Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Polski biolog lubi siarczyste mrozy i mięso morsów. Eskimosi nauczyli go polować na morsy i foki

Irena Łaszyn
Norbert Pokorski uważa, że na arktyczne mrozy każdy sposób jest dobry.  Ale i tak mu się zdarza wracać z odmrożeniami
Norbert Pokorski uważa, że na arktyczne mrozy każdy sposób jest dobry. Ale i tak mu się zdarza wracać z odmrożeniami archiwum prywatne
Obiad w Siorapaluk spożywa się na podłodze. Trzeba wziąć nóż, odciąć nim kawał mięsa i zjeść. Przeważnie na surowo, bo gotowane potrawy tracą większość, w Arktyce deficytowych, mikroelementów i witamin.

- Przysmakiem jest też surowa skóra narwala i morsa, bogata w witaminę C - tłumaczy Norbert Pokorski. - A prawdziwym smakołykiem - sfermentowane alczyki, czyli małe morskie ptaki. Latem łapie się je za pomocą siatki, a następnie, w całości, z piórami i wnętrznościami, upycha w workach z foczych skór. Przysypane kamieniami, leżakują kilka miesięcy. Mieszkańcy wioski, zanim włożą je do ust, usuwają tylko skórę, bo pióra odchodzą same. Reszta jest jadalna. I wbrew pozorom, dość smaczna.

Uczestnicy 16 Ogólnopolskich Spotkań Podróżników, Żeglarzy i Alpinistów w Gdyni, którym o tym opowiadał, nie wydawali się jednak przekonani. Nie zachwycił ich nawet inuicki deser, zrobiony z mrożonych jaj endredonów, czyli kaczek morskich. Też, oczywiście, spożywany na podłodze. Ale opowieść Norberta Pokorskiego, który od kilkunastu lat wędruje po Arktyce, trzy razy był na Grenlandii, przyjaźni się z Inuitami, przez część świata zwanych Eskimosami, a od polarnych myśliwych uczy się trudnej sztuki przetrwania, z dala od cywilizacji, na wszystkich zrobiła wrażenie.

Im zimniej, tym lepiej

Norbert Pokorski zaznacza, że Arktyka nie jest dla wrażliwców. Ktoś, kto pojedzie tam na chwilę, dostaje gęsiej skórki. Niekoniecznie z zimna, bo do minusowych temperatur można się szybko przyzwyczaić. Nie chodzi też o zabijane foki i morsy, bo nawet przypadkowy turysta szuka w polarnym klimacie mocnych wrażeń. Chodzi o psy grenlandy, towarzyszące myśliwym. Człowiek spod innej szerokości geograficznej, zaopatrzony w ciepły śpiwór, żywność liofilizowaną i markowe ciuchy, nie rozumie, dlaczego grenlandzki pies śpi na dworze, jada raz na cztery dni i ciągle dostaje batem. W przypadkowym turyście budzi się obrońca praw zwierząt.

- Ten świszczący, siedmiometrowy bat też mi się początkowo nie podobał - przyznaje Norbert Pokorski. - Aż w końcu zrozumiałem, że to konieczność. Trzeba przylać, by taki pies posłuchał. On zna tylko argument siły. Na komendę "siad!" nie zareaguje. Obcego, który z wrodzoną delikatnością próbuje kierować zaprzęgiem czy wymusić posłuszeństwo, nie używając bata, zwyczajnie ignoruje. A przy najbliższej okazji złapie go za łydkę.

Psy myśliwych jadają rzadko, ale treściwie: Naraz dostają 4 kg mięsa morsa, z tłuszczem i skórą. To im wystarcza. Nie potrzebują też cieplarnianych warunków: im zimniej, tym lepiej. Gdy przebywają na mrozie, mają lepszą sierść, stają się odporne na niską temperaturę.

- Mój Nanoq, pies rasy akita, z którym przemierzałem zimą Hardangervidda, górski płaskowyż w Norwegii, trochę tej odporności grenlandom zazdrościł - nie ukrywa Norbert Pokorski. - Ale on na co dzień sypia pod dachem.
Niektórzy natychmiast dodają: W przeciwieństwie do swego pana, który preferuje siarczysty mróz, a w tropikach się męczy.

Lekcja pokory

Norbert mieszka w podsłupskiej wiosce Objazda. Tam ma niemal arktyczny dom, z polską i grenlandzką flagą na maszcie, oraz rodzinę.

- Psa, trzy koty i żonę - wylicza, właśnie w takiej kolejności.
Żona jest normalna, czyli ciepłolubna. Zdecydowanie woli rafy koralowe i ciepłe morza niż Arktykę. Dlatego rzadko wyjeżdżają razem. Gdy on szykuje kolejną wyprawę na Grenlandię albo Spitsbergen, ona leci do jakiegoś kraju arabskiego. A ponieważ zna język arabski i lubi nurkować, świetnie sobie daje radę sama. Ale czasem się zdarza, że wyruszają gdzieś wspólnie. Te wypady można jednak na palcach jednej ręki policzyć. O! Byli np. półtora miesiąca w Ameryce Południowej, głównie w Patagonii.

A skąd u niego ten zew Północy?

- Wiadomo, z książek i z marzeń - wzrusza ramionami Norbert. - Już jako mały chłopiec wiedziałem, że zostanę polarnikiem. Postanowiłem, że kiedyś wyruszę śladami Amundsena, Nansena czy Scotta.

Arktyka jest jednak daleko i jest droga. Trochę trwało, zanim zorganizował pierwszą samotną wyprawę. To był Spitsbergen, rok 1998. Kompletna porażka, bo miał kiepski sprzęt i nie miał doświadczenia. Chciał zrobić trawers z północy na południe. Zrezygnował po dwóch dniach, to była lekcja pokory. Gdy wrócił do Polski, zaczął od podstaw. Zrozumiał, że co innego teoria, a co innego praktyka. Łaził więc zimą po lasach i górach, hartował organizm. Trzy lata później bez większego problemu wszedł na Newtontoppen, najwyższy szczyt Spitsbergenu. Marzyła mu się jednak kanadyjska Arktyka, Ziemia Baffina. Pojechał, zrobił rekonesans i po dwóch tygodniach wrócił. Zrozumiał, że w pojedynkę, bez telefonu satelitarnego i innych rzeczy, choćby takich jak radioboje, które w razie potrzeby będą wysyłać sygnał SOS, namierzany przez satelity, po prostu nie da rady. To było w 2003 roku, gdy był jeszcze leśniczym w Słowińskim Parku Narodowym i zarabiał średnią krajową. Zaczął szukać pieniędzy i kompana.

Wśród polarnych lodów

Trawers południowego Baffin Island zrobił z Wojtkiem Gręźlikowskim, trawers Grenlandii - drogą Nansena - z Rafałem Królem, a w 2011 roku, wspólnie z Michałem Bobrukiem, podjął próbę przejścia po zamarzniętym morzu z Grenlandii do Kanady. Odwrotnie niż kiedyś zrobił to Wojciech Moskal z kolegami, jego guru.

- Chcieliśmy dojść z Qaanaaq do Grise Fiord na Wyspie Ellesmere'a - wspomina. - Mieliśmy jedzenia na 42 dni, uznaliśmy, że tyle czasu wystarczy. Niestety, ocieplił się klimat i nie było lodu na morzu. Trzeba było wchodzić na lądolód grenlandzki, nadkładać drogi. Nie przebiliśmy się przez Basen Kane'a. Po 22 dniach odpuściliśmy i zaczęliśmy wracać.

Co okazało się najtrudniejsze? Może walka z huraganowym wiatrem, który nie pozwalał rozstawić namiotu? A może szczeliny lodowe, niekiedy szerokie na 2 metry i głębokie na kilkadziesiąt, które musieli obejść albo przeskoczyć. Trudne sytuacje są na każdej wyprawie, zawsze też jest jakieś wyjście. Na szczęście, nie musieli walczyć o życie, boksować się z niedźwiedziem czy głodować. Owszem, czas leciał, kończyły się jedzenie i paliwo, ale potrafili ocenić siły, w porę podjęli decyzję o odwrocie. Dotarli do Qaanaaq.

To podczas tamtej wyprawy zaprzyjaźnił się z polarnymi myśliwymi z Siorapaluk, najdalej wysuniętej na północ stale zamieszkanej osady na świecie. I obiecał im, że kiedyś do nich wróci. Piitaq, Qillaq i Karl to właśnie Inuici, którzy nadal żyją i polują tak samo jak ich przodkowie sprzed setek lat.

- Tym właśnie się różnią od Inuitów z innych rejonów Arktyki - mówi Norbert Pokorski. - Kanadyjscy noszą dżinsy, jeżdżą skuterami, używają sztucerów, korzystają z dobrodziejstw cywilizacji. Gdyby im się taki skuter gdzieś na płaskowyżu popsuł, to nie umieliby wrócić. Oni nawet nie potrafią zbudować igloo!

Ostatni Mohikanie

Inuici z Siorapaluk jeżdżą psimi zaprzęgami, są ubrani w skóry, które wcześniej zdjęli z fok, reniferów i niedźwiedzi. Sami robią sanie, kajaki i harpuny z kości. Tradycyjnymi metodami polują na foki, morsy, narwale, woły piżmowe, lisy, zające i polarne niedźwiedzie. Jedzą to, co dostarcza natura. Potrafiliby przetrwać w każdych warunkach.

- Chciałem tę wiedzę posiąść - opowiada Norbert Pokorski. - Dlatego do nich pojechałem.
Żeby do nich dotrzeć jak najtaniej, najpierw popłynął do Karlskrony, potem pojechał do Kopenhagi, potem poleciał do Kangerlussuaq, potem się przesiadł na mniejszy samolot do Ilulissat, potem na samolot do Qaanaaq, z międzylądowaniem w Uperna.

A potem to już musiał pieszo, na nartach, po zamarzniętym morzu, dostać się do oddalonego o 56 km Siorapaluk. Temperatura wynosiła -30 st. C, a mimo to lód był tak cienki, że strach było stąpać. Trzymał się więc, jak mu doradzali tubylcy, śladów psich zaprzęgów, które mknęły tamtędy wcześniej. Nie zawsze jednak mógł je wypatrzeć. Na miejsce dotarł po czterech dniach. Piitaq poczęstował go herbatą i pomógł rozstawić namiot.

- Wolałem spać w namiocie, bo inuickie domy, z piecami na olej opałowy, są dla mnie za… ciepłe - tłumaczy Norbert Pokorski. - Ale gdy wyruszaliśmy na polowanie, to zakładałem ich skórzaną odzież, bardziej dostosowaną do temperatur sięgających -50 st. C.

Piitaq dostał dom od rządu duńskiego, ale resztę zdobywa sam. To, co upoluje, musi wystarczyć dla rodziny i 19 psów. Miesięcznie potrzebują one 600 kg mięsa.

- Tak jak zanika pokrywa lodowa Oceanu Arktycznego, tak zanika też kultura polarnych myśliwych - martwi się Norbert. - Polowania z roku na rok stają się coraz trudniejsze, w dodatku europejskie organizacje i komisje narzucają różne ograniczenia. Dużo osób porzuca więc dotychczasowy styl życia i emigruje na południe, znajdując sobie inne zajęcie. Już nikt nie chce być myśliwym. Lepiej wziąć zasiłek, siedzieć przed telewizorem, jeść pomidory z mozzarellą niż męczyć się przez tydzień, by upolować jedną fokę.

Norbert twierdzi, że Inuici z Siorapaluk są jak ostatni Mohikanie.

Na foki i morsy

Na fokę można się zaczaić na lodzie, przy otworze oddechowym, który sobie przygotowała. Można też zastawić na nią siatki. Z siatkami jest tak: Najpierw wyrąbuje się w lodzie trzy otwory. Potem, ze skrajnych do środkowego, za pomocą specjalnej tyczki trzeba przeciągnąć żyłkę i przywiązać do rogów siatki. Sieć opuszcza się do wody środkowym otworem i za pomocą żyłek rozciąga w kierunku tych skrajnych…

- Niestety, nie znaleźliśmy żadnej foki - mówi Norbert. - Z uwagi na cienki lód musieliśmy też zrezygnować z polowania na morsy.

Teoretycznie odbywa się to tak: Żeby zapolować na morsa, trzeba cichutko podejść do krawędzi lodu i rzucić w kierunku zwierzęcia harpun, do którego przymocowana jest lina, zakończona pętlą. Tę pętlę myśliwy trzyma w zębach i gdy już ostrze harpuna wbije się w grubą skórę zwierzęcia, szybciutko nakłada pętlę na łomik do lodu, wbija go mocno w lód…

Norbert Pokorski tłumaczy, że dorosły samiec to ponad tona mięsa i dla 20 psów wystarczy na półtora miesiąca. Ale każdy z myśliwych z Siorapaluk może w ciągu roku pozyskać tylko dwa osobniki. Jednego zimą, drugiego latem.

- To są właśnie te obostrzenia nałożone na Inuitów przez rząd Grenlandii, w porozumieniu z organizacjami ekologicznymi i europejskimi komisjami - wyjaśnia. - Podobne limity dotyczą narwali, wołów piżmowych i niedźwiedzi polarnych. Myśliwi mają kłopot. Zwłaszcza że nie wolno im też sprzedawać foczych i niedźwiedzich skór, co kiedyś stanowiło główny dochód. Na handel mogą przeznaczyć tylko kły narwala czy morsa, jeśli go w końcu upolują.

- Północ ucieka na południe - mówi Norbert. - Gdy byłem w Siorapaluk po raz pierwszy, mieszkało tam ponad 50 osób. Gdy byłem po raz drugi - już tylko około 40. Teraz, gdy zadzwoniłem do zaprzyjaźnionej Inuitki, powiedziała mi, że zostało ich 29. A wśród nich tylko 7 myśliwych, którzy muszą wykarmić całą resztę.
- W jakim języku rozmawiacie?
- Po angielsku trudno się porozumieć, zacząłem się więc uczyć miejscowego dialektu Thule. Idzie mi coraz lepiej, choć na początku znałem zaledwie 150 słówek.
- A jak z polowaniem?
- Nadal jestem jak sześcioletnie dziecko. Podobno za głośno mówię, za ciężko chodzę i jeszcze w dodatku skrzypię…

Jak do Paryża

Często go pytają, po co mu ta Arktyka. Nie bardzo wie, co odpowiadać. Ani nie szuka tam ekstremalnych przygód, ani samego siebie.

- W tej mojej Arktyce nie ma żadnej filozofii - zapewnia. - Jeżdżę, bo lubię. Tak jak inni jeżdżą do Azji albo do Paryża.
Nie czuje się zdobywcą, nie uważa się za śmiałka, jak kiedyś o sobie przeczytał. Arktyka to czysta przyjemność. Nawet gdy wraca poraniony, z odmrożoną gębą i bolącymi stawami.

Niestety, Arktyka jest kosztowna. Żeby tam pojechać, trzeba mieć duże pieniądze. Dla Arktyki gotów jest więc robić różne rzeczy.

- Zostałem nawet kierowcą ciężarówki - wyjawia. - To dobra praca, nie trzyma mnie w miejscu. Mogę zarabiać w przerwach między wyprawami.

Ostatnio zaczął zarabiać też na tym, co najbardziej lubi: na Arktyce. Prowadzą tam osoby zafascynowane polarnymi klimatami. Ledwie wrócił z płaskowyżu Hardangervidda, a już wyruszył tam ponownie. Potem będą Spitsbergen i kolejne wejście na Newtontoppen. A co mu się najbardziej marzy? Wiadomo: biegun! Bardziej północny niż południowy, bo ten drugi jest łatwiejszy do zdobycia. Jeśli ktoś ma pieniądze.

Norbert Pokorski- rocznik 1975, absolwent Uniwersytetu Gdańskiego i Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, biolog z wykształcenia, polarnik z zamiłowania. Przemierzył m.in. północne krańce Rosji i Skandynawii, Spitsbergen, lodowe pustkowia Baffin Island, Wyspy Owcze, Islandię. Na Grenlandii mieszkał wśród Inuitów, terminował u polarnych myśliwych.

[email protected]

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki