byli pierwszy raz na terenie obozu koncentracyjnego. I nie dość, że musieli znaleźć się w miejscu, o którym do tej pory tylko czytali, to jeszcze ich zadanie polegało na założeniu munduru i wcieleniu się w rolę oprawcy. Zaobserwowałem w trakcie kręcenia tych zdjęć, że wielu z nich szalenie to przeżyło. Zrozumieli tę historię kilkakrotnie silniej niż na podstawie wcześniejszych lektur.
Nie widzi Pan ryzyka fascynacji odtwarzaną postacią, utożsamiania się z nią? Zdarzają się przecież w takich grupach osoby o neonazistowskich poglądach.
To trudne, żeby oddzielić te dwie historie - to, kim się jest w rzeczywistości, i to, kogo się gra. Ale te grupy, które ja znam, skupiają się przede wszystkim na tym, żeby wiernie odtwarzać historię. Niezależnie więc od tego, czy przebierają się za Niemca, Anglika czy Polaka, chcą wiarygodnie opisywać konkretne wydarzenia.

Pan Sikora zarzuca też grupom rekonstrukcyjnym pustą efektowność. Twierdzi, że ścigając się w brutalnym realizmie, znieczulają nas na przemoc i gubią refleksję historyczną.
Myślę, że to reguluje bariera smaku. Niektóre rzeczy - np. zachowania zbrodniczych jednostek wojennych, które mordując, okrutnie upokarzały swoje ofiary - znamy już z filmów, więc odtwarzanie ich po raz kolejny to moim zdaniem ślepa uliczka. Wszystko musi być umocowane jakimś scenariuszem, a przede wszystkim - musi wynikać z tego jakaś puenta. Najczęściej taka, że trzeba robić wszystko, żeby te potworności się nie powtórzyły. Bo naprawdę niewiele trzeba, żeby ponownie uruchomić tę wojenną maszynkę.

A zarzut, że te grupy nie biorą pod uwagę uczuć żyjących świadków historii?
Nie można nie pamiętać, że żyją świadkowie. Trzeba próbować korzystać z tego, że oni żyją. Przecież odbywają się inscenizacje powstania warszawskiego i nikt z jego żyjących uczestników nie protestuje. Wręcz przeciwnie: często są oni proszeni o konsultacje historyczne - po to, by odtwarzanie tych wydarzeń było wierniejsze.

Pana zdaniem rekonstrukcje to najlepszy sposób, żeby opowiadać o historii?
To jest niesamowita lekcja historii. Szczególnie dla młodych ludzi, których - w dobie ogłupiającej telewizji i internetu - szalenie trudno zachęcić dzisiaj do tego, żeby sięgnęli po książkę. Oczywiście, są wystawy, literatura - to jest fundament. Ale jeżeli ktoś nie ma tej podstawowej wiedzy, pozostaje nam zachęcać do zrobienia tego pierwszego kroku. Zresztą także dla tych, którzy mają tę wiedzę, takie empiryczne, realistyczne doznania historii w wersji surrealistycznej, są czymś nieocenionym. Pan Sikora zgadza się na rekonstrukcje bitwy pod Grunwaldem i potopu szwedzkiego, a przecież to się opiera na tym samym. Tyle, że świat idzie do przodu i historia galopuje za naszymi plecami. Chcemy ją jak najszybciej poznawać, bez takich długich okresów przerw. Przecież lata 80. stają się już historyczne. Mamy tego nie dotykać i czekać, aż wszyscy umrą? Dzisiaj między ludźmi, których dzieli nawet 10-letnia różnica wieku, jest przepaść. Warto więc ją zasypywać, choćby przez budowanie wspólnej świadomości historycznej. A nie mówić, że te grupy rekonstrukcyjne są "be" i "fe". To infantylne podejście do sprawy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki