Lubiłem z Luckiem grywać. Wysoko licytował. Miał w głowie komputer. Słynął z wyjątkowych zdolności matematycznych. Z talentu stratega. Nagroda Tęgiej Głowy fuksem mu nie wpadła.
Kiedy przy Politechnice zakładał z kolegami klub filmowy, wiadomym towarzyszom samo słowo klub (tak samo jak brydż) zalatywało "burżujskim odorkiem". A ponieważ szło o klub co się dyskusyjny zowie, decydenci dostawali wysypki. Toć jeden Bóg może wiedzieć, o czym żakom przyjdzie do głowy dyskutować...
Zgodę podpisano spodziewając się, że klub i tak z mety się rypnie. Nie rypnął się. Ktoś nie docenił inteligencji Bokińca. A jednak zaczęły się schody. Nie można było znaleźć sali na inauguracyjną klubową projekcję. I Bokiniec użył fortelu. Wykupił komplet miejsc na niedzielny poranek w kinie Zetempowiec we Wrzeszczu, gdzie - podług repertuaru - powinna pójść kreskówka "Konik garbusek".
A później? Później niejeden film z Zachodu, obłożony przez cenzurę w stolicy zakazem wyświetlania, Lucek chyłkiem przewoził do klubu wprost z "Batorego", gdy statek zawijał do Gdyni. I zdarzało się, że na pokazach niektórych takich dzieł trędowatych, do studentów przysiadał się w Żaku gdański pan od cenzury (prywatnie też miłośnik kina).
Któregoś razu Lucjan odebrał wieść, że "Batory" płynie z... filmem z Marlonem Brando "Na nabrzeżu" Elii Kazana. Dzieło dostało 6 Oscarów. Ale nie dostało debitu na Europę. Lucjan błyskawicznie przygotował przegląd twórczości reżysera i do Gdańska zaprosił rektora Filmówki, Toeplitza. Po prelekcji rektor wyrażał żal, że szkoda, że nie będzie można obejrzeć "Na nabrzeżu". I wtedy Lucek doprowadził suspens do końca: zakazany film pojawił się na ekranie! Toeplitz o mało nie dostał zawału...
Niestrawna dla władzy była - świtająca Bokińcowi - szalona wizja festiwalu polskiego kina w Gdańsku. Pukali się po czołach urzędnicy w stolicy. A Lucek cierpliwie drążył skałę, aż jego inicjatywę poparł cieszący się u towarzyszy autorytetem Jerzy Kawalerowicz. I festiwal ruszył. Niesytemu Luckowi zamarzyła się jednak formuła imprezy na miarę Euro. I zaraz... stracił posadę.
Pan prof. Marek Biziuk, żegnając na Srebrzysku Lucjana w imieniu kolegów z Politechniki Gdańskiej, przytoczył listę jego sukcesów i zasług. Lucjana - spointował - zapamiętamy jako osobę prawą, tryskającą humorem i witalnością. Święta prawda.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?