18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tajemnica malborskiego grobu

Redakcja
W zbiorowej mogile przy zamku znaleziono dotąd szczątki ok. dwóch tysięcy osób
W zbiorowej mogile przy zamku znaleziono dotąd szczątki ok. dwóch tysięcy osób Anna Arent-Mendyk
Dlaczego zwłoki znalezione w zbiorowym grobie w Malborku były nagie? Dziś, dzięki naszemu Czytelnikowi, możemy już rozwikłać tę zagadkę. Pisze o tym Barbara Szczepuła

Sierpniowa niedziela jest ciepła i słoneczna. Siedemnastoletni junak Edek Zgadzaj stoi przed namiotem i patrzy na płaski jak stolnica krajobraz. Duże ptaki, inne niż w rodzinnych stronach, przelatują z krzykiem nad jego głową. Od ludzi tu mieszkających wie już, że to mewy śmieszki. Ale prawdę mówiąc, ludzie ze wsi Lasowice Duże pod Malborkiem też zbyt dobrze tutejszych ptaków nie znają, bo i oni żyją tu od niedawna.

Przywieziono ich zza Buga i rzucono w ten niezwykły pejzaż. Może i malowniczy, ale pusty i obcy, z kanałami, przy których stoją rzędy smutnych wierzb. Zamieszkali w cudzych domach, zupełnie innych niż ich stare chaty, murowanych, z dachami krytymi czerwoną dachówką, z pruskim murem i podcieniami. Kobiety jęczały: przecież to Niemcy, nie Polska, budziły się po nocach, nasłuchiwały trwożliwie i moczyły poduszki łzami, myśląc o pagórkach leśnych i polach, gdzie bursztynowy świerzop i gryka jak śnieg biała...

W 1945 roku wycofujący się z Żuław Niemcy wysadzili tamy, zniszczyli wały przeciwpowodziowe, śluzy, przepompownie i mosty. Woda zalała żyzne pola i łąki i teraz nowi mieszkańcy z trudem odwadniali depresyjny teren. "Było niebezpiecznie. Kto mógł wiedzieć, co kryją zatopione wsie, dwory, kolonie, pojedyncze domostwa. Czasami ostrzegawcze serie z cekaemów, nie wiadomo z którego budynku, pruły wodę. Wróg był niewidzialny, mógł wystrzelać ludzi jak kaczki" - wspomina jeden z pierwszych żuławskich osadników, Andrzej Dolecki.

Tu właśnie, na skraju wsi Lasowice Duże, w 1948 roku rozbiła obóz 16. brygada Służby Polsce. Wieś była z junaków zadowolona. Obóz prezentował się pięknie: dróżki wygrabione, kolorowe kwiaty, boisko piłkarskie. Raz w tygodniu przyjeżdżało do junaków kino objazdowe i mieszkańcy wsi także mogli oglądać filmy, głównie wojenne. W soboty organizowano zabawy, na które starannie szykowały się dziewczęta z całej okolicy. Pięciuset młodych mężczyzn, było w czym wybierać.
Codziennie od siódmej rano do szesnastej junacy naprawiali kanały odwadniające.
Wydobywali błoto z dna, kosili trawę i trzcinę, którą zarosły brzegi, umacniali wały. Chłopcy machali łopatami, ile wlezie, śpiewając gromko: "Naprzód, młodzieży świata!" i inne masowe pieśni, których uczyli ich wychowawcy. Edek wyróżniał się roboczym zapałem, a poza tym umiał wspaniale ostrzyć kosy. Kładł kosę na szynie kolejki wąskotorowej i po chwili była już ostra jak brzytwa. Wkrótce stał się znanym w całym obozie specjalistą. Został przodownikiem pracy. Niemal co tydzień podczas apelu dowódca wyczytywał jego nazwisko i przypinał mu do bluzy nową odznakę Służby Polsce, a on aż kraśniał z zadowolenia.

Junak Zgadzaj przygląda się w zamyśleniu mewom śmieszkom i usiłuje zrozumieć świat. Jak to jest, że jeszcze niedawno amerykański generał Eisenhower był bohaterem, naszym sojusznikiem, dowódcą armii uwalniającej Europę od hitlerowców, a teraz to wróg. Wróg śmiertelny - jak uczą junaków Służby Polsce oficerowie polityczni. Dopiero co, w 1945 roku, generał odwiedził obóz przejściowy dla byłych robotników przymusowych pod Karlsruhe, w którym Edek przebywał z rodzicami i bratem. Wręczał generałowi bukiet kwiatów i razem z dwiema dziewczynkami śpiewał mu amerykański hymn.

Edward odrywa wzrok od wrzeszczącej mewy, bo słyszy nagle krzyk: Zbiórka! Wraz z innymi junakami pędzi na plac apelowy, a tam już czekają na nich urzędnicy z Malborka, milicjanci oraz funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa.
- Co to za kościotrupy w hełmach siedzą w polu pod wierzbami?

Wygrzebując z kanałów błoto, natrafiali na ludzkie kości. Pastuch z PGR, który obok pasł krowy, taki ni to Niemiec, ni to Polak, opowiadał, że tych trupów w kanałach jest mnóstwo. - Gdzie trzcina wysoka i zielona, tam leżą na sto procent - mówił po niemiecku, a Edek z nim gadał, bo przez trzy lata pobytu w Reichu nauczył się języka.
- Skąd tu tyle trupów? - chcieli wiedzieć junacy.
- Front przechodził tu dwa razy - tłumaczył pastuch. - Kiedy Ruscy się cofnęli i wrócił Wehrmacht,

Niemcy wyrąbywali przeręble w skutych lodem kanałach i wrzucali zabitych. Swoich i ruskich.
Gdy junacy zaczepili o szkielet łopatą, z miejsca się rozpadał. Kilka pierwszych wyjęli ostrożnie, poskładali i pousadzali pod wierzbami, bo nie wiedzieli, co z nimi robić. Ludzkie kości ich nie interesowały, szukali broni. Zwłaszcza pistoletów. Przeszukiwali dno, ale znajdowali w mule tylko hełmy, buty, pasy, metalowe puszki od masek gazowych, czasem karabiny.
Puszki były najciekawsze, bo wewnątrz można było znaleźć przybory do golenia, portmonetki z markami i fenigami, a nawet zdjęcia. I choć wtedy, trzy lata po wojnie, nikt nie lubił Niemców, a wręcz przeciwnie, to jednak te cudem uratowane fotografie kobiet i dzieci robiły wrażenie. Może ta uśmiechnięta blondynka czeka ciągle na męża, a stojący obok niej chłopiec na tatę? Może ta starsza pani tęskni za synem? A oni leżą na dnie rowu melioracyjnego pod Malborkiem czy Nowym Stawem i pływają nad nimi dzikie kaczki i perkozy. Ale wtedy zwykle któryś spluwał i mówił: - Mają za swoje, bo po co k..., tę wojnę rozpoczynali. I wszyscy przytakiwali.

Nie tylko Niemcy leżeli w zalanych kanałach. Także Rosjanie. Junacy poznawali ich po hełmach, które miały inny kształt niż niemieckie, a czasem nawet widać było na nich jeszcze czerwoną gwiazdę. Inne były też buty. Niemieckie miały skórzane cholewki, rosyjskie były kirzowe, z cholewkami z grubego drelichu. Śmiertelni wrogowie już od trzech lat leżeli tak ramię w ramię, kość w kość. Kości były bialutkie, jakby z formaliny wyjęte. Ciała całkiem się rozpadły, czasem tylko gdzieniegdzie trzymał się uczepiony kości skrawek mięśni.

Te kilka szkieletów usadzili pod wierzbami, oparli o pień, na czaszki założyli hełmy. Ktoś to zobaczył, zrobiła się awantura, bo przecież nie tylko niemieckie kościotrupy tam były, ale i radzieckie, a z ZSRR przyjaźniliśmy się przecież coraz bardziej i wznosiliśmy pomniki wyzwolicielom. A tu radzieckie kościotrupy siedzą obok niemieckich! Władze nie mogły sprawy zostawić własnemu losowi. Po paru dniach przyszedł rozkaz: - Pozbierać kości!

Z pobliskiego PGR dostali deski i zrobili z nich nosze. Kości rzucali na ciężarówki, a przedstawiciel władzy liczył czaszki. Ciężarówka z kośćmi i junakami jechała do Malborka i tam wrzucano kości do leja po bombie. Nieopodal zamku. - Dlaczego wozimy kości do Malborka? - pytali junacy, bo we wsi Lasowice Wielkie był cmentarz i tam można było kości zakopać. Ale władze tak postanowiły i nie było dyskusji.
- Skoro już w Malborku, to dlaczego wrzucamy kości do dołu w mieście, a nie chowamy na cmentarzu? - dziwili się ciągle, przysypując kości ziemią. - Na cmentarzu trzeba by kopać dół, a tu mamy jak raz lej po bombie - władze dbały, by junakom nie przysporzyć pracy. Tyle jeszcze zamulonych kanałów czekało przecież na ich młode ręce.

Siedmioosobowa drużyna junaka Zgadzaja wydobyła z kanałów i przywiozła do Malborka kości około stu ludzi i kilku koni. Ile przywiozły inne drużyny, Edward Zgadzaj nie wie, bo to był tylko drobny incydent w ich trzymiesięcznej pracy na Żuławach.

Jedziemy z panem Edwardem najpierw do Lasowic Dużych. Nie był tam od 60 lat. Rozgląda się niepewnie i w końcu poznaje stary cmentarz i kościół.
- Namioty stały chyba tutaj - wskazuje na pole. Potwierdza to starsza pani czekająca na autobus do Malborka. - Junacy? - cieszy się. - Dobrze pamiętam wasz obóz, stał na naszym polu. Miałam wtedy 10 lat, moje młode ciotki stale na zabawy do was biegały...

W Malborku pan Zgadzaj nie ma już żadnych wątpliwości.
- To tu, na sto procent - stoimy przy ulicy Solnej, gdzie niedawno wykopano ludzkie szczątki. - Tutaj wrzucaliśmy kości. Tych domów - pokazuje ręką wkoło - nie było, jakieś ruiny tylko, ale widok na zamek jest taki sam. To dokładnie to miejsce.

- Wie pani co? - przypomina sobie jeszcze Edward Zgadzaj. - Gdy kończyliśmy zasypywać grób, nasz dowódca, żołnierz frontowy, który przeszedł szlak bojowy z II Armią Wojska Polskiego, powiedział: - Każdemu zabitemu żołnierzowi, obojętnie, czy to swój, czy wróg, należy się krzyż brzozowy. A na nim hełm.

Nie znaleźli brzozy, więc Edek wyrwał z płotu przy zburzonym domu sztachety i zbił z nich trzy krzyże. Na każdym powiesili trzy hełmy. Niemieckie i rosyjskie.
- Każdemu poległemu żołnierzowi krzyż się należy - powtarza za swoim ówczesnym dowódcą Edward Zgadzaj. Po obozie Służby Polsce poszedł do wojska, skierowano go do szkoły oficerskiej, a potem do Wojsk Ochrony Pogranicza. Awansował aż do stopnia majora. Od wielu lat jest już na emeryturze.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki