Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sekrety rodziny pana Franciszka

Dorota Abramowicz
Szczęśliwa rodzina Wilgorskich , jeszcze w komplecie . Anna i Franciszek siedzą, za nimi od lewej dzieci: Małgorzata, Franz, Truda, Bernard i najmłodszy Gerard
Szczęśliwa rodzina Wilgorskich , jeszcze w komplecie . Anna i Franciszek siedzą, za nimi od lewej dzieci: Małgorzata, Franz, Truda, Bernard i najmłodszy Gerard archiwum prywatne
Z pięciorga dzieci Franciszka jeden syn zginął w Szymankowie, dwóch ocalało ze Stutthofu, a córka wywołała skandal, wiążąc się z żonatym polskim lotnikiem. O losach rodziny Wilgorskich i jej nierozwiązanych tajemnicach pisze Dorota Abramowicz

Zobacz także:Kobieta, która obiegła pół świata
Zdjęcie z lat 30. ubiegłego wieku. Rodzice - Franciszek Wilgorski i jego żona Anna siedzą w środku. Wokół ustawiły się dorosłe już dzieci. Córki: młodsza Małgorzata, która po wojnie zaginęła bez śladu, i starsza Gertruda, zamordowana pół wieku później przez nieznanego sprawcę w sopockim mieszkaniu.

Są też trzej synowie. Franciszek, dla odróżnienia od ojca zwany Franzem, piłkarz Gedanii, więziony w Stutthofie. Bernard, także piłkarz, który strzelił sobie w stopę, by nie pójść do Wehrmachtu, i też trafił do obozu. Z prawej strony stoi najmłodszy Gerard. Był jedynym synem Franciszka, mówiącym przed wojną po polsku. Został zabity kilka godzin przed rozpoczęciem II wojny światowej na stacji w Szymankowie.

Zdjęcia rodziny Wilgorskich przyniosła do Marka Knoblaucha, właściciela antykwariatu Starocie w Sopocie, sąsiadka, Joanna Podsiadło.

- Nie ma już nikogo, kto mógłby opowiedzieć o dziadku Franciszku i jego dzieciach - mówi pani Joanna. - Zostałam tylko ja, właściwie obca osoba.

Jako dziecko Joanna siadała na kolanach dziadka Franciszka i słuchała historii rodzinnych. Zapamiętała też opowieści Bernarda, który przez ponad dwadzieścia lat, aż do śmierci, był partnerem jej matki. To ona zabrała listy i fotografie z domu ciotki Trudy po jej tragicznej śmierci.

Przeglądam zdjęcia, spisuję wspomnienia Joanny. Pytam historyków o Franciszka i jego dzieci. Próbuję odkryć tajemnice pewnej gdańsko-sopockiej rodziny...

Jak Marian uczył Trudę mówić po polsku

W przedwojennym, gdańskim domu Anny i Franciszka, pracownika Poczty Gdańskiej (Joanna pamięta plakietkę poczmistrza z imieniem i nazwiskiem dziadka), tylko rodzice rozmawiali między sobą po polsku. Dzieci, urodzone na początku XX wieku, zniemczyły szkoła i podwórko.

- Gertruda, urodzona prawdopodobnie w 1903 albo 1904 roku, musiała najpierw się zakochać, by poznać język polski - mówi Joanna. - Jako obiekt swoich uczuć wybrała nie byle kogo, bo samego kapitana, pilota obserwatora Mariana Jarosława Trawińskiego, zastępcę dowódcy 2 Morskiego Dywizjonu Lotnictwa. Zapamiętałam go jako bardzo kulturalnego, starszego pana.

Jedyny na Pomorzu Morski Dywizjon Lotnictwa "MDLOT" stacjonował przed wojną w Pucku. Trawiński miał doświadczenie lotnicze. Brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej, a w pracy z 1933 roku "Ku czci poległych lotników" występuje on jako bohater, który skutecznie ostrzeliwał sowieckie samoloty z gondoli balonu obserwacyjnego.

Przeczytaj też: Sekrety ulicy Mariackiej
Wiadomo, że Marian był żonaty, gdy zakochał się w ciemnowłosej gdańszczance. Z żoną nie miał dzieci. - Jego decyzja o związku z panną Wilgorską wywołała wśród wojskowych w Pucku skandal obyczajowy - twierdzi Marek Knoblauch, powołując się na opowieści dziadka Brunona Zimmocha, który przed wojną też służył w puckim dywizjonie.

Jak przełożeni zareagowali na romans zastępcy dowódcy Morskiego Dywizjonu Lotnictwa z mówiącą jedynie po niemiecku gdańszczanką? Czy nie obawiali się, że Gertruda może być niemieckim szpiegiem?
Prawdopodobnie polski kontrwywiad dokładnie sprawdził Wilgorskich. I nic na nich nie znalazł.

- Gertruda należała do klubu Polonii gdańskiej - Gedanii, a jej ojciec udzielał się w polonijnych organizacjach - mówi dr Elżbieta Grot, kierownik oddziału Muzeum Stutthof w Sopocie, badająca dzieje Polonii gdańskiej i sopockiej. - Franciszek senior należał do Zjednoczenia Zawodowego Polskiego, kierowanego przez Antoniego Lendziona, do Towarzystwa Ludowego, organizacji oświatowej i patriotycznej. Był także członkiem Gminy Polskiej.

W biogramach przedstawicieli gdańskiej Polonii, sporządzonych przez Witolda Kledzika i znajdujących się w gdańskiej bibliotece PAN, można znaleźć także informacje o trzech synach Franciszka. Franciszek junior, urodzony w 1906 r., był pracownikiem Polskich Kolei Państwowych, należał do Gminy Polskiej i Związku Polaków. Jego nazwisko wymieniane jest wśród najlepszych piłkarzy Gedanii, którzy zakwalifikowali się w 1924 r. do gdańskiej klasy B i awansowali w ciągu jednego sezonu do A klasy. W 12 spotkaniach odnieśli 11 zwycięstw, strzelając Niemcom 55 bramek i tracąc zaledwie 11. Dwa lata później Gedania była już mistrzem A klasy i weszła do Ligi Gdańskiej. Wreszcie - ku wściekłości Niemców - zdobyła puchar.

Bernard , rocznik 1905, ożenił się z Niemką. Miał z nią dwoje dzieci - Brygitte i Witolda.

- On też grał w piłkę nożną w Gedanii - mówi Joanna Podsiadło. - Z uśmiechem wspominał, jaką złość na trybunach zajmowanych przez Niemców wzbudzały zwycięstwa polskich piłkarzy.

W grze w barwach polskiego klubu nie przeszkadzała braciom nieznajomość języka polskiego. Ale czy to dziwi dziś kibiców polskich klubów?

Tylko najmłodszy, urodzony w 1919 roku Gerard mógł iść do szkoły polskiej.

- Gdańska Macierz Szkolna działała w Gdańsku dopiero od 1921 r. - wyjaśnia Elżbieta Grot. - Wcześniej język niemiecki był wszechobecny w Gdańsku.

Gerard, tak jak ojciec i starsze rodzeństwo, należał do Gedanii, Gminy Polskiej i Związku Polaków. Po skończeniu szkoły znalazł pracę na polskiej kolei. Z jego biogramu wynika, że zapisał się do Kolejowego Przysposobienia Wojskowego, branżowej organizacji paramilitarnej zrzeszającej pracowników PKP. - To była przykrywka przysposobienia wojskowego - tłumaczy Elżbieta Grot.

Gerard jako adiunkt, dyżurny ruchu, dostał skierowanie do bardzo dobrej pracy - na stację w Szymankowie.

Strzał w stopę

Część historyków twierdzi, że największa z wojen XX wieku nie zaczęła się na Westerplatte, ale w Szymankowie, wsi pomiędzy Tczewem a Malborkiem. Szymankowo, gdzie funkcjonowała polska placówka celna, należało do Wolnego Miasta Gdańska.

Gerard miał dyżur w nocy z 31 sierpnia na 1 września 1939 roku.

1 września o godzinie 4.20 na stację wjechał pociąg z przebranymi hitlerowcami. Równocześnie stację zaatakowały niemieckie bojówki. Polacy nie dali się zaskoczyć. Przestawili zwrotnicę, doprowadzając do wykolejenia pociągu, a wystrzelone przez nich rakiety sygnalizacyjne zaalarmowały saperów, czuwających przy moście w Tczewie. Żołnierze zdążyli wysadzić most.

Niemcy w odwecie zabili 21 inspektorów celnych i pracowników stacji. Najmłodszym zamordowanym był Gerard, który dopiero za 19 dni miał obchodzić dwudzieste urodziny.

Ciała zabitych wrzucono do wspólnego grobu. Postawili na nim tablicę: "Tu leży polska mniejszość narodowa". A potem urządzili na mogile śmietnik.

Gestapo zastukało do drzwi domu Wilgorskich następnego dnia po śmierci Gerarda. Pytali o Franciszka. Ojca czy syna? Joanna pamięta jak przez mgłę opowieści o tym, że szczęśliwym trafem dziadka w domu nie było. Wzięli za niego Franza.

Z biogramu przechowywanego w bibliotece PAN wynika, że Franciszek junior został aresztowany przez gestapo 2 września. Trafił do obozu w Stutthofie. Zwolniono go 23 stycznia 1940 r. i powołano do Wehrmachtu. Zagadkowa sprawa - udało mu się uniknąć wojska, wyjechał jako pracownik przymusowy do Niemiec.

W domu Wilgorskich mówiło się o "ucieczce" juniora. Pomógł jakiś znajomy? Dał fałszywe papiery? A może Franza specjalnie wysłała na zachód podziemna organizacja walcząca z Niemcami? To nie pierwsza tajemnica, skrywająca losy dzieci Franciszka.

Powołanie do wojska dostał też Bernard. Nie chciał się bić za "Wielką Rzeszę". Pożyczył broń i strzelił w palec u stopy.
Niemcy nie wybaczyli. Aresztowali Bernarda i wysłali go do obozu. - Opowiadał, że był jednym z pierwszych więźniów - wspomina Joanna. - Budował Stutthof.

Życie Bernarda uratowała... zdrada. Jego niemiecka żona jeszcze przed wojną została kochanką jakiegoś ważnego esesmana. Po 1 września już oficjalnie opuściła niepewnego rasowo męża, zabierając dzieci. Jednak nieco sentymentu do przystojnego Bernarda w niej zostało, bo ostatecznie wybłagała u kochanka wstawiennictwo za mężem.

- Wyszedł z obozu, ale do wojska już nie poszedł - mówi Joanna. - Co robił? Wydaje mi się, że pracował w jakiejś knajpie jako kucharz. Ale pewna nie jestem.

Tajemnica zdjęcia z Belgradu

Niewiele wiadomo o życiu Wilgorskich w czasie wojny. Przed 1945 rokiem z rodziny zniknęła najmłodsza Małgorzata. Być może wyszła za mąż, wyjechała, być może zmarła. Przy Joannie nigdy o niej nie opowiadano.

Truda i Marian Trawiński to kolejna zagadka. Jeszcze przed wrześniem 1939 r. żyli jak małżeństwo. Po wojnie para zamieszkała w Sopocie. A w czasie wojny? Trawiński po wyzwoleniu używał również nazwiska Brochwicz. Czyżby była to pamiątka po okupacji?

Dziadkowie - ludzie, jak na owe czasy już starsi - jakoś przetrwali. Franz na pewno był w Niemczech. Bernard kucharzył. Ale czy tylko?

Wśród zdjęć uratowanych przez panią Joannę jest fotografia przedstawiająca Bernarda z ładną kobietą. Przez jakiś czas Joanna myślała, że to przedwojenna podobizna niewiernej żony Bernarda. Potem jednak odczytała napis na odwrocie: "Belgrad 17.09.1944". Co gdańszczanin robił pod koniec wojny na Bałkanach? I to w tak ważnym dla tego miasta momencie?

Atak na Belgrad 3 Frontu Ukraińskiego Armii Czerwonej i oddziałów jugosłowiańskich partyzantów, pod wodzą Josipa Broza Tity rozpoczął się 6 września 1944. Jedenaście dni później Bernard w cywilnym ubraniu pozuje do romantycznego zdjęcia... W mieście w tym czasie trwały zacięte walki.

- Nie był żołnierzem, bo nie miał munduru - zastanawia się Elżbieta Grot. - Może wypełniał tajną misję? Przed wojną mógł przejść szkolenie w Kolejowym Klubie Sportowym... A może był cichociemnym?
Sprawdziłam - Bernarda Wilgorskiego nie ma na liście cichociemnych.
Garnizon niemiecki bronił się w Belgradzie aż do 20 października 1944. Jedno jest pewne - w 1945 roku, po wyzwoleniu, Bernard był już w Gdańsku.

Jego żona z kochankiem uciekła do Niemiec. Osobno uciekły także dzieci - pełnoletnia już Brygitta i młodszy Witold.

W Niemczech został też Franz. Przerzedzona rodzina Wilgorskich zamieszkała w Sopocie, w pięciopokojowym mieszkaniu przy ul. Kazimierza Wielkiego.

Umieranie pamięci

Mama Joanny, pani Wiesława, pracowała w latach 60. w sopockich Delikatesach. Miała małą córeczkę, przeżywała rozpad małżeństwa z jej ojcem. Nie mogła nie zauważyć, że szpakowaty magazynier, który - jak usłyszała od koleżanek - jest sędzią piłkarskim, okazuje jej coraz większe zainteresowanie.

- Bernard był ponad 20 lat starszy od mamy - opowiada Joanna. - Po wojnie ożenił się po raz drugi, ale nie mieli dzieci i ten związek zakończył się rozwodem. Kiedy zamieszkał z nami, miałam 2,5 roku. Nigdy się nie pobrali, ale byli z mamą przez kilkadziesiąt lat aż do jego śmierci. Mówiłam do jego rodziców "babciu" i "dziadku", stałam się tak naprawdę jedynym dzieckiem w rodzinie.

Dziadek palił cygara i opowiadał ciekawe historie. Babcia milczała. Joanna nie pamięta, by w domu dziadków Wilgorskich mówiono o Gerardzie. Może starano się nie poruszać tego tematu przy obcym dziecku, może był zbyt bolesny...
Za to pieczołowicie przechowywano zdjęcia najmłodszego - z Pierwszej Komunii Świętej, wśród bliskich. I te zrobione po wojnie, z nową mogiłą na cmentarzu w Gdańsku.

Dzieci Bernarda żyły w Niemczech. Brygitta wyszła za mąż, mieszkała w Bremen, trochę pomagała rodzinie ojca w trudnych powojennych latach. Witold pływał na statkach jako mechanik. To jemu Joasia zawdzięczała swój nastoletni "skarb" - pierwszą w Sopocie płytę Janis Joplin.

Gertruda z Marianem zamieszkali w lokalu nad rodzicami. Z czego żyli? W archiwum pozostawionym przez Gertrudę zachowały się zdjęcia plakatów z przełomu lat 50. i początku 60., zapraszających na występy "znanego iluzjonisty profesora Jaro". Na fotografiach widać też Trawińskiego-Brochwicza, pokazującego sztuczki w konsulacie szwedzkim w Gdyni. I wpatrującego się z uczuciem w postawną, ciemnowłosą kobietę.

- Wiem, że ją bardzo kochał - opowiada Joanna. - Nie mówił do niej inaczej niż "moja ty kochana Trudko". Zostali ze sobą, chociaż bez ślubu, do końca. Zmarł pod koniec lat 60., został pochowany na cmentarzu w Sopocie.

To była długowieczna rodzina. Babcia Anna dożyła prawie 90. Dziadek po jej śmierci poszedł się napić z kolegami i doznał wylewu. Jeszcze rok leżał w łóżku, nim odszedł. Bernard, schorowany po pobycie w obozie, zmarł na serce w 1977 r., w wieku 72 lat.

Strażniczką rodzinnej pamięci pozostała Gertruda.

- Zawsze elegancka, z makijażem, kobieta z klasą - wspomina Joanna. - Miała swoje grono przyjaciół, ale wobec obcych była nieufna.

14 grudnia 1984 r. zamordowaną Gertrudę Wilgorską odnaleziono w jej sopockim mieszkaniu przy ul. Kazimierza Wielkiego. Musiała znać mordercę, bo wpuściła go do domu.

Joanna mówi, że zabójcy nigdy nie złapano.

Znalezienie śladów tamtej zbrodni jest niełatwe. W archiwum KWP w Gdańsku akta spraw dawnych przechowuje się tylko przez ćwierć wieku. Na szczęście dłużej niż archiwum działa ludzka pamięć

Stanisław Ćwiek, wieloletni szef Wydziału Kryminalnego i późniejszy zastępca komendanta wojewódzkiego policji w Gdańsku, pytany o morderstwo sprzed 27 lat po chwili namysłu mówi: - Byłem tam. Pamiętam zegar z kukułką, obciążnikami, stare meble tego mieszkania. Ta sprawa nie została wykryta. Mieliśmy podejrzanego, takiego łobuza, przypominam sobie nawet jego imię i nazwisko. Myślę, że jeszcze żyje. Znał tę panią, musiał ją podejść. Niestety, nie udało się zebrać dowodów, pozwalających na postawienie go w stan oskarżenia.

Trudę pochowano na cmentarzu w Sopocie, obok Mariana. Joanna zapłaciła za utrzymanie grobów przez 20 lat. Niestety, okazało się, że przed terminem ktoś zlikwidował mogiły. Nie ma też już śladów grobów dziadków Wilgorskich.

Umierają ludzie, umiera pamięć. Dlatego opowiedziałam wam o dzieciach Franciszka...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki