Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szampańska zabawa rozumowi na złość, czyli słów kilka o horrorze w kinie

Henryk Tronowicz
Henryk Tronowicz
W kinach przybiera na sile inwazja horroru. Liczba powstających rokrocznie na świecie filmów grozy może przyprawić o zawrót głowy. Lecz nie czarujmy się - szansę na zapisanie się w kronikach dziesiątej muzy mają jedynie produkcje nieliczne. Większość z nich tydzień po premierze odlatuje w niebyt bezpowrotnie.

Napędzanie stracha w kinie to najczęściej wykwit odlotowego eskapizmu. Dzieła zaliczane gatunkowo do horroru niezmiernie rzadko osiągają wymiar metafory społecznej, politycznej czy filozoficznej. Czymś innym natomiast jest strach wywoływany przez ekranowe sztuczki, a czymś innym, gdy strach wywołują dramaty nadarzające się w życiu.

By nie być gołosłownym. Dzieckiem będąc, w styczniu roku 1945 - dzień po wkroczeniu Armii Czerwonej do Skierniewic - przeżyłem tam godzinę okrutnego strachu. Do mieszkania wtargnął sowiecki - mocno już narąbany - sołdat, który wymachując pistoletem zaczął szantażować mego ojca, domagając się wódki. Awantura miała drastyczny ciąg dalszy, ale nie pora do tego wracać.
Przejdźmy zatem do horroru w kinie...

Sekunda dynamitu

Zanim zajrzymy pod podszewkę temu prężnemu filmowemu gatunkowi, jeszcze jedno wspomnienie. Trzy lata po wojnie oglądałem w kinie „Bajka” we Wrzeszczu ekranizację „Wielkich nadziei” Karola Dickensa, wyreżyserowaną przez Davida Leana. Kim był Dickens, wiedziałem. Nie wiedziałem jeszcze nic o sir Davidzie Leanie („Mostu na rzece Kwai” nie miał jeszcze w projektach). Ale to wtedy brytyjski artysta przestraszył mnie nie na żarty. Do tej pory mam w oczach scenę, w której dwunastoletni Pip biegnie przez zamglone wrzosowisko i nagle, jak spod ziemi, wyrasta przed nim zakuty w łańcuchy zbiegły galernik.

Byłem w wieku Pipa. Ujęcie trwało sekundę (a może nawet krócej) i wywoływało efekt piorunujący. Struchlałem i coś mnie ukłuło w dołku.

Tak to zapoznałem się w kinie ze strachem.

Stulecie symfonii grozy

Kwitnąca dzisiaj bujnie popkultura przywołała do kina potwory, Hitchcock co prawda zwykł był przypominać, że u braci Grimm „Jaś i Małgosia” pakują staruszkę do pieca.

Dziś jednak ekrany obsiadły żywe trupy, wampiry i zombi, tudzież seryjni mordercy i wszelakie inne łotry spod ciemnej gwiazdy. Najczęściej zresztą mało ważne jest, czy tego typu monstra chociaż w minimalnym stopniu kojarzą się koneserom horroru z kimkolwiek z naszego zakątka wszechświata. Wystarczy, że czcigodne potwory szczerzą kły, a z ich dłoni wyrastają widlaste szpony, wzorowane na pazurach wampira z „Nosferatu - symfonii grozy”.

Postaram się tu ograniczać do tytułów filmów dopuszczonych na publiczne ekrany. Zaznaczam to, ponieważ powstają także twory, które ze względu na nieobyczajność i brak cugli w scenach obscenicznych, dostępne są wyłącznie w obiegu podziemnym.

Z kolei mam pewien kłopot z filmami, w których zamieszanie sieją psychopaci i osobnicy cierpiący na zaburzenia umysłowe. Dewiacje jednak chciałoby się odłożyć na osobną półkę. Wszelako jest problem. Jak bowiem odnieść się do skomponowanej krystalicznie „Psychozy” Alfreda Hitchcocka?

Bezpieczny strach

Cokolwiek jednak byśmy tu nie napisali, miłośnicy makabry wzruszą obojętnie ramionami i w najlepszym razie powiedzą, że horror to przecież jedynie niewinna rozrywka i nie ma sensu wałkowanie kwestii strachu, kiedy mowa o „bezpiecznym strachu”.

Co więcej, wizerunki zwyrodnialców i upiorów bywają przedmiotem naukowych debat. Sęk co prawda w tym, że przy próbach definiowania horroru na gruncie porządku literackiego, zjawisko uczonym jak gdyby się wymyka. Filmoznawcy operują zręczną formułką: „Strach to jest to, co niepokoi z samej natury”.

Co by można na takie dictum powiedzieć? Chyba można zauważyć, że z ciągot do obcowania ze straszydłami na ogół z wiekiem się wyrasta.

Kino ponad literaturą

Inna rzecz, że nie odkrywamy tu w dziejach kultury niczego nowego. Legendarne poczwary i zmory, mity makabry czy koszmarne sny sięgają greckiej starożytności. Maria Janion tropy nowoczesnego horroru odnajdywała w romantyzmie. I tu - proszę o uwagę - pewna osobliwość. Albowiem prezentując swoje stanowisko w tej materii, profesor Janion nieoczekiwanie ponad literaturą postawiła kino. Oto jej stwierdzenie: „O fenomenie fantastyki romantycznej można dowiedzieć się czegoś ważnego nie tylko z lektury »Frankensteina« Mary Shelley czy nawet z »Doktora Jekylla i pana Hyde« Stevensona. Dowiemy się o nim przede wszystkim z kina”.

Mordercze demony

Anno Domini upływa sto lat od premiery wspomnianego niemieckiego filmu Friedricha Wilhelma Murnaua „Nosferatu - symfonii grozy”. Dzieło jest powszechnie uznawane za pierwszy filmowy horror z prawdziwego zdarzenia. Murnau dał początek niemieckiemu ekspresjonizmowi, chociaż wcześniej Robert Wiene stworzył „Gabinet doktora Caligari”, dzieło niemniej istotne (zaznaczając w finale filmu, że to opowieść szaleńca).

W nawiązaniu do głośnej - wydanej w roku 1952 w Paryżu - książki Lotte H. Eisner „Ekran demoniczny”, Maria Janion zwróciła uwagą na motto, w którym widnieją następujące słowa Leopolda Zieglera: „Niemiec jest bardziej niż ktokolwiek inny »człowiekiem demonicznym«”.

Pani profesor zwróciła też uwagę na harce demonów w poemacie Juliusza Słowackiego „Król-Duch”: „Jest w nim wszystko, co kto chce, jeśli chodzi o dziedzinę wyobrażeń fantastycznych. I reinkarnacje, i sny, i przywidzenia, i gorączkowe zwidy, i opętanie, i coś takiego, że kiedy Król-Duch spał w ciele, to wyszedł jego duch i zaczął mordować...”.

Kategorie kina strachu i grozy

Zasadnicza ewolucja gatunku rozpoczęła się około roku 1960. W leksykonach filmowych do roku 1990 odnotowano metryczki 500 filmów grozy. Horror zaczął zdobywać autonomię Nurt ten rozkwita w przepastnej masie odmian i subgatunków.

Prób ich sklasyfikowania (nierzadko sprzecznych) istnieje tyle, ilu istnieje ekspertów. Za kamień milowy gatunku uznawana jest „Noc żywych trupów” George Romero.

W katalogach kina grozy wyróżnia się co najmniej paręnaście kategorii: Horrory psychologiczne (z „Psychozą” Alfreda Hitchcocka na czele); osobno szufladkowane są horrory psychologiczne z rysem surrealistycznej paranoi („Dziecko Rosemary” Romana Polańskiego). Horrory biologiczne („Mucha” Davida Cronenberga); filozoficzne („Lśnienie” Stanleya Kubricka); okultystyczne („Omen” Richarda Donnera), sataniczne („Egzorcysta” Williama Friedkina, z muzyką Krzysztofa Pendereckiego). Szufladkę „Gore” otwiera film Mario Bavy „Demony”. Szufladkę „Slasher” - „Teksańska masakra piłą mechaniczną” Tobe Hoopera.

W końcu lat sześćdziesiątych pojawił się nurt „Zombi” (krwawa fala), zapoczątkowany przez wspomnianą „Noc żywych trupów” i twórczo kontynuowany przez Wesa Cravena w filmach „Wzgórza mają oczy” oraz w „Koszmarze z ulicy Wiązów”.

Zmyślenia jałowej wyobraźni

Kolejne dekady tylko niekiedy przynosiły w miarę świeże obrazy grozy. Brian De Palma w filmie „Carrie” (według powieści Stephena Kinga) forsował moce telekinezy. Tobe Hooper nakręcił „Ducha” w duchu kina „nowej przygody” (dzięki producenckiemu wsparciu Stevena Spielberga). Coraz rzadziej pojawiały się oryginalne podejścia do strachu. Na kanibala Hannibala Lectera w „Milczeniu owiec” Jonathana Demme trzeba było czekać do roku 1991.

Horror dzisiaj czai się nie tylko w leśnych mrokach i dziko zarośniętych parkach, lecz za każdym narożnikiem wielkiego miasta. Ostatnio modny robi się horror feministyczny (silna kobieta kładzie na łopatki toksycznego partnera). A jednak dzisiejsze kino grozy coraz częściej rozczarowuje. Bezpieczny strach intryguje coraz rzadziej. Coraz rzadziej publiczność szokują zmyślenia jałowej wyobraźni, pomysły pozbawione drugiego dna i logiki, chociaż logika akurat nie musi być warunkiem powodzenia filmowego horroru. Tylko że w horrorach standardowych nadużywa się bez żenady symboliki prymitywnej, masek z teatru Sofoklesa, rozwiązań wedle niezawodnej reguły Deus ex machina. To zresztą jedna z zagadek utrzymującego się bez przerwy silnego zainteresowania horrorami, owa gotowość do delektowania się krwiożerczą makabrą, a często też obrzydliwym plugastwem.

Repertuarowe ciasteczka

Potężna inwazja horroru się nasila. W minionym półroczu repertuar polskich kin zdominowała seria dziesięciu filmów grozy. Uwagę recenzentów zwrócił - pewnie dlatego, że został nagrodzony w Cannes Złotą Palmą - body horror „Titane” w reżyserii Julii Ducournau. Dzieło jest miksturą horroru gore z queero i z kinem fantasy. Otóż do obejrzenia „Titane” nie zachęca Barbara Kosecka w miesięczniku „KINO”, która w recenzji napisała: „Bezlitosna eksploracja ludzkiego ciała i trudne do zniesienia sceny przemocy i autoagresji. Istotą tego filmu jest przekraczanie granic biologii, płci czy - trudno użyć mniej wzniosłego określenia - człowieczeństwa”.

Z kolei w hollywoodzkiej „Podpalaczce”, horrorze na podstawie powieści Stephena Kinga, młoda dziewczynka posiada od dziecka nadprzyrodzone moce pirokinezy. Wznieca ognień siłą woli. („X-Men dla ubogich - stwierdzają recenzenci). Natomiast w brytyjskim horrorze „Naznaczona”, opętana przez demony nastolatka upiera się, że jej ciało już nie należy do niej, lecz służy sile wyższej.

I tak w co drugim ekranowym horrorze. Sęk w tym, że ilość jakoś nie przechodzi w jakość. Włoski „Bunkier strachu”, austriacki „Lucyfer”, tudzież „Smutek” z Tajwanu przemknęły przez polskie kina niezauważone. W horrorze „Men” nieboszczyk odwiedza owdowiałą żonę i zaklina się, że jest nieboszczykiem. W obrazie spod podgatunku slasher, zatytułowanym „X”, grupka wyluzowanej młodzieży jedzie na wieś kręcić film porno. W chwilach przestoju sami oddają się igraszkom w tym stylu, budząc zazdrość lokalnej stetryczałej pary, toteż na ekranie nie obejdzie się bez tryskania strumieni posoki. A recenzent zachwycony akcją „filmu w filmie” powiada, że reżyser znalazł złoty środek, który mu pozwala zjeść ciastko i nadal mieć ciastko.

Nie wszyscy recenzenci gustują podobnie. O 90-minutowym horrorze „The Long Night” ktoś napisał, że owszem, straszy, tylko że jest to film o półtorej godziny za długi.

Za progiem nowe masakry

Słychać o kolejnej porcji szykowanej przez niestrudzonych fabrykantów grozy. Niecierpliwie czekamy na amerykańską „Żądzę krwi”, włoskie „Nie zabijaj mnie”, hiszpańskie „Odludzie” i inne - równie apetyczne - ciacha światowego horroru. Na czoło wysuwa się remake nieśmiertelnej „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną”, a także nowe dzieło Davida Cronenberga pod wyrazistym tytułem „Body horror, cielesny horror”.

Do niedawna - mimo jawnego kryzysu w kinie grozy - można było sądzić, że świat realny powoli mądrzeje. I że wreszcie „zimna wojna” na przykład to już pojęcie z zamierzchłej bezpowrotnej przeszłości. Tymczasem horror bezpieczny okazuje się dzisiaj li-tylko infantylnym upodobaniem pewnego odłamu kinowej publiczności.

Rzeczywistość zaczęło oblekać wojenne horrendum najczarniejsze z czarnych. Real stanął w obliczu grozy, jakiej świat jeszcze nie doświadczył. Ciekawe, co na to spece od filmowej zabawy grozą?

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki