Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rynek pracy w czasie koronawirusa. Mec. Grzegorz Ilnicki: Są branże, gdzie zysku nie ma, ale i pracodawcy, którzy tną płace „bo mogą”

Jacek Wierciński
Jacek Wierciński
Gospodarka to naczynia połączone, które raz przecięte niekoniecznie po chwili tak łatwo się ze sobą połączą - mówi mec. Grzegorz Ilnicki
Gospodarka to naczynia połączone, które raz przecięte niekoniecznie po chwili tak łatwo się ze sobą połączą - mówi mec. Grzegorz Ilnicki 123rf
Brakuje realnego wsparcia dla osób tracących pracę. Bezwarunkowego i natychmiast. Tego po prostu nie ma – alarmuje mec. Grzegorz Ilnicki, specjalista prawa pracy z kancelarii AVAL-CONSULT w rozmowie z Jackiem Wiercińskim. Wskazuje też na inne paradoksalne rozwiązania zastosowane w rządowych Tarczach Antykryzysowych.

Minął już ponad miesiąc od momentu ogłoszenia 14 marca 2020 roku w naszym kraju stanu zagrożenia epidemicznego. Jak możemy z dzisiejszej perspektywy zdiagnozować kondycję i stan polskiego rynku pracy?
Wszyscy zwalniają.

Wszyscy?
Prawie. Za wyjątkiem poszczególnych branż, które są „uprzywilejowane” bo ich usługi są i będą po prostu zawsze potrzebne albo mają swoją określoną specyfikę - na przykład w branży budowlanej nie ma znacznego spadku zatrudnienia czy w handlu materiałami budowlanymi, ludzie robią remonty.

Chcąc nie chcąc, mają więcej czasu...
No tak, ale niesamowite jest, że w ciągu miesiąca może dojść do absolutnej zmiany sytuacji i układu sił.

Wcześniej dyskutowaliśmy o warunkach i stabilności pracy, podziale zysków między biznes, a pracowników i podobnych rzeczach. Dziś jest wiele branż, w których zysku po prostu nie ma - mówimy tu o olbrzymiej części gastronomii, hotelarstwie i generalnie usługach. Z drugiej strony nie brakuje pracodawców, którzy sytuację zwyczajnie wykorzystują i, choć przychody im nie spadły, obniżają płace „bo mogą” - przy obecnym kryzysie bowiem nikt nie będzie miał odwagi upomnieć się o swoją sytuację.

Ludzie boją o pracę, pojawia się lęk o przyszłość, niepewność, coś czego w ostatnich latach tak bardzo nie doświadczaliśmy. Oferty pracy były często marnej jakości, w kiepskich warunkach, ale jednak były. Problemem była źle i nieadekwatnie wynagradzana praca, folwarczne warunki, ale dziś nawet jej zaczyna brakować. To nie jest tak, że gdy rząd pozwoli wchodzić do centrów handlowych i „odwiesi” pewne branże to ucierpi tylko branża turystyczna. Gospodarka to naczynia połączone, które raz przecięte niekoniecznie po chwili tak łatwo się ze sobą połączą.

No właśnie, premier mówi o „odmrażaniu gospodarki”. Na stole są właśnie m.in. dopuszczenie większej liczby klientów w sklepach, otwarcie galerii handlowych ze znacznymi ograniczeniami, uruchomienie niektórych usług – np. działalności zakładów fryzjerskich czy kosmetycznych. Jak Pan ocenia ten pomysł, złapiemy wiatr w żagle i gospodarczo szybo wrócimy do zdrowia?
W niektórych branżach tak, bo ludzie dalej potrzebują i będą potrzebować fryzjera, choć część może chodzić tam z obawami, a niektórych niebawem nie będzie na to stać, ale to osobny wątek. Jednak są i takie branże, w których możemy o tym zapomnieć jak hotelarstwo czy turystyka. To takie oczywiste odpowiedzi, ale skali problemu dziś nie znamy. Są firmy szkoleniowe, których przychody obecnie są zerowe albo bardzo spadły. Chcąc się utrzymać na rynku, próbują przenosić się do sieci, wdrażają narzędzia e-learningowe, ale biznes tnie koszty.

Nawet, hipotetycznie, zakładając, że uporamy się z tą epidemią w pół roku, to wcale nie oznacza, że w siódmym miesiącu wszyscy zaczną realizować zaległe szkolenia. Absolutnie nie. Po tym wstrząsie będzie cała lista rzeczy do zrobienia, często istotniejszych, bardziej niezbędnych w bieżącej działalności niż inwestowanie w dalekosiężny rozwój. Nie będzie otwierania nowych placówek, szkolenia pracowników, rekrutacji, firmowe budżety na cele inne niż te podstawowe będą zamrażane… Będzie zupełnie inaczej.

W najlepszej sytuacji będą chyba fabryki, szczególnie te będące częścią globalnych koncernów. Jeżeli popyt na ich towary nie spadnie, to będą działały dalej bez zakłóceń. Wirus spowodował kompletne zaburzenie pewnej, względnej harmonii z jaką mieliśmy do czynienia na rynku pracy. Zapłacą za to i pracodawcy i pracownicy, ale pracownicy najszybciej bo pierwsza reakcja firm często uderza właśnie w pracowników.

Trzymając się tematu pracowników. Hasło „Zostań w domu!” zyskało olbrzymią popularność, jednak tak naprawdę tylko niewielka część społeczeństwa może faktycznie pracować z własnego mieszkania. Czy ci którzy muszą normalnie przychodzić do pracy powinni wiedzieć, że pracodawca ma np. obowiązek zapewnienia im maseczek czy środków ochronnych?
Rozporządzenie nie nakazuje nosić w pracy maseczek, jeżeli zachowany jest 2-metrowy odstęp, a więc wtedy takiego obowiązku nie ma. Jeżeli praca świadczona jest na zewnątrz to tak, ale dziś przyszedł do mnie kurier z przesyłką i oczywiście bez maseczki. Są tacy, którzy kupują je za własne pieniądze i na własną rękę. Dotyczy to niestety także lekarzy. Zresztą o czym my mówimy? Jeżeli o maseczkach chirurgicznych, to trzeba je zmieniać co godzinę, więc pracodawca powinien ich zapewnić 8 dziennie na każdego pracownika, a w to nie wierzę.

Wcześniej mówił pan o firmach, które ścinają płace „bo mogą”. Słyszałem o takich, gdzie tuż przed świętami informowano pracowników o obniżkach wynagrodzeń, ale znam też osoby, które pracowały na umowach cywilno-prawnych nazywanych „śmieciówkami” i z dnia na dzień zostali bez pracy. W kogo najmocniej uderzył wirus?
Nie wierzę, że obecnie można się kompetentnie wypowiedzieć na ten temat. Trzeba badań. Teraz możemy dyskutować głównie na poziomie anegdoty. To raczej nie jest powszechna wiedza, zresztą wycinkowa i raczej przytaczana w formie ciekawostki, ale kryzys nie uderzył w przedsiębiorców, opróżniających szamba, najczęściej na przedmieściach przy domkach jednorodzinnych. Oni mają się świetnie. Dlaczego? Ludzie zamknięci w domach, niechodzący do pracy, częściej korzystają z własnych toalet. To nie żart, to po prostu pokazuje, jak bardzo zmienia się gospodarka i jak wiele paradoksów jest przed nami.

Ja z kolei zapłacę pewnie wyższe rachunki za prąd, ale wracając do szerszego obrazu, jak ocenia Pan reakcję rządu na kryzys? Tarcza Antykryzysowa i Tarcza Antykryzysowa 2.0 wystarczą czy czegoś im brakuje?
Brakuje realnego wsparcia dla osób tracących pracę. Bezwarunkowego i natychmiast. Tego po prostu nie ma, a przecież jest to potrzebne tutaj i teraz. Od razu. Zamiast powolnej dyskusji w rządzie czy zasiłek dla bezrobotnych podnieść do 1000 lub 1300 złotych, co oczywiście też jest potrzebne. Myślę, że na władzy zemszczą się teraz wszystkie niedotrzymane obietnice dotyczące „frankowiczów” i kredytów hipotecznych. Przy olbrzymiej potędze banków zwalniani z pracy czy ofiary obniżek wynagrodzeń znajdą się w potwornych sytuacjach. Zresztą to niesamowity mechanizm: rząd pozwala tak obniżyć wynagrodzenia, że w przepisach gwarantuje się tylko „nie mniej niż wynagrodzenie minimalne”, a zapomina o tych podstawowych największych obciążeniach jakimi są kredyty. Przecież to są olbrzymie obciążenia, których ludzie nie będą mogli udźwignąć.

Zapisy o pewnych rekompensatach jednak znalazły się w rządowym projekcie...
Tak, ale tu mamy kolejny paradoks: człowiek, który pracując na śmieciówce z dnia na dzień stracił pracę i w rezultacie środki do życia zostaje bez pomocy, a prawnik albo informatyk z własną działalnością gospodarczą może liczyć na rekompensatę, jeżeli przy zarobkach 15 tysięcy złotych, zanotował spadek dochodów o co najmniej 15 procent. Wtedy temu drugiemu należy się świadczenie „postojowe”.

Informatyk, prawnik czy lekarz o nieregularnych dochodach, któremu akurat w tym miesiącu dochód spadł, a w następnym znowu podskoczy, może liczyć na pieniądze. Pracownik najemny, któremu z dnia na dzień zawalił się świat – niekoniecznie. Nawet jeśli będzie mógł liczyć na 860 złotych zasiłku dla bezrobotnych, to te pieniądze nie wystarczają na przeżycie, a już zwłaszcza na zapłatę raty za kredyt.

Jako do prawnika specjalizującego się w prawie pracy, pewnie zgłaszają się już do Pana pracownicy z problemami wynikającymi z epidemii. Jakimi?
To są zwolnienia i brak jasności, dlaczego to ja jestem zwalniany, a nie ktoś inny, gdy likwidowana jest tylko część etatów. To brak pewności, że pracodawca wywiąże się ze swojego obowiązku, czyli na przykład zapłaci należną odprawę. Dostaję też mnóstwo technicznych pytań: czy muszę iść do pracy? Czy wolno mi pracować z domu? Ludzie się boją.

A o jakich prognozach na przyszłość możemy mówić? Przechorujemy tego wirusa w kilka miesięcy i wrócimy do „normalności”?
W niektórych branżach tak, w innych nie. To nie jest odpowiedź jakiej oczekuje dziennikarz, ale tak naprawdę nikt nie wie, co się wydarzy.

Marcin Samsel, ekspert ds. zarządzania kryzysowego, wykładowca Wyższej Szkoły Administracji i Biznesu w Gdyni, ocenia odmrażanie gospodarki:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki