Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rodzina zmarłej nauczycielki donosi do prokuratury na gdański szpital

Dorota Abramowicz
Jolanta Gajewska zmarła w UCK 30 grudnia
Jolanta Gajewska zmarła w UCK 30 grudnia Fot. Materiały rodzinne
Przez trzy dni, po zabiegu tzw. głębokiego wkłucia, który uszkodził naczynie, Jolanta Gajewska była nieprzytomna. Zmarła w Uniwersyteckim Centrum Klinicznym 30 grudnia ubiegłego roku. Według rodziny, śmierć szanowanej polonistki z gdyńskich Karwin została nieumyślnie spowodowana przez personel Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego.

W środę na biurko prokurator Marzanny Majstrowicz, kierującej Prokuraturą Rejonową Gdańsk Wrzeszcz, trafiło doniesienie o popełnieniu przestępstwa nieumyślnego spowodowania śmierci, podpisane przez Ryszarda Gajewskiego, męża zmarłej.
- Mama była sumiennym pedagogiem, poświęciła życie uczniom i swojej pracy - mówi syn, Bartosz Gajewski. - Gdyby tak samo sumiennie lekarze podeszli do niej w dniu zabiegu, pewnie nie doszłoby do tragedii.

O tym, że pani Jolanta od około pięciu lat zmagała się z białaczką, wiedziało niewielu znajomych. Bliscy mówią, że starała się trzymać chorobę w ryzach. Przestrzegała zaleceń, diety, ćwiczyła. I prawie do końca nie rezygnowała z pracy.

- Przeziębiła się jeszcze w listopadzie, prowadziła lekcje mimo przeciągającego się stanu podgorączkowego - wspomina syn. - Potem okazało się, że przyczyną nie było przeziębienie, ale atak białaczki. Przez okres przewlekły choroby mama się nie zgadzała na przeszczep szpiku kostnego, obawiając się ryzyka z tym związanego.

Do Kliniki Hematologii UCK pani Jolanta trafiła tuż przed świętami z rozpoznaniem kryzy blastycznej. Jej stan był poważny, a lekarze przeprowadzili wstępne rozmowy z mężem i synami pacjentki na temat przeszczepu szpiku.

Wieczorem, 27 grudnia, aby uchronić pacjentkę przed niepotrzebnym nakłuwaniem, lekarze zdecydowali o wkłuciu centralnym, czyli o wprowadzeniu cewnika przez naczynie krwionośne do dużej centralnej żyły.

Według męża zmarłej, pani Jolanta już podczas zabiegu skarżyła się lekarzowi na bóle w mostku. Gdy powiedziała, że czuje się tak, jakby to był zawał, usłyszała od anestezjologa, że jeśli z zawałem, to jest na złym oddziale.
- Lekarz miał dobre intencje - słyszę w UCK. - Próbował odwrócić uwagę pacjentki od dolegliwości, które mogą towarzyszyć wkłuciu.

Po zabiegu pani Jolanta czuła się coraz gorzej. Rozmawiając przez telefon z rodziną, opowiadała o braku reakcji personelu szpitala na jej skargi. Po niespełna godzinie doszło do zatrzymania akcji serca. Trafiła na OIOM. Mąż usłyszał później od lekarza dyżurnego, że podczas reanimacji wypompowano z opłucnej 2,5 litra krwi, która trafiła tam po uszkodzeniu naczynia krwionośnego w czasie zabiegu. Przyczyną zapaści nie był zawał, ale brak krwi, który spowodował, że serce nie miało czego tłoczyć.

Prof. dr hab. Maria Wujtewicz, kierownik Kliniki Anestezjologii i Intensywnej Terapii UCK, o lekarzu, który dokonywał wkłucia, mówi: - To bardzo doświadczona osoba, która wykonywała dziesiątki wkłuć. Zwłaszcza na hematologii jest to bardzo trudne zadanie. To inwazyjny zabieg, wymagający nadzoru i obserwacji. Niestety, wszędzie i zawsze może dojść do powikłań. To jest wliczone w ryzyko, szczególnie u osób obciążonych. A błędów nie popełnia ten, kto nic nie robi.

- Uważamy, że popełniono błąd, nie reagując na skargi mamy - twierdzi Bartosz Gajewski. - Ponadto naszym zdaniem, nie przestrzegano podstawowych procedur.

Więcej czytaj w czwartkowym papierowym wydaniu "Dziennika Bałtyckiego"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki