Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Twarze kampanii społecznych. Kim są ludzie z billboardów? [ZDJĘCIA]

Dorota Abramowicz
Aleksandra przypomina sobie jedną niekomfortową sytuację - gdy przypadkiem stanęła, w tej samej sukience co na zdjęciu, przy billboardzie
Aleksandra przypomina sobie jedną niekomfortową sytuację - gdy przypadkiem stanęła, w tej samej sukience co na zdjęciu, przy billboardzie
Pomagać można na wiele sposobów. Czuwając jako wolontariusz przy łóżku chorego, rozwożąc żywność, budując dom, dając pieniądze. Niektórzy, w szlachetnym celu oddają światu swoją prywatność. Dlaczego to robią? Czym za to płacą? Czy nie żałują? O ludziach, którzy pozwolili , by ich twarze pojawiły się na billboardach reklamujących kampanie społeczne pisze Dorota Abramowicz.

Dziewczynka w podkolanówkach siedzi samotnie na schodach. Przytula pluszowe maskotki, patrzy prosto na nas smutnymi, ciemnymi oczami. Dziewczynka ma na imię Kinga i jest twarzą kampanii Fundacji Hospicyjnej "Podaruj dzieciom uśmiech", której głównym celem ma być zebranie środków na pomoc dzieciom osieroconym przez najbliższych oraz rodzeństwu dzieci chorych.

Kinga, zwana przez bliskich Kinią, nie jest małą modelką wynajętą przez specjalistów od kampanii społecznych. Ta siedmiolatka z Gdańska naprawdę przeżyła tragedię, tracąc starszą siostrę, Wiktorię. Mówi, że do dziś śni niemalże co noc, że siostra jest razem z nią.

- Obecność mojego dziecka na tym zdjęciu to cała prawda - mówi Magda Pobrucka, mama Kingi. - Kiedy zadzwoniła do nas pani z Fundacji Hospicyjnej, proponując udział w kampanii, zgodziliśmy się bez wahania. Wiemy, jaki to jest problem. I wiemy, że to nie tylko nasz problem.

Kinga nie jest jedynym dzieckiem, wspierającym kampanię społeczną. Mały Roch w stroju Spidermena namawiał w ubiegłym roku do podzielenia się jednym procentem z hospicjum dziecięcym. Swój wizerunek na zbożny cel oddają także dorośli. Wybrani w ogólnopolskim konkursie młodzi ludzie -wolontariuszka Martyna, Przemek - deskorolkarz, Matylda - rowerzystka w 2011 r. zostali twarzami kampanii "Narkotyki? Na co mi to". Rafał Siwak oddał swoją twarz kampanii "Jedni z wielu", której celem jest zmiana nastawienia Polaków do mniejszości romskiej.

Cztery osoby z Pomorza zrezygnowały z prywatności, by wcielić się w osoby bez dachu nad głową, w kampanii przełamującej stereotypy związane z bezdomnością.

Niezależnie od motywów, jakie nimi kierowały, osoby te łączy jedno - przestały być anonimowe.

Pół czekolady

Niewielkie mieszkanie na gdańskiej Oruni. Kinię trochę boli brzuch, ale cały czas uważnie słucha rozmowy, czasem wtrąca się, by coś dopowiedzieć. Przynosi leżące na stole zdjęcie Wiktorii jako dowód, że nie można mówić o Kindze, nie myśląc i nie mówiąc o jej starszej siostrze.

Magda była w trzecim miesiącu ciąży z Kingą, gdy starsza córka zachorowała. Wiktoria miała wówczas 4,5 roku. Początkowo lekarze nie wiedzieli, co jej jest.

- A może - zastanawia się Magda - już wiedzieli, ale ustalili po cichu z jej bliskimi, żeby na razie nie mówić o tym ciężarnej kobiecie. Bo taka wiedza może powalić każdego.

Wiktoria urodziła się ze stopą końsko-szpotawą. Przeszła operację i rehabilitację, ale i tak miała kłopoty z chodzeniem. Lekarze sugerowali, że być może występuje u niej delikatna forma dziecięcego porażenia mózgowego. Prawdziwe oblicze choroby Wiktorii ujawnił dopiero rotawirus, po którego ataku dziewczynka zaczęła sztywnieć i mieć drgawki.

Gdy Kinga przyszła na świat, gdański genetyk, prof. Janusz Limon wysłał jej siostrę na badania do Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie. Tam rodzice usłyszeli, że mała cierpi na bardzo rzadką, genetyczną chorobę Hallervordena-Spatza, powodującą neurodegenerację, której przyczyną jest nieprawidłowe odkładanie żelaza. To coś w rodzaju dziecięcej postaci choroby Parkinsona.
- Czym można to leczyć? - spytała Magda.
- Nie ma lekarstwa -lekarze rozłożyli ręce.

Choroba przez trzy lata zabierała po kolei umiejętność chodzenia, mówienia, posługiwania się łyżką, samodzielnego jedzenia. - Wiktoria do końca zachowała świadomość - opowiada matka. - Był z nią kontakt i choć nie mówiła, w jej oczach można było bardzo wiele wyczytać.

Spały w trójkę. W środku Magda, po bokach Kinia i Wika. Kinga, choć młodsza, weszła w rolę starszej siostry. Miała półtora roku, gdy po otrzymaniu w prezencie czekolady, dzieliła ją na pół i tę odłamaną połówkę wsuwała pod poduszkę Wiktorii. Nieco starsza, karmiła ją łyżką.

Wiktoria, choć coraz mocniej zamykana we własnym ciele, także dbała o Kingę. Pewnego razu ciocia dziewczynek podarowała im fretkę. Obie bardzo się cieszyły z obecności zwierzątka. Ale zdarzyło się, że biegająca po pokoju fretka ugryzła w ucho śpiącą Kingę. Rodziców, będących za ścianą, zaalarmował przenikliwy pisk Wiktorii, wołającej na pomoc siostrze.

Kinga rosła, nie sprawiając rodzinie kłopotów. Grzeczna, samodzielna. Jakby chciała ulżyć zajętej pielęgnacją matce i pracującemu całe dnie ojcu, który musiał zarobić na coraz większe wydatki związane z utrzymaniem domu z chorym dzieckiem. Szybko nauczyła się sama wiązać sznurowadła, ubierać się, kroić chleb i robić zakupy. Potem psycholog z hospicjum powiedziała, że takie szybkie dorastanie często zdarza się w rodzinach, w których ktoś bliski ciężko choruje.

Wiktoria do końca swoich dni była pod opieką domowego hospicjum. Na każde wezwanie przyjeżdżali do niej lekarze, którzy gotowi byli nieść pomoc w najtrudniejszych sytuacjach. Ale i tak cierpiała.

Umierała świadoma tego, co się działo. Kiedy bolało, uderzała piętą w ścianę. Gdy odeszła, trzy lata po postawieniu diagnozy, na ścianie pozostały ślady krwi.

Dlaczego anioły wszystkich zabierają

Śmierć Wiktorii już na zawsze pozostanie dla nich czarną dziurą. Była godzina 9 rano. Magda zadzwoniła do siostry, by zabrała Kingę. Pogotowie, akt zgonu, formalności pogrzebowe.

Kinga przebywała a to u cioci, a to u dziadków. I ciągle pytała o Wiktorię.

Jakby tego było mało, śmierć znów zaczęła krążyć wokół jej bliskich. Miesiąc przed Wiktorią zmarła ukochana, 29-letnia ciocia dziewczynek, która pomagała w opiece nad domem. Zabrał ją zakrzep i niewykryty guz mózgu. Krótko po Wice odszedł dziadek.

- Dlaczego te anioły wszystkich zabierają? - dopytywała się Kinia. I nie dostawała żadnych dobrych odpowiedzi.

Do domu przyszła pani psycholog z hospicjum, długo rozmawiały. Jednak tak naprawdę nikt za nikogo żałoby nie przeżyje. A Kinga tęskniła. Matka wspomina, że jeszcze przez długi czas zachowywała się tak, jakby Wika, przychodząca co noc w snach, była obok niej. - Włącz nam bajkę - prosiła.

Nie zerwały kontaktów z hospicjum. Kinia jeździła na spotkania organizowane dla dzieci, które straciły kogoś bliskiego. Magda ze zrozumieniem słuchała opowieści innych o spustoszeniu, jakie niosą choroba i śmierć w rodzinie. O pustce w domu, którą trudno zapełnić. O długach, zaciągniętych na leki, sprzęt i pieluchy.

- Znajomy ojciec opowiadał, że zapożyczył się na windę dla dziecka - wspomina Magda. - Syn zmarł, a on nadal spłaca kredyt. Kiedy chorowała Wiktoria, leki dla dzieci cierpiących na rzadkie choroby nie były refundowane. Babcia, cierpiąca na Parkinsona, płaciła za lekarstwo w aptece 30 zł, a ja, kupując to samo, musiałam wydać 150 zł.

Justyna Ziętek z Fundacji Hospicyjnej, pod której opieką jest 700 osieroconych dzieci z całej Polski, przypomina, że gorsza sytuacja finansowa rodziny to nie tylko brak pieniędzy na ubrania, książki i zabawki. Choroba zabiera też choćby czas na pomoc w nauce.

Stąd pomysł, by namówić jak najwięcej osób do wysłania na numer 7279 tzw. charytatywnego SMS-a o treści "Pomagam" za 2 złote plus VAT. A za to można chociażby sfinansować korepetycje dla tych, którzy opuścili się w nauce, lub pomóc rozwijać talent muzyczny pewnemu uzdolnionemu rodzeństwu.

Modelka? Nie, kowbojka!

Żeby jednak apel trafił do ludzi, potrzebna jest twarz konkretnego dziecka, dotkniętego odejściem osoby bliskiej. Rodzice w takiej sytuacji nie odmawiają.

Jolanta Leśniewska z Fundacji Hospicyjnej cieszy się, że nie odmawiają także ci znani i popularni. Dorota Kolak - tłumacząca, że "ta reklama zrobiona jest dla pieniędzy" na hospicjum. Małgorzata Braunek - wspierająca akcję poszukiwania wolontariuszy po pięćdziesiątce (sama pomagała w Hospicjum Onkologicznym na warszawskim Ursynowie), czy Henryka Krzywonos i superniania Dorota Zawadzka, agitujące na rzecz osieroconych dzieci.

Czym innym jest jednak twarz osoby znanej publicznie, a czym innym buzia dziecka, które zostanie rozpoznane w szkole, w przedszkolu, na podwórku. I być może będzie musiało wysłuchać komentarzy rówieśników i niewrażliwych dorosłych.

- Osoby, do których się zgłaszamy, zdają sobie sprawę z tego, że zgoda na umieszczenie czyjejś twarzy na billboardzie oznacza, że jej wizerunek będzie znany w całej Polsce - przyznaje Jolanta Leśniewska. - One nie chcą popularności, zależy im na konkretnym celu - wywołaniu chęci pomocy u innych.

Tak było z Kingą i Patrykiem, którzy prosili o wsparcie dzieci osieroconych, a także z małym Rochem, będącym pod opieką Hospicjum im. ks. E. Dutkiewicza. Roch, ubrany w strój Spidermana, został twarzą kampanii Fundacji Hospicyjnej, przekonującej społeczeństwo do przekazywania jednego procentu podatku na rzecz organizacji non profit. Na zdjęciach zrobionych na rzecz kampanii hospicyjnej była też pani Teresa, pacjentka gdańskiego hospicjum.

Sesja fotograficzna, w której brała udział Kinga, trwała kilka godzin.
- Kinia, która jest śmieszką, miała kłopot z zachowaniem powagi - wspomina mama.

Nieprzychylne komentarze? Nie było takich. Wszyscy, którzy znają Kingę i jej rodzinę, wiedzą, że dziewczynka na billboardach mówi prawdę.
- Pięknie wyszłaś, będziesz modelką - powiedziała ciocia Krysia.
- Chcę być kowbojką - odparła Kinga, która pokochała konie, chodząc z Wiką na hipoterapię.

Czy panią bije mąż?

Aleksandra Dębska-Cenian przypomina sobie zaledwie jedną niekomfortową sytuację związaną z oddaniem swojej twarzy.
- Staliśmy z mężem na przystanku przy dworcu - mówi. - Nagle zauważyliśmy, że ludzie zaczynają się nam przyglądać. Patrzą na mnie, potem na męża, potem znów na mnie. Odwróciłam się, a za moimi plecami wisiał plakat z moim zdjęciem, w tej samej sukience, którą miałam na sobie.

Na plakacie z logo kampanii "Werbel Demokracji" obok zdjęcia Oli widniał napis: "Dlaczego jestem bezdomna? Bo byłam bita".
Ola, działająca przed czterema laty w Pomorskim Forum na Rzecz Wychodzenia z Bezdomności, zgodziła się dać swoją twarz kampanii, której celem było przełamywanie negatywnych stereotypów związanych z ludźmi, którzy stracili dach nad głową.

- Wcześniej przez wiele miesięcy spotykała się Rada Medialna, w skład której weszli także dziennikarze - wspomina Ola. - Zastanawialiśmy się, jak zmienić myślenie o bezdomnych. Kluczem było pokazanie żywych ludzi, którzy z różnych powodów nie mają domów.

Pomysł, by w kampanii wzięli udział bezdomni, szybko upadł. Uznano, że byłoby to podwójne napiętnowanie - nie dość, że ktoś tuła się po dworcach i ośrodkach dla bezdomnych, to jeszcze na każdym rogu ulicy ma wisieć jego twarz? Z kolei aktorzy i modele przebrani za bezdomnych mogliby wyglądać nieco sztucznie. Chociaż pamiętano, że w słynnej kampanii społecznej sprzed lat, zwracającej uwagę na problem domowej przemocy ("Bo zupa była za słona"), wykorzystano jednak aktorów...

Ostatecznie wybrano półśrodek - to tzw. pomagacze, od lat zajmujący się bezdomnymi, mieli się stać "ambasadorami" kampanii. Każda z czterech osób przedstawiła różne przyczyny bezdomności - przemoc domową, utratę pracy, odrzucenie, chorobę.

- Największy kłopot był ze znalezieniem "kobiety bitej przez męża" - wspomina Ola. - Udział w kampanii zaproponowaliśmy kilku osobom, ale odmówiły. Dlaczego? Opór ze strony mężów, którzy się bali, że ludzie zbyt dosłownie potraktują plakaty, był jednak bardzo duży. I okazało się, że to ja jestem w najłatwiejszej sytuacji. Mój mąż Adam od dawna zajmował się środowiskiem bezdomnych w gdyńskim MOPS, pracował jako streetworker.

Co oni z tego mają?

W tamtej kampanii brał także udział Adam Koszutowski, na co dzień pracujący z bezdomnymi ze Słupska. Z plastikową siatką w dłoni stał obok napisu "Dlaczego jestem bezdomny? Bo straciłem pracę".

- Właśnie patrzę na swoją twarz - mówi, gdy dzwonię do niego do Słupska. - Wszystko na tym zdjęciu było moje, od marynarki po telefon komórkowy za paskiem spodni. I nie było w tym fałszu, bo bezdomni też mają komórki.

Był tak przekonujący, że jedna z lokalnych dziennikarek z lekkim zażenowaniem w głosie spytała go, jak długo nie ma domu.
- Banery z moją podobizną zawisły na dworcu - wspomina. - Córka z koleżanką przechodziły tamtędy, koleżanka zwróciła uwagę na moją twarz. Na to córka powiedziała, że mnie zna. Że jestem jej tatą. Nie miała żadnych nieprzyjemności, ja zresztą też. Sąsiedzi wiedzą, gdzie pracuję, a rodzina zaakceptowała mój udział w kampanii.

Dziś Adam nadal pracuje w opiece społecznej. Ola odeszła od problemów bezdomnych, w Pomorskim Parku Naukowo-Technologicznym zajmuje się innowacjami społecznymi. Oboje nie czują się już rozpoznawani na ulicach.

Choć minęły cztery lata, Adam i Ola nadal podkreślają korzyści płynące z tamtej kampanii.
- W powszechnym myśleniu, bezdomny jest brudny i pijany - twierdzi Adam. - Takich oczywiście też nie brakuje, ale to około 30 procent naszych podopiecznych. 70 procent znalazło się na ulicy z innych powodów.

A jak bezdomni przyjęli "Werbel Demokracji"?
- Większość pozytywnie, choć znalazły się wśród nich osoby pytające: co oni z tego mają? - opowiada Ola. - To taki rodzaj myślenia, w którym się nie przyjmuje, że można coś robić nie dla pieniędzy, a dla drugiego człowieka.

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki