Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Polonia w Niemczech a mniejszość niemiecka w Polsce – Sejm przywraca symetrię

Krzysztof Maria Załuski
Krzysztof Maria Załuski
Zabawa polonijna w miejscowości Singen z okazji wejścia Polski do Unii Europejskiej (1 maja 2004 r.)
Zabawa polonijna w miejscowości Singen z okazji wejścia Polski do Unii Europejskiej (1 maja 2004 r.) Krzysztof M. Załuski
Debata na temat statusu prawnego Polaków mieszkających w RFN i Niemców w III RP trwa od dekad. Polscy obywatele narodowości niemieckiej mają status mniejszości narodowej. Polacy w RFN takiego statusu nie posiadają. I m.in. dlatego strona niemiecka stara się ograniczać subwencjonowanie inicjatyw kulturalnych i oświatowych niemieckich Polonusów. Polska tymczasem rocznie przeznacza na naukę języka ojczystego członków mniejszości niemieckiej aż 236 milionów złotych. Chcąc przywrócić symetrię w relacjach polsko-niemieckich, Sejm zmniejszył właśnie dotację dla polskich Niemców o 39,8 mln złotych. Pozyskane środki posłowie ZP chcą przeznaczyć na nauczanie języka polskiego w Niemczech. Opozycja grzmi, że przyjęte rozwiązania są działaniami niekonstytucyjnymi. Ustawa czeka teraz na podpis prezydenta Andrzeja Dudy.

Polacy w niemieckim oku solą byli od zarania dziejów. Rugowanie polskości z inkorporowanych przez Niemców ziem Pomorza, Śląska, Wielkopolski i Prus, z różną intensywnością prowadzone było od średniowiecza. Szczególnie dotkliwie w okresie rozbiorów i w ramach Kulturkampfu. Germanizacji nie zatrzymała ani klęska Niemiec w pierwszej, ani w drugiej wojnie światowej. Po upadku Hitlera zmieniła się jedynie jej forma - przestano oficjalnie mówić o „asymilacji” Polaków, zastępując ją terminem „integracja”. Proces ten trwa do dziś - pomimo podpisania w roku 1991 polsko-niemieckiego „Traktatu o dobrym sąsiedztwie”.

Integracja po europejsku

Równolegle do „integracji” prowadzonej na obszarze państwa niemieckiego, prowadzona jest również „unifikacja narodowa” w ramach Unii Europejskiej. Jednym z jej największych entuzjastów są Niemcy. To oni postulują budowę Stanów Zjednoczonych Europy i tak zwanego „społeczeństwa otwartego”. Oni najgłośniej domagają się od rządów państw członkowskich UE przekazania jej kompetencji z zakresu bezpieczeństwa, wymiaru sprawiedliwości, klimatu, migracji i podatków, a de facto całkowitego podporządkowania państw narodowych rządowi w Berlinie. To Ursula von der Leyen, działaczka niemieckiej Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej, stoi na czele Komisji Europejskiej, a Donald Tusk jest szefem Europejskiej Partii Ludowej - największej grupy politycznej w Parlamencie Europejskim. Protegowany Angeli Merkel był też do roku 2019 przewodniczącym Rady Europejskiej.

Niemcy po zakończeniu I wojny światowej zamieszkiwało około miliona Polaków - w większości skupionych na Śląsku, na Pomorzu i w Prusach Wschodnich. Największa zwarta polska diaspora na zachodzie istniała w Nadrenii. Tworzyło ją ćwierć miliona naszych rodaków. Rządowi Republiki Weimarskiej, borykającemu się ze skutkami przegranej wojny, hiperinflacją i próbami obalenia państwa przez komunistów, obecność obcego żywiołu narodowego nie była specjalnie na rękę.

Jednak nie tylko Niemcy istnieniem mniejszości polskiej w Niemczech nie byli zachwyceni. Również władzom, odrodzonego po 123 latach Państwa Polskiego, było to nie w smak…

Polacy bez pożytku

Ówczesny naczelnik Wydziału Zachodniego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, Gustaw Potworowski pisał w tajnym referacie zatytułowanym „Wytyczne polityki Polski względem Niemiec z 6 sierpnia 1924 roku”, że „skupienia polskie wewnątrz Niemiec i na zachodnim ich pograniczu (np. Westfalia, Saksonia, Meklemburgia, Hamburg) (…) żadnego pożytku polskiej racji stanu nie przynoszą…”. I że w stosunku do nich „ze wszech miar wskazana jest polityka likwidacyjna”. Konkluzję naczelnika uzupełniała adnotacja ówczesnego wiceministra Spraw Zagranicznych, Kajetana Dzierżykraja Morawskiego: „Zgadzam się w ogólnych zarysach”.

Jeżeli nawet przyjąć, że pomysły obu dyplomatów, dotyczące „likwidacji” mniejszości polskiej w głębi Niemiec, podyktowane były nie tyle chęcią eksterminacji współplemieńców, co pragnieniem załagodzenia i tak podówczas złych stosunków z Niemcami, to nie zmienia to faktu, że z punktu widzenia dzisiejszej wiedzy historycznej, referat naczelnika Potworowskiego brzmi co najmniej cynicznie.

Wydawać by się mogło, że po doświadczeniach II wojny światowej i ponownym zjednoczeniu Niemiec, przestrzeganie praw mniejszości narodowych w Republice Federalnej powinno być priorytetem wszystkich sił politycznych. Zwłaszcza w Polsce. Okazuje się jednak, że tak nie jest. Że dyskryminacja Polaków w Republice Federalnej nie ustała, zmieniła się jedynie jej forma – nie jest już tak drastyczna jak w czasach III Rzeszy. Co

może natomiast niepokoić, to fakt, że na proceder ten nigdy nie reagował obecny przewodniczący Platformy Obywatelskiej, Donald Tusk.

Traktat o (nie)dobrym sąsiedztwie

17 czerwca 1991 roku rządy Rzeczypospolitej Polski i Republiki Federalnej Niemiec podpisały „Traktat o dobrym sąsiedztwie”. W imieniu strony polskiej dokument sygnował, wywodzący się - podobnie jak Donald Tusk ze środowiska „gdańskich liberałów” - premier Jan Krzysztof Bielecki. Niemcy reprezentował kanclerz Helmut Kohl z CDU. Umowa zakładała m.in. uregulowanie - na zasadzie wzajemności - kwestii istnienia niemieckiej mniejszości narodowej w Polsce, oraz polskiej w Niemczech. Wkrótce okazało się jednak, że pojmowanie symetrii praw i obowiązków obu grup narodowych jest diametralnie różne - Niemcy w RP uzyskali bowiem status „mniejszości narodowej”, a Polacy w RFN jedynie „osób posiadających niemieckie obywatelstwo, które są pochodzenia polskiego, albo przyznają się do języka, kultury lub tradycji polskiej”.

Przyjęte przez premiera Bieleckiego rozwiązanie umożliwiło polskim Niemcom uzyskanie szeregu politycznych przywilejów – w tym prawa do automatycznego wprowadzenia do Sejmu swojego przedstawiciela. Niemieckiej Polonii, pozbawionej statusu mniejszości narodowej w lutym 1940 roku z rozkazu marszałka Hermanna Göringa, takich praw „Traktatem…” z 1991 roku nie przyznano… Pomimo, że w latach 40. ubiegłego wieku Niemcy aresztowali i wymordowali wielu polonijnych działaczy, w tym członków Związku Polaków w Niemczech - największej organizacji polskiej na terenie III Rzeszy. Zarekwirowany przez państwo majątek Związku szacowany jest obecnie na sumę pół miliarda euro. Reaktywowany w 1946 r. ZPwN, m.in. właśnie za sprawą „Traktatu…”, do dziś nie może odzyskać swojej własności.

Sejm chce symetrii

Trudno uwierzyć, że premier Bielecki podpisując „Traktat…” nie wiedział co podpisuje. A tym bardziej, że nie zdawał sobie sprawy, iż dokument ten zawiera szereg prawnych pułapek. Jedną z nich był zapis uzależniający uzyskanie należnych przywilejów - m.in. prawa do krzewienia tradycji i nauki w języku ojczystym, dotacji państwa na działalność kulturalną i uczestnictwa w życiu społeczno-politycznym - od powołania po każdej ze stron jednolitej organizacji dachowej, która reprezentowałaby interesy mniejszości wobec władz państwa.

O ile zjednoczenie niemieckich organizacji w Polsce okazało się formalnością, o tyle Polacy w RFN z tym zadaniem nie potrafili sobie długo poradzić. Kiedy w roku 1998 wreszcie im się to udało, okazało się, że w Niemczech działa jeszcze jedno stowarzyszenie, które nie ma zamiaru wchodzić w struktury Konwentu Organizacji Polskich. Stowarzyszeniem tym był, kierowany przez polityków SPD, Deutsch-Polnische Gesellschaft Bundesverband (Federalny Związek Towarzystw Niemiecko-Polskich), wydawca dwujęzycznego pisma „Dialog”, na którego utrzymanie Niemcy wydają rocznie miliony euro - redaktorem naczelnym tego periodyku jest bliski współpracownik Donalda Tuska, obecny dyrektor ECS Basil Kerski, o którego działaniach pisaliśmy na łamach „Dziennika Bałtyckiego” 4 listopada ubiegłego roku.

W przeciwieństwie do Polonii „koncesjonowanej”, polskie stowarzyszenia działające w Niemczech, na swoje inicjatywy kulturalne dostają marne grosze. Fundusze te nie starczają nawet na finansowanie nauki języka polskiego na profesjonalnym poziomie. Tymczasem państwo polskie przeznacza rocznie 236 milionów złotych na naukę języka niemieckiego dla dzieci mniejszości niemieckiej. Przywrócenia symetrii - również w tej dziedzinie - od lat domaga się poseł Solidarnej Polski, Janusz Kowalski. W tym roku udało mu się doprowadzić do redukcji subwencji o prawie 40 milionów złotych. W przyszłym Polska wyda na nauczanie języków mniejszości narodowych i etnicznych o kolejne 119 milionów mniej.

Prawa, obowiązki, przywileje

Za zaoszczędzone w ten sposób pieniądze posłowie Zjednoczonej Prawicy chcą stworzyć instytut zajmujący się promocją kultury i nauczaniem języka polskiego poza granicami naszego kraju. Wzorem ma być British Council, Instituto Cervantes lub Goethe-Institut.

Zdaniem posła Kowalskiego, decyzja o ograniczeniu finasowania mniejszości niemieckiej w Polsce to fantastyczna wiadomość. Dzięki niej znajdą się wreszcie fundusze na naukę języka polskiego dla – jak twierdzi polityk Solidarnej Polski – „dyskryminowanej przez niemieckie państwo Polonii w Niemczech”.

Diametralnie inną opinię na ten temat ma Rafał Bartek, przewodniczący Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Niemców na Śląsku Opolskim. W jego mniemaniu obcięcie dotacji dla mniejszości niemieckiej – do tego z zapowiedzią, że ta decyzja ma dotyczyć jedynie języka niemieckiego - jest nie tylko formą dyskryminacji polskich Niemców, lecz także złamaniem konstytucji RP. Wtóruje mu poseł mniejszości niemieckiej Ryszard Galla. Członek partii Regionalna Mniejszość z Większością uważa, że „To ograniczenie nauki języka niemieckiego, co pachnie powrotem do PRL-u, gdy na obszarach zamieszkiwanych przez mniejszość obowiązywał zakaz nauki niemieckiego”.

Murem za przedstawicielami mniejszości niemieckiej stanęli opolscy działacze młodzieżowi z partii opozycyjnych, którzy wystosowali list protestacyjny do Pierwszej Damy RP Agaty Kornhauser-Dudy. Komunikat w podobnym tonie wydała również Ambasada Niemiec w Polsce.

Teraz nowelizacja budżetu trafi na biurko prezydenta Andrzeja Dudy. I to on zdecyduje, czy polsko-niemieckie relacje wejdą w nowa fazę, czy wszystko pozostanie po staremu.

Krzysztof M. Załuski
Pisarz, publicysta, manager. Przez prawie dwie dekady mieszkał zagranicą, głównie w Niemczech. Publikował w rozgłośniach radiowych i prasie w Polsce, Niemczech, Holandii, Szwajcarii i Kanadzie. Ukazało się pięć jego książek prozą (w tym jedna w j. niemieckim). Na emigracji prowadził kwartalnik kulturalno-społeczny „B1”, po powrocie do kraju, sopocką gazetę „Riviera”. Był prezesem Fundacji Energa i dyrektorem Biura Prasowego Energa S.A. Kierował również redakcją Programów Publicystycznych TVP3 Gdańsk.

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki