Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Potrzebny jest kustosz postoczniowych terenów

Jarosław Zalesiński
Grzegorz Mehring
Z Tomaszem Błyskoszem, kierownikiem oddziału terenowego Narodowego Instytutu Dziedzictwa, rozmawia Jarosław Zalesiński.

Stocznia Gdańsk pocięła kolejny dźwig - niepozorny, stojący na wyspie Ostrów. Nie wiadomo, jaki jest rok jego produkcji. Może nic takiego się nie stało?

Każda utrata jakiegoś dźwigu to istotny ubytek tego, co jest charakterystyczne w pejzażu miasta. Oczywiście, jest problemem, w jaki sposób te dźwigi uchronić.

Według miejscowego planu zagospodarowania, chronione jest wszystko, co powstało przed 1945 rokiem. Tylko czy mamy precyzyjną wiedzę o tym, co powstało przed tą datą?

Tej wiedzy nie było. Pamiętajmy przy tym, że problem dotyczy nie tylko dźwigów, ale i pozostałego wyposażenia technicznego, które się na tych terenach znajdowało.

Czyli zapisy planu są martwe?

Miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego koncentrował się przede wszystkim na tym, co na tych terenach ma powstać. Sugestie dotyczące ochrony dziedzictwa stoczni nie znajdowały zainteresowania po stronie tego, kto ten plan sporządzał.

Mówimy o władzach miasta?

Organem sporządzającym plan jest prezydent miasta. Trzeba też jednak pamiętać, że na tych terenach trwała jeszcze produkcja, co i dzisiaj dotyczy niektórych obiektów. To obszar zamknięty i nawet próba odnalezienia wszystkich obiektów, które są cenne i ważne, była niezwykle trudna.

Ale i dzisiaj znika kolejny żuraw i nic nie można zrobić.

Dzisiaj miasto posługuje się argumentem, że wszystkie problemy związane z ochroną tego terenu mógł na etapie tworzenia planu zgłosić wojewódzki konserwator zabytków. Tylko czy wojewódzki konserwator miałby odpowiadać za całe znajdujące się na terenach postoczniowych dziedzictwo? Przecież wiemy, że na przykład dźwigi Kone, najbardziej charakterystyczne dla pejzażu miasta, nie są zabytkami.

Pochodzą z lat 70.

Dlatego właśnie to nie tylko wojewódzki konserwator powinien się zajmować dziedzictwem historycznym terenów postoczniowych. I tu, wydaje mi się, dotykamy istoty sprawy. To nie konserwator czy grupki miłośników historii, czy artyści, działający na tych terenach, powinni dostrzegać te wartości i głośno o nich krzyczeć. Ten, kto sporządza miejscowy plan, powinien zadbać o ten elementy tak, by były chronione.

Sęk w tym, że nie zadbał.

Należałoby wobec tego sporządzić wykaz tego wszystkiego, co na terenach postoczniowych jeszcze się znajduje. Miasto zrobiło już taki pierwszy krok, czyli zinwentaryzowało dźwigi. Nie łudźmy się - nie wszystkie dźwigi uda się ocalić. Aby tak się stało, pewnie dla każdego z nich trzeba by znaleźć właściciela, a to nierealne. Nie jest możliwe, by wszystkie dźwigi zostały wykupione przez miasto.

Nikt o tym nie mówi.

Należałoby zapewne wyselekcjonować z całej grupy dźwigów tych kilka charakterystycznych. A potem umieścić je w takich punktach, w których będą dostrzegane z korytarzy widokowych i będą przypominały, że ta przestrzeń była kiedyś stocznią.

Mówimy tylko o dźwigach, ale jest też wiele innych elementów, tak niezwykłych jak kawałek U-Boota albo tak zwyczajnych jak latarnie.

Jeśli chodzi o tego typu infrastrukturę, to z tego co wiem - miasto myśli już o tym, by sporządzić jej inwentaryzację. Mogłoby też o tym pomyśleć Europejskie Centrum Solidarności, instytucja, która zbiera pamiątki po Solidarności, ale mogłaby również dokumentować elementy techniczne, a w przyszłości zadbać o to, aby na przykład stanowiły one część zewnętrzną ekspozycji. ECS mogłoby zatroszczyć się o to, aby przestrzeń wokół jego siedziby nie do końca utraciła charakterystyczne elementy.

Należałoby wskazać instytucję, która wzięłaby na siebie rolę kustosza tych terenów?

Tak, tylko nie możemy przy tym zapominać, że ten obszar został sprzedany, jest terenem prywatnym. Zatem z jednej strony - dokumentujmy, co jest ważne, ale z drugiej - podejmijmy kroki, aby ta techniczna infrastruktura została zachowana.

Kroki wobec obecnych właścicieli?

Dziwi mnie na przykład, że BPTO, gospodarujący na sporej części tego obszaru, "czyści" teren, nie będąc równocześnie inwestorem. BPTO występuje tak naprawdę w roli pośrednika, kogoś, kto nabył teren. Niedawno przedstawione wizualizacje, którymi niektórzy się zachwycili, to tak naprawdę tylko wizje BPTO. Nie można być pewnym, że zostaną w takim kształcie zrealizowane. Ów pośrednik nie zakłada, że ten, kto kupi działkę, być może będzie chciał jakieś elementy dawnej infrastruktury wykorzystać. Wychodzi z założenia, że należy ten teren wyczyścić.

Stocznia Gdańsk pozbywa się dźwigów, deweloperzy robią swoje. A my możemy się temu tylko przyglądać.

Tak, niestety, jest. To, co się dzieje na terenach dawnej stoczni, widzimy tylko od strony Bramy Oliwskiej czy ulicy Jana z Kolna. Ale to, co tak naprawdę ginie, można zobaczyć tylko od środka. I to jest przerażający obraz.

j.zalesiń[email protected]

Możesz wiedzieć więcej!Zarejestruj się i czytaj wybrane artykuły Dziennika Bałtyckiego www.dziennikbaltycki.pl/piano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki