Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Park kulturowy w Gdańsku? "Chronienie terenów postoczniowych może zatrzymać ich rozwój"

Janusz Stanisław Lipiński
Janusz Stanisław Lipiński
Janusz Stanisław Lipiński
Z Januszem Stanisławem Lipińskim, prezesem Polskiego Stowarzyszenia Doradców Rynku Nieruchomości, rozmawia Jarosław Zalesiński.

Miasto Gdańsk przymierza się do objęcia terenów postoczniowych zapisami o parku kulturowym. Krok w dobrą stronę?
To zależy od tego, jakie są cele tego przedsięwzięcia. Rozumiem, że chodzi głównie o dwie rzeczy: ochronę stoczniowych dźwigów, charakterystycznych dla pejzażu Gdańska, oraz o ochronę pojedynczych budynków czy też zespołów budynków na terenie dawnej Stoczni Schichaua i Stoczni Cesarskiej.

Zatem czy dla tych dwóch celów trzeba powołać park kulturowy?
Te cele można także osiągnąć dzięki zapisom w planie miejscowym.

Jeden park kulturowy w Gdańsku już jednak mamy.
Tak, Park Kulturowy Fortyfikacji Miejskich "Twierdza Gdańsk". Jest on jednostką komunalną, finansowaną z budżetu miasta.

Z terenami postoczniowymi jest o tyle inaczej, że mają one swoich prywatnych właścicieli.
Co automatycznie tworzy pole pewnego konfliktu. Nie pojawił się on na przykład przy tworzeniu w Krakowie Parku Kulturowego Stare Miasto. Gdy spojrzeć na historię jego zakładania i praktykę późniejszego zarządzania, można stwierdzić, że to przedsięwzięcie miało sens, tak samo jak ma sens w przypadku Twierdzy Gdańsk.

A w przypadku terenów postoczniowych?
Nie jest to już takie oczywiste. Gdyby zostały tu wprowadzone zasady parku kulturowego, de facto zahamowałoby to rozwój urbanistyczny tych terenów. Po pierwsze, trzeba by zgodnie z planem ochrony parku kulturowego zmienić zapisy planu miejscowego.

A to zawsze trwa.
To jedno, a co więcej - doszłoby na pewno do konfliktów. Ci, którzy w ciągu ostatnich 15 lat kupowali te tereny i na nich inwestowali, robili to w nadziei, że powstanie tam nowa dzielnica Gdańska. Gdy zostanie przyjęty plan ochrony...

Nie wiadomo przecież jeszcze, jaki miałby on zakres.
Gdyby jednak poszedł on głęboko, jestem przekonany, że inwestorzy wystąpiliby o odszkodowania.

Powiedzieliby: chwileczkę, umawialiśmy się inaczej...

A teraz, skoro gmina chce mieć tu park kulturowy, mówimy OK, proszę bardzo, ale proszę nam wypłacić odszkodowania, bo nie będziemy tu mogli realizować tego, do czego zostaliśmy zaproszeni.

Choćby najgrubiej dałoby się oszacować skalę tych ewentualnych odszkodowań?
To niemożliwe, bo każdy właściciel miałby własne roszczenia. Ale możemy porozmawiać o konkretach. Na przykład dźwigi. Te, na których wszystkim najbardziej zależy, dźwigi Kone, należą dzisiaj do spółki Synergia, której właścicielem jest Agencja Rozwoju Przemysłu, czyli Skarb Państwa. Pytanie, czy trzeba powoływać park kulturowy, żeby Skarb Państwa te dźwigi ochronił? Takich pytań można by zresztą zadać wiele.

Najlepszy sposób ochrony dźwigów to dać im dalej pracować, tak długo, jak to tylko możliwe

Skarb Państwa mógłby chyba dźwigi "skomunalizować", gdy już nie będą potrzebne w produkcji.
Najlepszy sposób ochrony dźwigów to dać im dalej pracować, tak długo, jak to tylko będzie możliwe technologicznie i ekonomicznie. Państwowy właściciel dźwigów Kone (i innych na terenie pochylni), Synergia 99, powinien usiąść do stołu z zarządem miasta Gdańska i razem mogliby ustalić plan ochrony dla tych wartościowych kulturowo elementów spuścizny stoczniowej, które warto zachować. Oba podmioty mają charakter publiczny i przy odrobinie dobrej woli nie musi ta ochrona oznaczać konieczności wielkich wydatków finansowych. Wymaga to tylko dobrego pomysłu i właściwego zarządzania. Merytorycznie mogłoby tym dwóm podmiotom publicznym pomóc np. Muzeum Morskie, które kiedyś wyrażało już zainteresowanie opieką nad techniczną spuścizną stoczniową. Te trzy podmioty: miasto Gdańsk, Synergia 99 oraz Muzeum Morskie po opracowaniu i wdrożeniu planu ochrony mogłyby dalej pomyśleć (jeśli będzie taka uzasadniona potrzeba i w miarę jak na pochylniach wygaszana będzie produkcja) o założeniu na prawie dziesięciohektarowym terenie pochylni K3 nawet Parku Kulturowego "Miasto Żurawi". Ale podkreślę - kolejność powinna być następująca: najpierw porozumienie podmiotów publicznych, później plan ochrony i jego wdrożenie, i na końcu może powołanie parku kulturowego.

Dźwigi to jeszcze nie wszystko.

Jeśli chodzi o ochronę innych elementów na terenach prywatnych: najpierw trzeba przejrzeć zapisy ochronne w planach miejscowych i jeśli będzie warto coś uzupełnić czy zmienić, to jest przecież procedura zmiany planu z uwzględnioną partycypacją społeczną. W ten sposób da się możliwość wykazania inicjatywą pro publico bono instytucjom publicznym do tego powołanym, bez robienia rewolucji i rujnowania rozwoju urbanistycznego Młodego Miasta, a także bez kolejnego utrudniania życia inwestorom, powiązanej z tym likwidacji miejsc pracy i prawdopodobnym roszczeniom odszkodowawczym.

Pozostawałyby jeszcze takie sprawy jak koszty konserwacji, utrzymania, bezpieczeństwa.
A to nie jest takie proste. Dźwig musi spełniać normy techniczne. W jego zasięgu można się poruszać tylko w określony sposób. Związane są z tym kwestie ubezpieczeń, odpowiedzialności i tak dalej.

Ale kiedyś dźwigi nie będą już wykorzystywane jako urządzenia techniczne.
To nie znaczy, że się je po prostu unieruchomi i zrobi z nich pomnik, który raz na 5 lat pomaluje się puszką farby antykorozyjnej. Utrzymanie takiego dźwigu kosztuje tyle, ile utrzymanie dużego obiektu budowlanego. A poza tym, co jest moim prywatnym zdaniem, wartość tego zespołu dźwigów polega na tym, że one poruszają się w krajobrazie, zmieniają swoje położenie. Nie zdajemy sobie sprawy z tego, że tak przyciągają one uwagę, bo codziennie wyglądają inaczej. Gdyby zostały zabetonowane w jednym miejscu i były stałym elementem krajobrazu, bardzo szybko by się znudziły - jak zresztą większość konstrukcji przemysłowych. Ilustracją mogą być nadwodne projekty w Hamburgu czy Londynie, gdzie trzy czy cztery biedne dźwigi stoją zakotwiczone w jednym miejscu i nikt tak naprawdę nie zwraca na nie uwagi.

Utrzymanie gdańskich stoczniowych dźwigów jako mobilnych konstrukcji to pewnie fikcja.

One mają swoje tory, długości ponad 200 metrów. W sumie zajmują teren o powierzchni kilku hektarów. Gdyby Skarb Państwa miał któregoś dnia przekazać ten teren miastu, dodając do tego np. pochylnie, to miasto Gdańsk musiałoby za to wszystko finansowo odpowiadać, tak jak dzisiaj odpowiada za Park Kulturowy "Twierdza Gdańsk".

To da się oszacować?
Byłyby to sumy idące w miliony złotych. Można oczywiście próbować ściągać je choćby ze źródeł europejskich, ale robi się z tego duże przedsięwzięcie. No i, powtórzę, na dzień dobry trzeba by wypłacić odszkodowania tym, którzy nie mogliby zrealizować swoich zaplanowanych przedsięwzięć.

Niech Pan wreszcie powie, ile to.
Na pewno jednoroczny budżet Gdańska by tego nie uniósł. Po drugie, miasto straciłoby teren rozwojowy i stałe źródło dochodów. Póki te tereny pozostają w rękach prywatnych, są źródłem podatków.

Nie twórzmy parku kulturowego?

"Park kulturowy" rozumiem jako pewną figurę stylistyczną czy metaforę. Ma on być narzędziem prawnym, służącym ochronie wartościowych elementów, które zdaniem wielu gdańszczan powinny zostać zachowane.

Procedura uchwalania parku kulturowego przewiduje etap konsultacji z organizacjami społecznymi i także z użytkownikami czy właścicielami takiego terenu. Może na tym etapie konsultacji otworzyłoby się pole dla racjonalnego kompromisu?
Za bardzo takiego pola kompromisu nie widzę. Albo park kulturowy jest, albo go nie ma. Albo budujemy miasto, albo - grubo to upraszczając - zakładamy skansen.

Niech mi Pan nie mówi, że obowiązujący dla tych terenów plan wystarczająco chroni to, co powinno być zachowane.

Oczywiście, możemy dyskutować, czy w 2004 roku, kiedy miasto uchwalało ten plan, miało właściwe czy niewłaściwe opracowania konserwatorskie, czy ochroniło wystarczającą liczbę budynków czy nie. Ale to dyskusja historyczna. Zresztą ówczesna dyskusja grzała się do czerwoności, bardziej niż dzisiaj. Dzisiaj wracamy do niej, ponieważ właściciele tych terenów zaczęli po prostu realizować to, co zostało w 2004 roku zapisane w planie miejscowym.

Dopiero dzisiaj widzimy skutki.
I mamy pretensje do właścicieli terenów o to, że wykonują to, co gmina sama zapisała w planie miejscowym. Jeżeli ktoś uważa, że dzieją się rzeczy niedobre, powinien mieć pretensje do autorów planu miejscowego i do gminy, która go przyjęła.

Poproszę o konstruktywną pointę. Przecież nie możemy zostawić spraw tak, jak teraz są.
Moim zdaniem, utrata tych gruntów jako terenów inwestycyjnych byłaby jednym z poważniejszych błędów Gdańska i całej metropolii. Wszyscy, którzy występują o park kulturowy, najpierw powinni przeczytać zapisy planu miejscowego. Być może niektóre z tych zapisów warto skorygować i lepiej ukierunkować. Byłoby to skuteczniejsze niż idea parku kulturowego. Zamiast tworzyć skansen, lepiej korygować plan miejscowy. To byłby właściwszy sposób realnego uchronienia wartości kulturowych na tych terenach.

Napisz do autora wywiadu: [email protected]

Możesz wiedzieć więcej! Zarejestruj się i czytaj wybrane artykuły Dziennika Bałtyckiego www.dziennikbaltycki.pl/piano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki