Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tomasz Arabski - polityk z cienką skórką

Ryszarda Wojciechowska
Tomasz Arabski
Tomasz Arabski Marcin Obara
Przyjaciele się cieszą, że wreszcie wyjdzie z cienia i zacznie świecić swoim blaskiem. Ci niezbyt mu przychylni twierdzą, że jest specjalistą od miękkich lądowań, a Sejm to jego kolejne lądowisko. Przedstawiamy sylwetkę Tomasza Arabskiego, szefa kancelarii premiera.

Ustka kilkanaście lat temu. Tomasz Arabski przyjeżdża na przysięgę brata do tamtejszej jednostki wojskowej. Dowódca zaprasza go na trybunę jako ważnego gościa - szefa gdańskiego Radia Plus. Kiedy Arabski zbliża się do podwyższenia, siedzący tam biskup polowy Sławoj Leszek Głódź podnosi się i szybkim krokiem rusza w jego stronę. - Witam pana... zaczyna biskup i nagle zawiesza głos. Po chwili dodaje: Ależ pan jest podobny do prezydenta. Potem zaprasza Arabskiego do zajęcia miejsca na trybunie obok siebie. Wielu gości tamtej przysięgi nabiera się, że to sam prezydent Aleksander Kwaśniewski bierze udział w uroczystości.

Szef kancelarii premiera Tomasz Arabski będzie kandydował do Sejmu

Ta anegdota krąży wśród znajomych Arabskiego. Opowiada ją też arcybiskup Głódź. Historia ma zresztą swój epilog. Niedawno doszło do spotkania Aleksandra Kwaśniewskiego i Tomasza Arabskiego. Były prezydent na widok ministra zawołał: Witam legendę z Ustki, dając do zrozumienia, że on też o tej historii wie. A potem rzucił: O, chyba razem chudniemy...

Szczęściarz bez sentymentów

Ci, którzy znają Arabskiego, żartują, że on się składa z samych anegdot. Gorzej go rozgryźć jako człowieka. Jedni mówią: Tomek to szczęściarz, który lubi życie z wzajemnością. Inni dorzucają: owszem szczęściarz, bo umie się ustawić blisko ważnych ludzi, którzy popychają jego karierę do przodu.

A ta kariera zaczęła się od reportera. Zanim Arabski trzy i pół roku temu został szefem kancelarii premiera Donalda Tuska, przez wiele lat był dziennikarzem. Studia na Politechnice Gdańskiej, potem Radio Plus i Radio Zet. I znowu Radio Plus w Gdańsku, ale już jako jego szef. Następny szczebel kariery to dyrektor programowy tej sieci w Warszawie. W swoim życiorysie ma też krótki epizod szefowania "Dziennikowi Bałtyckiemu". Tę funkcję stracił, kiedy w 2006 roku został kandydatem PO do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Mimo że na przesłuchaniach wypadł doskonale, to jednak nie został ostatecznie zaakceptowany przez parlament. Po tym konkursie był krótki czas bezrobocia w jego życiu, osłodzony w końcu funkcją członka zarządu Radia Gdańsk. Od 16 listopada 2007 roku jest szefem kancelarii premiera.

Ambitny jak "Arab"

Jedna z pracownic Radia Zet tak wspomina młodego reportera Arabskiego: "Arab" - bo wszyscy go tak nazywali - bardzo przeżywał wszelkie wpadki. Kiedy zdarzył mu się gorszy materiał na antenie, obdzwaniał potem znajomych z pytaniem, czy słuchali i jak mu poszło? Kiedy słyszał, że nie najlepiej, był nieszczęśliwy. Niepowodzenia zbijały go z nóg.

Adam Hlebowicz, dziś szef gdańskiego Radia Plus, od lat przyjaciel Arabskiego, przyznaje, że Tomek był zawsze ambitny. Ale czy to źle?
Hlebowicz wie, że jego kolega nie ma grubej skóry. To raczej typ nadwrażliwca.
- Ale jest bardzo witalny. Kocha życie. I uwielbia gotować. Czasami rozbawiał swoich gości, witając ich w kuchennym fartuszku. Można mu pozazdrościć łatwości w przyswajaniu sobie języków obcych. Zna dobrze angielski, mówi też po hiszpańsku. Przez dwa lata mieszkał zresztą w Madrycie i od tamtej pory kocha się w Hiszpanii - opowiada Hlebowicz.

Ta witalność i umiłowanie życia Arabskiego przewijają się też w rozmowach z innymi. Jako reporter Radia Zet uczestniczył w delegacji papieża Jana Pawła II na Kubę. Z wyjazdu zachowała się opowieść Arabskiego o kubańskich cygarach, których tam spróbował po raz pierwszy w życiu.
- Kuba. Stary hotel, który zagrał w filmie "Ojciec chrzestny 2", w holu starszy Kubańczyk sprzedawał ręcznie robione, długie cygara, w cenie 3 dolary za sztukę. Kupiłem sobie jedno, wszedłem do baru, gdzie pani podała mi mojito i zapaliłem je, oczywiście nie umiejąc palić. Myślałem, że mi oczy wyjdą z orbit, kiedy próbowałem się zaciągnąć. Tęga barmanka pokazała mi, jak to się robi. Poczułem się przez moment częścią tamtego świata. I oczywiście co zrobiłem z moim kolegą, też dziennikarzem? Zachowałem się jak typowy Polak, Holender czy Brytol. Otóż poszliśmy na basen, bardzo luksusowy. Pływaliśmy na wielkich materacach, trzymając te cygara w ustach. Dziś, kiedy o tym wspominam, czuję się tym zażenowany. Ale wtedy uważaliśmy się za ludzi bardzo oryginalnych - opowiadał.

Minister Tomasz Arabski sterował pytaniami dziennikarzy?

Anna Rębas - dziennikarka Radia Gdańsk, pracowała z obecnym ministrem w Radiu Plus. Mówi o nim krótko: Zwierzę radiowe. Mogę powiedzieć w ciemno, że czuł radio. Już jako szef wiedział, jak je robić i robił je w sposób bardzo nowoczesny. Za czasów jego szefowania Radio Plus miało wysoką słuchalność - wspomina.

Inni radiowi koledzy przyznają, że talent menedżerski Arabskiego wtedy ich zaskoczył. Znali go jako reportera biegającego z mikrofonem, a tu objawił się szef pełną gębą i z pomysłami. W Radiu Plus Arabski prowadził też cykliczne wywiady z ówczesnym metropolitą gdańskim arcybiskupem Tadeuszem Gocłowskim. Od tamtego czasu mówi się o ich wielkiej przyjaźni. Ale ta przyjaźń rodziła potem szeptankę w stylu, że to arcybiskup jest takim cichym promotorem dalszej kariery Arabskiego.

- Przyjaźń z arcybiskupem, czyli z bardzo wpływową osobą na Pomorzu, na pewno mu nie zaszkodziła. Ale czy pchała w górę? Jeżeli by się okazało, że znam Jennifer Lopez, to na mnie pewnie też by inaczej patrzono. Z większą uwagą i ciekawością. Ale roboty w show-biznesie bym nie dostał - żartuje jeden z gdańskich kolegów Arabskiego.

Sam Arabski na tę sugestię odpowiada: Arcybiskup Tadeusz Gocłowski jest bardzo ważny w moim życiu. Kiedy byłem redaktorem naczelnym Radia Plus, on był właścicielem tej katolickiej rozgłośni, czyli moim szefem. Był i jest dla mnie mentorem. Podtrzymywał mnie na duchu w dramatycznych chwilach. Spotykamy się nadal prywatnie. Ale jak miał mnie ustawiać?
Nie ucieka od etykiety dziennikarz katolicki. Był członkiem Krajowej Rady Katolików Świeckich oraz Europejskiego Forum Laikatu. A w 2001 roku został uhonorowany papieskim odznaczeniem Pro Ecclesia et Pontifice (za Kościół i Papieża) przyznawanym nielicznym, na wniosek biskupa diecezjalnego. Tę swoją katolickość różnie manifestuje. Kiedy został redaktorem naczelnym "Dziennika Bałtyckiego", podczas jednego z kolegiów przerwał dyskusję pytaniem: Czy jest tu Biblia? Potrzebuję Biblii. Potem z nadzieją zerknął na biblioteczkę w gabinecie. Zdziwił się, słysząc, że to lokalna gazeta, a nie katolickie radio i że Biblia może być tylko w archiwum redakcji i to niekoniecznie.

Tomasz Arabski: Wierny żołnierz Donalda Tuska

Nie robił z siebie podziemnego kombatanta, ale lubił manifestować niechęć do komuny i wszystkiego, co jest z nią związane. Z czasów, kiedy był redaktorem naczelnym "Dziennika Bałtyckiego", zostało po nim i takie wspomnienie. Kiedy postanowił zlikwidować prenumeratę tygodnika "Nie", jeden z kolegów zaprotestował, mówiąc, że dziennikarze powinni czytać wszystko. Arabski dał się przekonać i prenumeratę zostawił. Pewnego dnia ktoś zauważył, jak czyta "Nie" w swoim gabinecie. - Co to był za obrazek - wspomina kolega. - Było lato. On w koszuli z krótkim rękawem i... w rękawicach zimowych. A to po co? - ktoś go spytał. Jak to po co? Żeby nie ubrudzić sobie rąk - padła odpowiedź.

W redakcji zapamiętano też, że miał zwyczaj pukać w szybę newsroomu, wołając: Widzę was. Nazywano go potem żartobliwie sanitariuszem psychiatryka.

Wierny żołnierz Donalda...

Kiedy ogłoszono decyzję, że Donald Tusk zaproponował mu funkcję szefa swego gabinetu, w środowisku gdańskim czuło się lekkie zdziwienie. Sądzono, że byli inni, bardziej zaprzyjaźnieni z premierem.

Jeden z gdańskich znajomych ministra: Kancelaria to urząd, w którym trzeba się mocno pilnować. Tam luzacka postawa może być zgubna. Niejeden harcerz już poległ w starciu z warszawskimi wygami. Ale Tomek się jakoś trzyma.

Arabski przyjął w kancelarii technikę człowieka cienia. Trochę jak żona arabska, tak on za premierem zazwyczaj o jeden krok z tyłu. Nie zawsze jednak dane mu było znajdować się w cieniu. Praca w kancelarii nie była wolna od błędów. Media od czasu do czasu zamieszczały komentarze anonimowych polityków, że Arabski sobie nie radzi z papierami. Że na biurko premiera na czas nie trafiają te najważniejsze. Opozycja drwiła z niego na całego. Mariusz Błaszczak z PiS publicznie twierdził, że Arabskiemu brakuje kompetencji i że widać, jak się w tej roli męczy.
Media przypominały wpadkę z autoryzacją wywiadu premiera Tuska dla hiszpańskiego "El Mundo", w którym Arabski przepuścił określenie "podróż życia", co pociągnęło potem za sobą określenie premiera jako "Słońce Peru". Była też polityczna burza po tym, jak szef kancelarii premiera podczas wizyty w Izraelu zadzwonił do naczelnego PAP z sugestią, żeby powstrzymał reportera agencji przed zadaniem niewygodnego pytania o ustawę reprywatyzacyjną. Premier Tusk musiał się potem tłumaczyć "Nigdy nie naciskamy na żadnych dziennikarzy". Sporo emocji wywoływała też opisywana przez media walka o dostęp do ucha premiera, jaką Arabski miał toczyć ze Sławomirem Nowakiem. Ale to wszystko nic wobec oskarżeń, jakie po tragicznym locie Tu-154 do Smoleńska wysunął Antoni Macierewicz i całe PiS, twierdząc, że to Arabski był odpowiedzialny za organizację tego lotu.

Sławomir Nowak pytanie, jaki jest Arabski, kwituje żartobliwie:
- Nie wiem, czy znajdzie pani tyle miejsca na odpowiedź.
I potem już poważniej: Zaproponowałem mu start do Sejmu i to z drugiego miejsca. To mój kolega z kancelarii i bardzo wartościowy człowiek.

Jak bardzo wartościowy?
- Na pewno bardzo oddany premierowi - odpowiada Nowak.
Pytany o sławetny konflikt między nimi, wybucha śmiechem: Jaki konflikt? Czyj? Nigdy nie miałem kłopotów z dotarciem do ucha premiera. Dykteryjki o tym, że ktoś się z kimś spiera, są dla mediów zawsze smaczne.

Agnieszka Pomaska rozmowę zaczyna od pytania: A czy pani wie, jak poznałam Tomasza Arabskiego? Uczyłam go przed laty pływać na desce w sopockim klubie żeglarskim. Znam go więc jako dobrego "deskarza". A potem dodaje, że Arabski znalazł się na drugim miejscu listy wyborczej jednogłośnie.

Niektórzy pomorscy posłowie są w kropce. Niezbyt dobrze znają ministra Arabskiego. Twierdzą, że rzadko zabiera głos. Ale chyba przez innych ministrów jest lubiany. Dla Platformy chyba sobie nie zdarł rękawów do tej pory - żartują niektórzy. W kuluarach pomorskiej PO słychać, że to jednak spadochroniarz. I pewnie mandat w jesiennych wyborach dostanie, bo to aż drugie miejsce, ale na listę specjalnie nie zapracuje.

- To nie jest jakaś wyrazista twarz, żeby Platformie w gdańskim okręgu nabiła punktów - słychać. Niektórzy posłowie przyznają, że pewnie w kampanii wyborczej Tomaszowi Arabskiemu tacy posłowie PiS jak Andrzej Jaworski czy Zbigniew Kozak będą Smoleńsk wyciągać. Ale są zdania, że to nie musi mu zaszkodzić.
W gdańskim środowisku przyjaciół Arabskiego panuje opinia, że start do Sejmu tylko wzmocni jego polityczną pozycję.

- Pojawiły się sugestie medialne, że Tomek jest w niełasce u premiera i że wkrótce odejdzie z kancelarii. Ale gdyby jego pozycja była tak słaba, to czy dostałby drugie miejsce na liście, przed minister Katarzyną Hall i Agnieszką Pomaską? - pyta jeden z kolegów.

Życie to przerwane telefony

Minister Tomasz Arabski znajduje czas na rozmowę wieczorem. Ale i tak przerywa ją jakiś telefon.
- Moje życie to przerwane telefony - żartuje.

Kandydowanie do parlamentu to naturalna konsekwencja drogi, którą wybrał. Polityka go zawsze pasjonowała. Ale tak naprawdę punktem zwrotnym było to, że premier chciał, aby on dla premiera pracował.

- Nie jestem członkiem Platformy Obywatelskiej - przyznaje. - Ale to jest moja partia, na którą głosuję. Ten program modernizacji i takiego odważnego myślenia o Polsce, który PO realizuje, odpowiada mi. I ja też chcę go realizować.

Na pytanie, czy w przyszłości zapisze się do PO, odpowiada: Kiedy zostałem szefem kancelarii, Anna Wojciechowska w wywiadzie spytała mnie o to samo. Platforma miała wówczas 50-procentowe poparcie. Powiedziałem jej, że nie wypada, abym zapisywał się w tym momencie do PO. Bo wyglądałoby to trochę tak, jakbym się dosiadał do tego wielkiego sukcesu, na który pracowali inni. Jeśli chcecie, to ja się zapiszę do PO, kiedy będzie miała 15-procentowe poparcie - stwierdziłem wtedy. A dzisiaj mówię tak: nie chcę się zapisać do PO, ponieważ nie chcę, aby kiedykolwiek miała tylko 15-procentowe poparcie.

Razi go porównanie do spadochroniarza.
- To fałszywa teza. Mam 43 lata, z czego prawie 40 spędziłem w Gdańsku. Tu się urodziłem. Los tak chciał, że ostatnie trzy lata były na wyjeździe, w Warszawie. Czułem się trochę tak jak marynarz, wracając tylko na weekendy do domu. Ale nie sądzę, żebym się musiał komuś w Gdańsku przedstawiać. Przez wiele lat pracowałem w mediach i byłem aktywny społecznie. Przygotowywałem projekt wspólnego zdjęcia gdańszczan czy tworzyłem Stowarzyszenie Kocham Gdańsk. Wspólnie z kolegami organizowałem Parady Niepodległości. Starałem się też, już będąc w kancelarii premiera, pomagać różnym gdańskim instytucjom. Żyję Gdańskiem, nie tylko Lechią, której mecze staram się oglądać - odpowiada.

Twierdzi, że miał taką przypadłość jak niska odporność na porażki, ale te ostatnie lata w polityce uodporniły go. Nabrał grubej skóry. Chociaż, jak dodaje, nie można się uodpornić na sformułowania niektórych polityków, że jest gruppenführer kat, czyli że należy do grupy, która zabiła prezydenta pod Smoleńskiem. Na takie określenia nigdy nie będzie odporny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki