Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Robert Kwiatek: wywiad o przyjaźni, lojalności, fotografii i działalności w latach 80

Agnieszka Kostuch
Agnieszka Kostuch
Robert Kwiatek, archiwum prywatne
Z Robertem Kwiatkiem, niegdyś fotoreporterem, jeszcze wcześniej aktywnym przedstawicielem antykomunistycznej opozycji, rozmawialiśmy o podziemnej działalności w latach 80 XX w. Nie mogło zabraknąć tematu fotografii.

Robert Kwiatek — fotograf i działacz antykomunistycznej opozycji

Aktywnie działał Pan w organizacjach antykomunistycznych. Mógłby nam Pan opowiedzieć, jak to wszystko się zaczęło?

W dzieciństwie trenowałem łyżwiarstwo figurowe. Uczęszczałem na treningi, które miały miejsce w Hali Olivia. Tam też odbywał się zjazd „Solidarności”, podczas którego poczułem powiew wolności i czuję go do dzisiaj.

Drugim momentem, który utkwił mi w pamięci, był wybuch stanu wojennego. Tata zawiózł mnie na trening. Na ulicach było pusto, podobnie jak przed halą. Nagle wybiegła pani z portierni i krzyknęła, że „wybuchła wojna”. Wróciliśmy z tatą do domu. W drodze powrotnej mijaliśmy kolumny wozów pancernych, radiowozy. Rodził się we mnie wewnętrzny bunt. Pamiętam, jak szedłem ulicą i zbliżało się sześciu zomowców z karabinami. Każdy ustępował im miejsca, a ja udawałem, że ich nie widzę, więc musieli mnie obejść dookoła i się rozdzielić.

Do 1983 roku jedynie brałem udział w manifestacjach, walkach, ale nie prowadziłem zorganizowanej działalności. W 1984 roku postanowiłem zacząć działać. Założyłem organizację podziemną – Tajną Organizację Młodzieży.

Kto do niej należał?

Osoby, które w niej działały, były związane ze Szkołą Podstawową Sportową 35. Zaangażowali się też koledzy z mojego osiedla. Zajmowaliśmy się produkowaniem plakatów, pieczątek, malowaliśmy hasła m.in. na szkołach. Doszło jednak do wpadki. Złapano chłopaka, który działał w organizacji. Po nitce do kłębka trafiono do mnie.

Wiedziałem, że taka sytuacja może się zdarzyć, bo jeden z sąsiadów, wtedy pułkownik MO, przekazał mojemu tacie, że mogę mieć rewizję. Schowałem wiele rzeczy, które mogłyby przynieść kłopoty. Przez długi czas nic się nie działo.

Gdy byłem w ósmej klasie, przyjechało czterech ubeków, którzy zabrali mnie ze szkoły do domu i zrobiono rewizję. Znaleźli jedynie farby, pojedyncze ulotki i jakieś gazetki. Nie mieli żadnych dowodów, na to, co robiłem. Byłem nieletni, więc nie mogli wyciągnąć żadnych konsekwencji. Zlikwidowałem jednak wspomnianą organizację.

Potem próbowałem się skontaktować z Federacją Młodzieży Walczącej. Udało mi się to pod koniec 1986 roku — namiary podała mi jedna z zaprzyjaźnionych nauczycielek. Rozpoczął się nowy rozdział mojej działalności.

Czym się Państwo zajmowali?

Jak dołączyłem do organizacji, chcieliśmy wydawać pismo, które miało się nazywać TUJedenastaka, od XI LO. Federacja miała nam pomóc. Okazało się, że nie byli w stanie. Zaproponowali nam przejęcie pisma Monit. Zgodziłem się i zaczęliśmy je tworzyć z moimi znajomymi i nowymi osobami, które już były w FMW.

Powstała nowa redakcja. Wydawaliśmy gazetkę, więc musieliśmy zadbać o to, by nie tylko pisać i redagować artykuły, ale także przygotować ją do druku. Tworzyliśmy kolejne komórki, które zajmowały się m.in. akcjami malowania napisów oraz przygotowywania manifestacji. Powstawały koła samokształcenia. Była też latająca biblioteka, mieliśmy ponad 200 tytułów.

Można odnieść wrażenie, że między Panem i Pana znajomymi istniała bardzo silna więź.

Zdecydowanie tak. Porównałbym to, oczywiście nie w skali poświęcenia i heroizmu, ale istoty działania, do Szarych Szeregów. Tak naprawdę działaliśmy tak jak oni. Do wielu spraw podchodziliśmy z wielką wiarą, chociaż nie wszystko było bardzo przemyślane.

Czasami przyjaźń i lojalność były ważniejsze od zasad konspiracyjnych. Nasza wspólnota była dla nas bardzo ważna. Wcale się nie dziwię, że losy młodych ludzi, które związały się ze sobą w czasach konspiracji, są silniejsze niż te znajomości, które trwają po 20 lat. Chociaż dziś mamy różne poglądy i podejście do życia, wiemy, że mimo tych podziałów, możemy na siebie liczyć.

Taka działalność mogła się wiązać z poważnymi konsekwencjami. Nie bali się ich Państwo?

Młodość ma swoje prawa. Świadomość konsekwencji jednak była. Gdy wychodziłem z domu, wiedziałem, że mogę nie wrócić. Liczyłem się, że mogę zostać wyrzucony ze szkoły, a w przyszłości nie znajdę pracy. Chciałbym złożyć wielki ukłon w stronę moich rodziców, którzy wiedzieli, co robię. Mam czworo rodzeństwa — mieszkaliśmy więc w siedmioro na 56 metrach w mieszkaniu w falowcu. Trudno było, żeby rodzice nie wiedzieli, czym się zajmuje.

Czy czuli Państwo dumę, gdy czas konspiracji się skończył?

Czuliśmy olbrzymią dumę i satysfakcję, że odnieśliśmy sukces. Niestety był on nieco gorzki. Nie był taki, jak tego oczekiwaliśmy. Uważaliśmy, że komunistów należałoby rozliczyć, osądzić i budować Polskę bez naleciałości. Wybrano inną drogę. Nie uważam, że była ona zła. Niekoniecznie jednak powinni być w nią zaangażowani ludzie, którzy podszywali się za patriotów. Walczyłem nie tylko ja, było nas więcej, choć tak mało, wszystkim im należy się szacunek.

Cieszę się, że mamy wolną Polskę, że możemy brać udział w demokratycznych wyborach. Mam lekki niedosyt, że nie dokończyliśmy tego, o czym marzyliśmy. Wbito nam nóż w plecy i pozbawiono wszelkich złudzeń.

Dotarły do nas informacje, że w Komitecie Wojewódzkim są niszczone akta. Zdobyliśmy ten budynek i faktycznie stwierdziliśmy, że tak było. Gdy zaprosiliśmy posłów OKP, efekt był taki, że rząd wysłał na nas oddziały antyterrorystyczny.

Potem zorganizowaliśmy wiec przed kościołem św. Brygidy, w którego trakcie chcieliśmy tę sprawę wyjaśnić opinii publicznej.
Usłyszeliśmy, że akcja jest prowokacją. Zrobiono z nas wrogów. Wtedy prysły wszelkie złudzenia na temat tych, którzy stanęli za sterami odbudowy naszej ojczyzny. Kierunek był słuszny, ale bardzo gorzki. Po dziś tę gorycz czujemy.

Chciałabym nieco zmienić wątek rozmowy i nawiązać do Pana pasji – fotografii. Jak zaczęła się ta Pana przygoda?

Kiedy działałem w podziemiu, widziałem sytuacje, o których gdy opowiadałem, nikt nie chciał mi wierzyć. Tak jak wtedy, gdy byłem świadkiem, jak jeden chłopak przeskoczył przez kordon zomowców. Nie wiem, co się z nim stało, ale nikt nie brał na poważnie, gdy opowiadałem tę sytuację.

Pierwszy aparat kupiłem w 1989 r. Gdy zakończył się czas podziemia, zacząłem szukać swojego miejsca i rozpocząłem przygodę fotoreportera. Nie umiałem za dobrze pisać, ale chciałem się podzielić tym, co widzę.

Wówczas „Dziennik Bałtycki” i „Wieczór Wybrzeża” ogłosili konkurs na praktyki. Z 200 osób dostałem się ja i moja koleżanka. Poczułem, że fotografia to coś, czym chce się zająć. Gdy staż dobiegł końca, porozmawiałem z naczelnym Janem Jakubowskim. Zapytałem, czy widzi we mnie potencjał, jako fotoreportera. Powiedział, że go mam. Chciał, żebym został i dlatego podjąłem taką decyzję. Nie żałuję. Uważam, że była to jedna z fajniejszych przygód, jaka mi się zdarzyła. Mimo iż po 14 latach pracy się wypaliłem i nie chciałbym już być fotoreporterem, fotografia nadal jest bliska mojemu sercu.

Jak wyglądała praca fotoreportera, gdy Pan zaczynał?

Miałem niewielki etat, a resztę zarabiałem na opublikowanych zdjęciach. Pracowałem 7 dni w tygodniu, najwięcej w weekend. W redakcji dostawałem informacje o tym, jakie tematy były obowiązkowe. Nie było telefonów komórkowych, więc gdy opuszczałem budynek, wracałem do niego, dopiero gdy skończyłem. Gdy kończyłem pracę w terenie, udawałem się do ciemni. Wywoływało się filmy, wybierało się kilka klatek, opisywało się je i odnosiło się do redaktorów prowadzących.

Który moment najbardziej utkwił Panu w pamięci?

Na pewno wyjazd do Jugosławii, w której trwała wojna, bo ona zawsze odciska piętno. Ktoś nagle strzela i trzeba uciekać. Przez przypadek można też trafić na obszar, w którym znajdują się ładunki wybuchowe. Sporo wspomnień wiąże się też z pielgrzymkami Jana Pawła II. Jak chociażby to, w którym papież wysiadł z samochodu i pomachał. Zrobił taki gest, który wyglądał, jakby mi groził.

Wspomniał Pan, że się Pan wypalił jako fotoreporter. Czy tęskni Pan za fotografią?

Mimo iż wiele różnych rzeczy robiłem w życiu, uważam, że jestem fotoreporterem. Kiedyś nie umiałem wyjść bez aparatu. Dziś czuję się lepiej bez niego niż z nim, co mnie bardzo martwi. Mam jednak aparat i czasami po niego sięgam. Na szczęście od roku zauważam, że robienie zdjęć sprawia mi przyjemność, co bardzo mnie cieszy.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki