Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tragedia, która wstrząsnęła Wiślinką

Irena Łaszyn
Wiadomo, że przy pomocy drugiej lokatorki, Marzena S. kruszyła leki psychotropowe i dosypywała je do herbaty
Wiadomo, że przy pomocy drugiej lokatorki, Marzena S. kruszyła leki psychotropowe i dosypywała je do herbaty Władysław Morawski
Bali się hałdy i raka. Okazało się, że nie trzeba fosfogipsów, uśmiercić może nawet zwykła herbata. No, może nie taka zwykła, bo z lekami psychotropowymi. O tragedii, która wstrząsnęła podgdańską Wiślinką.

Sąsiad Pierwszy dziękuje Bogu, że odmówił. Bo przecież Marzenka i jemu tę herbatkę proponowała. To było kilka dni przed tragedią, gdy wpadł do Władka z wizytą. Nie wypił, więc żyje. Janusz Sz. miał mniej szczęścia. Gdy policjanci weszli do domu, leżał martwy w łóżku. W drugim łóżku leżał jego ojciec.

Sąsiad Drugi cieszy się, że starszego pana udało się uratować, choć i jego ta Lukrecja chciała wpędzić do grobu. Lukrecja? No, ta wiślinkowa Lukrecja Borgia, jak ją tu nazywają. Równie rozpustna jak oryginał i równie okrutna. Trucicielka.

- Piękna jak tamta?
- Rzecz gustu. Władysławowi Sz. się podobała. On ma 80 lat, ona - 45. Karmił ją i ubierał. Nawet perukę jej kupił.
- Nie miała włosów?
- Ja pod tę perukę nie zaglądałem.

Policjanci: - Gdy ją wyprowadzaliśmy, to się o tę perukę awanturowała. Że bez niej nie wyjdzie. A włosy ma normalne, farbowane na blond. Fryzura całkiem przyzwoita.
Oprócz 45-letniej Marzeny S. policjanci wyprowadzili 41-letnią Iwonę G. i jej 16-letnią córkę, która kilka dni wcześniej przyjechała do mamy na ferie. Z domu dziecka.

Dmuchać na zimne
Wiślinka. Wieś w gminie Pruszcz Gdański, przy drodze z Gdańska do Sobieszewa. Ok. 950 mieszkańców, szkoła, dwa sklepy, kilka ulic. Kawałek dalej - hałda fosfogipsów, z której Wiślinka najbardziej jest znana. Nasze Kilimandżaro - mówią miejscowi. Albo: Potwór z fosforu. To jego się od 40 lat bali. Bali się, że dostaną raka, że połamią się od osteoporozy, że zostaną bez zębów. Czasem przyjeżdżali dziennikarze, rozpytywali o to trujące sąsiedztwo. Ale nachodzili raczej tych z drugiej strony drogi 501, którym do potwora bliżej. Oni sobie tu żyli w miarę normalnie. I nawet się złościli, że kolejne artykuły odstraszają letników i potencjalnych kupców działek.

- Do morza w linii prostej są dwa kilometry - przypomina pani A. - Można by żyć z turystów, gdyby nie ta hałda i kiepska komunikacja.

Autobusy pojawiają się z rzadka. Dokoła pustkowie i podtopione pola. Gdy zaczyna wiać, to mało głowy nie urwie. Akurat szaleje Xyntia, wszystko fruwa.

- Nie wpuszczę pani do środka, bo my teraz dmuchamy na zimne - oświadcza na wstępie pani B. - Po tej historii z Władkiem boimy się obcych. Jeszcze bardziej niż kiedyś hałdy.
Marzena S. też tak się zjawiła jakby nigdy nic. Nie bardzo wiadomo po co. Pokręciła się po wsi, poszła na przystanek. Władysław Sz. zagadnął ją w autobusie do Gdańska. Powiedziała, że nie ma gdzie mieszkać, bo życie dało jej łupnia. Ale ręce ma złote, mogłaby pomagać w gospodarstwie i w innych sprawach. Jest pielęgniarką.

- Wziął ją pod swój dach, okazał serce, a ona tak się odwdzięczyła - załamuje ręce pani C.
Poznali się w połowie stycznia. Podobno się w sobie zakochali. Po sześciu tygodniach doszło do tragedii. Nikt nie wie, jak długo go podtruwała. I dlaczego on przeżył, a 57-letni syn Jan, który akurat przyjechał z Niemiec - nie. Wiadomo, że przy pomocy drugiej lokatorki, Iwony G., kruszyła leki psychotropowe i dosypywała je do herbaty.

- Czekamy na wyniki badań toksykologicznych - informuje asp. Marzena Szwed-Sobańska z Komendy Powiatowej Policji w Pruszczu Gdańskim. - Postępowanie trwa, przesłuchujemy świadków. Ale dopiero po przesłuchaniu Władysława Sz. będziemy znać więcej szczegółów.

- A czyje to były leki?
- Marzeny S. Ona się leczyła. Już ustaliliśmy nazwisko lekarki, która te psychotropy zapisywała. Więcej nie mogę powiedzieć.
- Pani Marzena naprawdę jest pielęgniarką?
- Nie jest.

Ci, którzy zdołali ją trochę poznać, dodają: To pędziwiatr. Ma czworo dzieci, z różnych ojców, gdzieś w świecie. Nie ma skrupułów.
Żadnych wywiadów
Mieszkańcy Wiślinki mówią, że kiedyś obcy, gdy pojawiali się we wsi, to pytali o hałdę. Teraz pytają o dom Władysława Sz.
- To gdzie on jest?
- Pozna pani po bałaganie na podwórku.

Boczna uliczka. Zaniedbane obejście, sterta gratów. Dom zwyczajny, z lat 60. Pod oknem na pierwszym piętrze skrzynka ze sztucznymi kwiatami. Fioletowymi. Przed domem dwa samochody i dwóch mężczyzn.

- Panowie z rodziny?
- Niczego się pani nie dowie, nie rozmawiam z dziennikarzami - oświadcza młodszy.

Chwilę później do kogoś dzwoni. Ostrzega, że węszę. Coraz bardziej podnosi głos.
Ktoś radzi, by tam więcej nie zaglądać.
Nie miał szczęścia
Sąsiad Trzeci nie bardzo rozumie, skąd ta agresja u krewnych pana Władka. On by się tak nie zachował, uważa. Dla wszystkich był życzliwy, wszystkim pomagał. Przygarniał różnych życiowych rozbitków. Sezonowych robotników, ludzi w drodze. Pozwalał im u siebie mieszkać. Nieraz za darmo. Przeważnie były to kobiety. Nie bardzo wiadomo, gdzie je znajdował. Wiadomo, że je lubił. Z niektórymi zaprzyjaźniał się bliżej. Bo on nie wygląda na te swoje 80 lat. Krzepki, zakonserwowany. A jak ma gadane! Niejedna poleciała na ten jego urok osobisty.

- Jeździł na wieczorki dla samotnych - wyjawia. - Szpanował wypchanym portfelem i samochodem. Puszczał głośną muzykę. To robi na kobietach wrażenie.

Pani A. przypomina sobie, że kiedyś pan Władek przyszedł na wiejski festyn z taką laską pod pięćdziesiątkę. Elegancką, wytapirowaną. Cały czas tańcowali. Ale niebawem i ona zniknęła, podobnie jak poprzedniczki. Jakoś żadna nie mogła u niego zagrzać miejsca. Chyba nie miał szczęścia do kobiet. Ostatnie wydarzenia są najlepszym dowodem.

Iwona G. mieszkała u niego dłużej niż Marzena S. Zakumplowały się. Wydaje się, że krzywdy u niego nie miały. Co je więc podkusiło, żeby starszego pana podtruwać? Może to nie było z wyrachowania, może to przypadek?

W Wiślince pan Władysław mieszkał sam. Z żoną rozwiódł się dawno temu, potem ona zmarła. Dzieci ułożyły sobie życie za granicą. No to pomagał obcym. Ale z umiarem. Jak potrzebowali pieniędzy - pożyczał. Jak nie chcieli oddawać - kazał im dług odpracowywać. Głównie przy wierceniu studni, bo tym się parał. Jeśli robota szła dobrze, nawet jeździł po piwo. Gdy szła opornie, potrącał wartość alkoholu z zarobku. On tego piwa nie pił. Podobno nie lubił alkoholu.

Dlaczego lokatorki usiłowały go otruć?
- Prawdopodobnie chodziło o korzyści majątkowe - twierdzi asp. Szwed-Sobańska. - Z domu zniknęło 300 zł i 200 euro.
Ale czy ktoś zabija dla kilkuset złotych? Może to nie jest jedyny powód? A może ta kwota była wyższa? Nikt przecież nie wie, ile panowie Sz. mieli pieniędzy. Ludzie zaczynają spekulować, podbijać stawkę, konfabulować. W informacjach dziennikarskich też nie ma zgodności. Ktoś napisał o 1,5 tys. zł, ktoś inny - o 5 tys. zł.

"Jestem córką Władysława i siostrą zmarłego Jana z Berlina - pojawia się wpis na forum internetowym. - Zginęły dużo większe pieniądze". Piszę list pod podany adres. Korespondencja wraca z informacją, że takie konto nie istnieje. A wpis niebawem znika.
Trzy zarzuty
Wiślinka huczy od plotek. Ludzie mówią o pieniądzach i towarzystwie, które przewijało się przez dom pana Sz. Mówią też, że gdyby nie inna lokatorka, która z tamtymi paniami nie miała nic wspólnego, Władysław Sz. by nie przeżył. To ona, zaniepokojona długą nieobecnością właściciela domu, wszczęła alarm. Przyjechała policja, a potem pogotowie. Starszego pana udało się uratować.

Młodszy zmarł podobno 48 godzin wcześniej. Szczegóły będą znane, gdy nadejdą wyniki sekcji zwłok.

- To jakiś thriller - kręci głową pani B. - Jak u Hitchcocka.
Pani A. bardziej stawia na "Arszenik i stare koronki".
- Pani wie, że jedna z tych trucicielek uciekła? - pyta inna mieszkanka. - Policja jej nie znalazła.
- Nieprawda - dementuje asp. Szwed-Sobańska. - Obie trafiły do aresztu przy ul. Kurkowej 12 w Gdańsku.

Zastępca prokuratora rejonowego w Pruszczu Gdańskim, Grzegorz Kulon, informuje, że Marzena S. została tymczasowo aresztowana na dwa miesiące, Iwona G. - na miesiąc. Córka Iwony G. przebywa w schronisku dla nieletnich w Bydgoszczy. Pani S. zostały postawione trzy zarzuty: zabójstwo 57-letniego Jana Sz., usiłowanie zabójstwa 80-letniego Władysława Sz. oraz kradzież pieniędzy. Pani G. odpowiadać będzie za współudział. Grozi im dożywocie.

Władysław Sz. ma niebawem opuścić szpital. Ale nie wiadomo, czy wróci do domu. Potrzebuje opieki bliskich i spokoju. Dom, w którym doszło do tragedii, nie wydaje się bezpiecznym miejscem.
Jan Sz. prawdopodobnie zostanie pochowany w Niemczech. Tam od wielu lat mieszkał i tam się leczył. Do Polski przyjechał na krótko.

Niektórzy mówią, że po śmierć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki