W środę na biurko prokurator Marzanny Majstrowicz, kierującej Prokuraturą Rejonową Gdańsk Wrzeszcz, trafiło doniesienie o popełnieniu przestępstwa nieumyślnego spowodowania śmierci, podpisane przez Ryszarda Gajewskiego, męża zmarłej.
- Mama była sumiennym pedagogiem, poświęciła życie uczniom i swojej pracy - mówi syn, Bartosz Gajewski. - Gdyby tak samo sumiennie lekarze podeszli do niej w dniu zabiegu, pewnie nie doszłoby do tragedii.
O tym, że pani Jolanta od około pięciu lat zmagała się z białaczką, wiedziało niewielu znajomych. Bliscy mówią, że starała się trzymać chorobę w ryzach. Przestrzegała zaleceń, diety, ćwiczyła. I prawie do końca nie rezygnowała z pracy.
- Przeziębiła się jeszcze w listopadzie, prowadziła lekcje mimo przeciągającego się stanu podgorączkowego - wspomina syn. - Potem okazało się, że przyczyną nie było przeziębienie, ale atak białaczki. Przez okres przewlekły choroby mama się nie zgadzała na przeszczep szpiku kostnego, obawiając się ryzyka z tym związanego.
Do Kliniki Hematologii UCK pani Jolanta trafiła tuż przed świętami z rozpoznaniem kryzy blastycznej. Jej stan był poważny, a lekarze przeprowadzili wstępne rozmowy z mężem i synami pacjentki na temat przeszczepu szpiku.
Wieczorem, 27 grudnia, aby uchronić pacjentkę przed niepotrzebnym nakłuwaniem, lekarze zdecydowali o wkłuciu centralnym, czyli o wprowadzeniu cewnika przez naczynie krwionośne do dużej centralnej żyły.
Według męża zmarłej, pani Jolanta już podczas zabiegu skarżyła się lekarzowi na bóle w mostku. Gdy powiedziała, że czuje się tak, jakby to był zawał, usłyszała od anestezjologa, że jeśli z zawałem, to jest na złym oddziale.
- Lekarz miał dobre intencje - słyszę w UCK. - Próbował odwrócić uwagę pacjentki od dolegliwości, które mogą towarzyszyć wkłuciu.
Po zabiegu pani Jolanta czuła się coraz gorzej. Rozmawiając przez telefon z rodziną, opowiadała o braku reakcji personelu szpitala na jej skargi. Po niespełna godzinie doszło do zatrzymania akcji serca. Trafiła na OIOM. Mąż usłyszał później od lekarza dyżurnego, że podczas reanimacji wypompowano z opłucnej 2,5 litra krwi, która trafiła tam po uszkodzeniu naczynia krwionośnego w czasie zabiegu. Przyczyną zapaści nie był zawał, ale brak krwi, który spowodował, że serce nie miało czego tłoczyć.
Prof. dr hab. Maria Wujtewicz, kierownik Kliniki Anestezjologii i Intensywnej Terapii UCK, o lekarzu, który dokonywał wkłucia, mówi: - To bardzo doświadczona osoba, która wykonywała dziesiątki wkłuć. Zwłaszcza na hematologii jest to bardzo trudne zadanie. To inwazyjny zabieg, wymagający nadzoru i obserwacji. Niestety, wszędzie i zawsze może dojść do powikłań. To jest wliczone w ryzyko, szczególnie u osób obciążonych. A błędów nie popełnia ten, kto nic nie robi.
- Uważamy, że popełniono błąd, nie reagując na skargi mamy - twierdzi Bartosz Gajewski. - Ponadto naszym zdaniem, nie przestrzegano podstawowych procedur.
Więcej czytaj w czwartkowym papierowym wydaniu "Dziennika Bałtyckiego"
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?