Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rok 1945 w Gdańsku i Sopocie. Willa z wieżyczką przy Adolf Hitler-Strasse

Barbara Szczepuła
Anna i Józef  Lisińscy z Jadzią i Ania. Lata trzydzieste
Anna i Józef Lisińscy z Jadzią i Ania. Lata trzydzieste archiwum Anny Onyszko
Fraulein Rosenberg znała perfekt kilka języków, ale w żadnym nie zdołała się porozumieć z czerwonoarmistami. Nawet po rosyjsku. Nie chcieli słuchać, choć mówiła biegle językiem Puszkina i Tołstoja, ale czy język literacki przydaje się podczas walk ulicznych? Czy znajomość "Wojny i pokoju" mogła pomóc wykształconej Fraulein Rosenberg? Mimo wszystko usiłowała powiedzieć, że ona i te kobiety, które się znajdują w domu, są niewinne, ale co to znaczy "niewinne", gdy front przechodzi przez miasto?

Żołnierze rzucili się na stojącą w garnku na kuchni zupę, inni na kobiety, które się rozpierzchły, przerażone... W tym momencie - Bogu dzięki - pocisk walnął w dom, wszystko się zatrzęsło, z pełnego ornamentów plafonu posypał się gips, zadzwoniły kryształowe żyrandole, cienkie rosenthalowskie filiżanki wypadły z kredensu i rozbiły się w drobny mak, żołnierze chwycili pepesze i wyskoczyli na ulicę, za nimi biegły kobiety i dzieci, bojąc się, że lada chwila dom runie im na głowy.
Przez Adolf Hitler-Strasse ku Gdańskowi sunęły sowieckie tanki, słychać było strzały i krzyki. Wieżyczka pięknej willi, zaprojektowanej przez włoskiego architekta na początku wieku, legła w gruzach, ale co tam wieżyczka, nie czas żałować róż, gdy płoną lasy - mogła zacytować sentencję Słowackiego Anna Lisinski, która w 1933 roku kupiła ten piękny dom w Oliwie.
A może, myśląc o humorach Fortuny kierującej ludzkimi losami, widziała oczami wyobraźni słoneczny wrześniowy dzień 1939 roku, gdy tą samą ulicą, w przeciwnym kierunku, z Prus Wschodnich do Gdyni, sunęły niemieckie czołgi, samochody pancerne, ciężarówki i motocykle.

Tak wygląda piekło - mogła pomyśleć w marcu czterdziestego piątego roku Ania, 12-letnia córka Anny Lisinski, która z mamą, siostrą Jadzią, ciocią, kuzynkami i sąsiadkami oraz nauczycielką angielskiego, Fraulein Rosenberg, przesuwała się, wraz z tłumem innych kobiet i dzieci, w stronę Sopotu, kryjąc się przed sowieckimi żołnierzami, płacząc i modląc się na przemian. To padały, to biegły wśród strzałów, krzyków, dudnienia tanków, ryku katiusz, dymu i swądu dobywającego się z płonących budynków. Dlaczego w kierunku Sopotu? Nikt nie wiedział. Uciekały, bo przecież nie mogły siedzieć i czekać, aż je zgwałcą i zabiją. Ucieczka daje nadzieję, że uda się oszukać los i przeżyć, może dotrą gdzieś w bezpieczne miejsce, ale czy podczas wojny takie bezpieczne miejsce w ogóle istnieje?

W Sopocie zgubiła się Fraulein Rosenberg. Anna Lisinski z Anią i Jadwisią, z siostrą Józefą i jej córkami Ursulą i Else schowały się w piwnicy domu przy Rickertstrasse, która po wojnie będzie nosić imię Obrońców Westerplatte. Piwnicę wypełniały po brzegi wystraszone kobiety i dzieci. Jadły jakieś kartofle, gdy wpadli Rosjanie - Frau komm, Frau komm! - wyciągali kobiety, Jezu, jak one się darły, jak się opierały, wyrywały! Inne z kolei, otępiałe, zdruzgotane, szły jak owce na rzeź...
I niósł się ten okrzyk "Frau komm!" po całym Sopocie, słychać go było w sąsiednich domach, w których inni żołnierze wołali to samo do innych kobiet, słychać go było na eleganckiej Seestrasse, wśród kamienic przy Bismarckstrasse, wzlatywał nad ogrodami pięknych willi przy Hubertusalee i Bulowalee, nad domami przy Sudstrasse i Schulstrasse, gdzie także zdzierano majtki wywlekanym z piwnic kobietom.

Ojciec Ani, Józef Lisinski, pochodził z niezamożnej rodziny z Koźmina, miasteczka położonego niedaleko Poznania. Zawodu uczył się w Berlinie, w dobrej trzyletniej szkole krawieckiej. Gdy wrócił do Polski, stać go było - jak lubił mawiać - tylko na igłę. Ale że był młodzieńcem zaradnym i pracowitym, wkrótce kupił sobie maszynę do szycia marki Singer. - Gdzie się osiedlić na stałe? - zastanawiał się, szukając miejsca, w którym żyją ludzie bogaci i eleganccy, często zmieniający garnitury i płaszcze. Brał pod uwagę Szwajcarię i Wolne Miasto Gdańsk. Pod koniec lat dwudziestych otworzył mały zakład krawiecki w Langfuhr, przy głównej ulicy, tuż obok poczty. Początkowo firma miała tylko jedno okno wystawowe, za którym Józef Lisinski sam siedział przy maszynie, ale że garnitury wychodziły spod jego igły znakomite, wkrótce powiększył pracownię, zatrudnił krawców i zaaranżował drugą wystawę. Teraz zajmował się wyłącznie zaopatrzeniem. Z Łodzi przywoził grube flanele i cienkie wełenki, samodziały i tweedy, ciemne materiały na garnitury do biura i wizytowe, jasne na spodnie do gry w tenisa i na letnie spacery, sukna na wytworne jesionki, ciężkie palta zimowe i pelisy.

Annę Kaczykowską poznał na jakimś spotkaniu biznesowym. Jej ojciec miał w Wejherowie duży sklep z obuwiem, ona sama prowadziła świetnie prosperującą pasmanterię. Gdy wyszła za mąż za Józefa, sklep oczywiście sprzedała, bo nie było w zwyczaju, by mężatka zajmowała się interesami.

Oglądam zdjęcie zrobione u gdańskiego fotografa: Mała Jadzia siedzi obok mamy, przed nią otwarta książeczka, Ania, czyli Annamia, jak nazywano ją w rodzinie, trzymając w rękach piłkę, przytula się do ojca. Rekwizyty mają świadczyć o tym, że dzieci rozwijają się prawidłowo zarówno umysłowo, jak i fizycznie. Frau Lisinski ma ufryzowane włosy, długie kolczyki i kołnierzyk sukienki spięty broszką, którą dostała od męża na urodziny, zadowolony Herr Lisinski lekko się uśmiecha do obiektywu. Ot, szczęśliwa rodzina zamożnych obywateli Wolnego Miasta Gdańska.

Ania chodzi do polskiego przedszkola, zwanego wtedy ochronką, Jadzia do polskiej szkoły, która się mieści w budynku dzisiejszej Kurii Biskupiej. Dziewczynki z mamą i koleżankami na podwórku rozmawiają po niemiecku, z tatą po polsku. Ojciec nienawidzi Hitlera, a po lekturze "Mein Kampf" nabiera przekonania, że rządy "tego wariata" skończą się katastrofą. Na piętrze willi mieszka sublokator, pan Klisiak. Dopiero po wojnie Ania się dowie, że był pracownikiem polskiego kontrwywiadu wojskowego, tzw. Dwójki. Wyjechał w ostatniej chwili, 29 sierpnia władze Wolnego Miasta Gdańska zamknęły granicę z Polską.
- Ojciec czuł się Polakiem, był polskim patriotą - mówi mi dziś jego córka, Anna Lisińska-Onoszko, gdy pijemy kawę w jej domu w Oliwie. Jest to ta sama willa, którą jej matka kupiła przed zamążpójściem. Na ścianach w hallu wiszą dyplomy ojca ze szkoły krawieckiej w Berlinie i reklamy jego firmy w Wolnym Mieście Gdańsku. - Mama pochodziła ze zniemczonej rodziny kaszubskiej - ciągnie pani Anna. - Po polsku mówiła przed wojną słabo, narodowością nie zaprzątała sobie głowy. Jej siostra, Aleksa, która wyszła za mąż na Niemca Paula Hermanna i mieszkała w Marienwer

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki