MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Wierna Michaelowi Jacksonowi

Redakcja
Przez 20 lat była wierna Michaelowi Jacksonowi. Ba, nawet sama stała się Majkelem Dżeksonem. Przez te wszystkie lata wystarczył jej tylko jeden całus od niego. Z Katarzyną Czarkowską, najbardziej znanym polskim sobowtórem zmarłego króla pop, rozmawia Ryszarda Wojciechowska.

Czy sobowtór umiera razem z królem?
Przeciwnie. Teraz, można powiedzieć, że dla artysty takiego jak Michael zaczyna się życie po życiu. On bardzo często powtarzał, że artysta nie umiera, jeśli jego sztuka żyje. Wiem, że chciałby, aby fani przypominali o twórczości i o nim samym. Ja na pewno chcę to robić. Kiedy po śmierci Michaela rozmawiałam z innymi fanami, słyszałam: - Michael stworzył tak wiele cudownych piosenek. Ale tworzyć już, niestety, nie będzie. Jesteśmy jednak my. Żyjemy i teraz wszystko w naszych rękach. Tylko od nas zależy, kiedy tak naprawdę Michael umrze jako artysta.

Kim dla Pani był Jackson? Artystą, idolem? A może jeszcze kimś innym?
Tym, kim był dla mnie naprawdę, on sam się nigdy nie dowiedział. Traktowałam go jak najlepszego przyjaciela. Może to zabrzmi patetycznie, ale tak było. On się pojawił w moim życiu, kiedy jeszcze byłam nastolatką.

Miała Pani wtedy 12 lat, kiedy pierwszy raz usłyszała piosenkę Jacksona.
A moje dzieciństwo nie było różowe. Brakowało mi przyjaciół. Nie z mojej winy. Tylko rodzice się często przenosili. Jedyną osobą, która mi wtedy zawsze towarzyszyła, był właśnie Michael. Niektórzy mogą patrzeć na to, co powiem, jak na farsę. Ale ja się nie boję stwierdzić, że to Michael Jackson ukształtował obecną Katarzynę Czarkowską.

W jaki sposób?
Nauczył mnie przede wszystkim bycia sobą, wiary w siebie. Oduczył egoizmu. A jako dziecko miałam go naprawdę sporo.

I to wszystko dzięki słuchaniu piosenek Michaela Jacksona?
Nie chodzi o samą muzykę. Michael Jackson jest o wiele głębszy niż jego własna sztuka. Skupiałam się nie tylko na piosenkach. Chciałam wiedzieć, kim był prywatnie. Co robił w życiu. Zbierałam wszystko, co na jego temat pisano. Wszystkie wypowiedzi, wywiady. Gdybym dzisiaj miała go najkrócej określić, powiedziałabym tak: - To był dobry człowiek. A wracając jeszcze do tego, czego się od niego nauczyłam... Przede wszystkim tego że bycie innym niż wszyscy wcale nie czyni człowieka nieszczęśliwym.

Ale on sam był nieszczęśliwy...
Nieszczęśliwy i szczęśliwy zarazem. Nie był tak całkiem samotny, jak mówiono. Miał rodzinę, siostrę Janet, którą uwielbiał, dzieci, przyjaciół: Liczę Minelli czy Elizabeth Taylor. W młodości, kiedy jeszcze nie miał dzieci, ta jego samotność mogła być większa. Wracał po koncercie do domu i zatrzaskiwały się za nim drzwi. Znajdował się wtedy sam w wielkim domu. Samotność nie musi być jednak zła. Ja swoją lubię, czasami.
Bycie Majkelem Dżeksonem to tylko hobby?
To także moja misja. Na co dzień jestem menedżerem w firmie telekomunikacyjnej. Moja praca jest bardzo odpowiedzialna.

Ale jako Majkel Dżekson to Pani ma własnego menedżera. Trochę to gwiazdorskie.

Tu nie chodzi o gwiazdorstwo.

Więc o co?
O to że nie potrafię sprzedać samej siebie, a właściwie produktu, jakim jest mój Majkel Dżekson. Jest coś, czego nie potrafiłam opanować. I obawiam się, że nie opanuję - umiejętności sprzedaży samej siebie, czyli... polskiego Majkela Dżeksona. Śmieję się, bo sama zawodowo zajmuję się sprzedażą i radzę sobie z tym doskonale. Ale siebie nie potrafię sprzedać.

Dzięki własnej menadżerce rozwinęła się Pani jako Majkel Dżekson?
Dzięki niej zeszłam ze scen, które były chałturami. A udało mi się wejść w świat dużych agencji, występów dla wielkich firm.

Wcześniej występowała Pani w hipermarketach, między jajkami i telewizorami.
Kiedy patrzę wstecz, żal mi siebie z tamtych lat. Bycie Majkelem Jacksonem między jajkami a telewizorami było dość smutne. Ale występowałam z powodu biedy. Dla pieniędzy zgadzałam się na każdy występ. Teraz mam komfort finansowy i Majkelem jestem już przede wszystkim dla przyjemności. Chcę dawać ludziom namiastkę Michaela. Pokazać im, kim on tak naprawdę był. Za co go tak naprawdę kochamy.

A za co go kochamy?

Za geniusz. Te wszystkie plotki o jego dziwactwach są bardziej dziwaczne niż to, co on w rzeczywistości robił. Plotka dzisiaj jest ważniejsza od sztuki. Ja jednak mam nadzieję, że kiedy ludzie na scenie słyszą rytmy "Billie Jean" na przykład, automatycznie wiedzą, dlaczego Michael był i jest królem popu.

Pani się nauczyła śpiewać, tańczyć, a z czasem też wyglądać jak Michael Jackson.

Nie nauczyłam się, ja się cały czas uczę.

Ale co jest w byciu Majkelem najtrudniejsze? Przecież Pani nie jest do niego podobna.
I całe szczęście, bo dzięki temu nikt mnie nie zaczepia na ulicy. A co jest najtrudniejsze? W tej chwili już nie ma dla mnie trudnej rzeczy. Ale przed laty, kiedy zaczynałam, najtrudniej było... uwierzyć w siebie. Stanąć na scenie i czuć, że to, co się ma do zaoferowania publiczności, jest warte choćby złamanego grosza. Że to nie jest tylko tandetna próba naśladowania. Tylko że mój występ ma też jakąś duszę. Tak, to było najtrudniejsze.
Charakteryzacja też nie jest prosta.
Ale lata praktyki spowodowały, że robię ją bez problemu. Wystarczy godzina i mam twarz Michaela Jacksona.

Uwydatnia Pani kości policzkowe, robi sobie dołek w podbródku, zwęża optycznie nos...
Tak, "rysuję" twarz od nowa. Chociaż mam podobne oczy. A ostatnio usłyszałam, że usta też. Kompletnie nie wiem, o co chodzi z tymi ustami...

Ale jak ktoś tak mówi, to tak jest. Nauczenie się gestów było trudne? Jest taki koszmarny gest łapania się za krocze.
Ten gest staje się prosty, kiedy się wierzy w siebie i w to, że on ma akurat znaczenie. Wielokrotnie obserwowałam innych sobowtórów Michaela Jacksona. Osoby świetnie tańczące. I powiem szczerze, że nie znam tancerza, który by na tym kroku i geście nie poległ. A to najprostsza rzecz, jaką sobie można wyobrazić. Ale blokada psychiczna jest tak silna, że zamiast łapać się za krocze, symulujemy tylko ten gest. Ja też tak na początku robiłam. Michael kiedyś wytłumaczył, skąd się to łapanie wzięło. Mówił, że ten pojawił się nagle. Był bas, gitara i nagle... pach. To, po prostu, się stało.

A inne jego ruchy taneczne?
Jego taniec technicznie nie jest trudny. Ale magia Michaela polegała na tym, że pozwalał sobie na to, co mu muzyka podpowiadała. Stąd te fantastyczne kocie ruchy, na przykład. Poddawał się muzyce instynktownie. A większość z nas najpierw pomyśli, zanim to zatańczy.

Spotkała się Pani z Michaelem, kiedy był w Polsce?
Ja go wielokrotnie widywałam na żywo. Ale prywatnego spotkania nie było.

To było uwielbienie tylko z daleka?
Tak, chociaż raz... Michael mnie dostrzegł. W 2006 roku byłam w Londynie na gali World Music Award. I on był tam właśnie gościem honorowym. Odbierał nagrodę za dotychczasowe osiągnięcia. A ja stałam w tłumie, w pierwszym rzędzie, przy samej barierce. I tak się dla mnie szczęśliwie złożyło, że Michael, machając do publiczności, nagle zatrzymał na mnie wzrok. I przesłał mi całusa. "Wyhaczył" mnie w tym tłumie. Niesamowite.

Naprawdę to było tak duże przeżycie?
Dla fana tak. Moja fascynacja to nie jest takie kobiece wielbienie. Nie sprowadza się do tego, że chciałabym z nim pójść na kawę albo zostać jego żoną. Chociaż z tą kawą, nie miałabym nic przeciwko temu. Ale ja go przede wszystkim bardzo cenię. To mój artystyczny mistrz. I ten całus był takim gestem pozdrowienia od mistrza.
Zastanawiam się, czy Pani kiedyś z tej miłości wyrośnie?
Nie wiem. Tego się nie da zaplanować. Staram się, żeby ta moja fascynacja była zdrowa. To nie jest tak, że kiedy Michaela już nie ma, to i dla mnie nie ma życia. Nie myślę o samobójstwie ani zaszyciu się gdzieś z dala od ludzi. Czuję smutek. Ale to Michael nauczył mnie patrzeć na śmierć inaczej. Ja się jednocześnie cieszę, że on przed śmiercią pobił kolejny rekord świata, sprzedając milion 150 tysięcy biletów w kilka godzin. Dla mnie, tak naprawdę, zmarł jako artysta, a nie jako człowiek, o którym mówiło się głównie w kontekście skandali.

A żal, że się go już na koncercie nie zobaczy?

Jest żal fana, że już nie zobaczę, co nam szykował. Ale też widzę jakieś światełko w tym tunelu. Michael "uciekł" przed tabloidami. Nie dał im już czasu na to, żeby po nim bezkarnie jeździli i obsmarowywali go. Nigdy go nie oszczędzali. Pamiętam, że wyjeżdżając z tamtego londyńskiego koncertu, kupiłam wszystkie gazety. Byłam ciekawa, co media o nim napiszą. I nie mogłam uwierzyć, czytając, że... został wygwizdany. Przecież tam byłam i nie słyszałam wygwizdania. Tendencja do przekręcania faktów w jego przypadku była ogromna. Podejrzewam, że gdyby żył i pojechał w trasę koncertową, to już po pierwszym koncercie pisano by, że nie porusza się tak jak w latach osiemdziesiątych, że być może stracił głos i śpiewa z playbacku. Plotek i pogłosek byłoby co niemiara. Przecież już po tej konferencji prasowej, na której obwieścił powrót, media spekulowały, że to nie był Michael, tylko jego sobowtór. To było najsmutniejsze, że cokolwiek zrobił, zawsze odwracano kota ogonem, mówiąc, że zrobił inaczej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki