MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Pan zagra człowieka

Ryszarda Wojciechowska
Nigdy nie dał żadnej pożywki do skandali.  Skupiał się na roli i na tym, żeby ją jak najlepiej zagrać
Nigdy nie dał żadnej pożywki do skandali. Skupiał się na roli i na tym, żeby ją jak najlepiej zagrać Maciej Jeziorek
Był wybitnym aktorem i mógł odcinać kupony od własnej wielkości. Gdyby tylko chciał. Ale nie chciał. Sam skazał się na pewien margines życia, nie grywając w serialach, nie występując w reklamach. A zdziwionym, że tak można, z uśmiechem odpowiadał: - To mój wybór. Dlatego nie boli. Sylwetka Zbigniewa Zapasiewicza (1934-2009).

Zbigniew Zapasiewicz konsekwentnie unikał życia celebryty. Nawet nie używał takich słów. Drażniło go też pojęcie... gwiazda.

- Nie ma takiego zawodu jak gwiazda. Więc nie wiem, czemu to spotkanie nazwano spotkaniem z gwiazdami, a nie z aktorami - mówił przed dwoma laty na Festiwalu Dwa Teatry w Sopocie.
Nie przymilał się. Nie udawał. Bywał sarkastyczny i złośliwy czasami.

Świetny rozmówca, ale postrach dziennikarzy. Bo nie tolerował głupoty, infantylizmu i braku przygotowania. Nie lubił odpowiadać na te same, od lat zadawane, pytania. Zżymał się głośno, słysząc po raz kolejny - czy jako nastolatek chciał już być aktorem? Mówił wtedy ostro: - od ponad 40 lat do znudzenia odpowiadam na to. Więc może wystarczy?

Ci, którzy go wspominają, zgodnie potwierdzają, że nie pasował do dzisiejszych czasów. Chował się za swoimi rolami, najchętniej teatralnymi. Był jednym z ostatnich kochających teatr naprawdę. Lubił powtarzać maksymę swojego profesora Jacka Woszczerowicza: "Jeśli nie ma mnie w teatrze, to znaczy, że umarłem".

Zbigniewa Zapasiewicza już nie ma w teatrze. Zmarł.

***

W Trójmieście bywał dość często na festiwalach - sopockim teatralnym i gdyńskim filmowym.
Pamiętam, jak przed dwoma laty w Teatrze na Plaży tłumaczył licznie zgromadzonej widowni:
- Wszystko, co się wokół nas dzieje, jest teatrem. Sejm, lekcja w szkole, a nawet to spotkanie. Ciągle uprawiamy teatr.

Z lekkim sarkazmem mówił wtedy, że pracuje od 51 lat i w tym czasie dostał 74 nagrody.
- Czyli wypada półtora nagrody na rok. Ale to nie ma żadnego znaczenia. Nikt o tym nie pamięta. To tylko zostaje w dokumentacji.

Tłumaczył swój dystans do popularności. Bo o aktorze ma świadczyć jego dzieło, a nie to, co zrobił albo co powiedział o sobie w prasie. Żartował, że w filmie nie udało mu się uciec od roli inteligenta. I nawet kiedy zagrał Cygana w "Ostatnim takim trio", to jedna z recenzentek napisała "Docent przebrany za Cygana".

Lubił oddzielać życie od sceny. I powtarzać: - Mój wuj Kreczmar mawiał, że życie jest zjawiskiem bardzo serio. Więc można je traktować z dystansem. Natomiast teatr to instytucja nie serio, więc trzeba go traktować potwornie poważnie. Ponieważ jest z założenia grą, to znaczy, że trzeba go traktować z przesadną odpowiedzialnością. Co nie znaczy, że bez poczucia humoru.
Tę prawdę o życiu i teatrze przekazywał swoim studentom.
Spod jego ręki wyszli między innymi tacy aktorzy, jak Michał Żebrowski i Piotr Adamczyk.
Kiedy przed paroma laty, podczas rozmowy z Adamczykiem zachwycałam się tym, że miał okazję uczyć się aktorstwa w londyńskiej szkole, w której wykładał między innymi Jeremy Irons, młody aktor odpowiedział mi z lekkim uśmiechem:

- Co tam Jeremy Irons. Ja miałem zajęcia ze Zbigniewem Zapasiewiczem. W jego głosie słyszałam wtedy prawdziwą nutę uczniowskiego uwielbienia.

Zapasiewicz miał swój sposób prowadzenia zajęć. Nie przechodził ze studentami na ty. Nie chodził z nimi na piwo. Ale i tak był przez nich lubiany i przede wszystkim podziwiany.

Kiedy przy okazji premiery filmu "Persona non grata" miałam okazję rozmawiać ze Zbigniewem Zapasiewiczem o jego roli w tym filmie (a zagrał dyplomatę, któremu umiera żona), powiedział mi wtedy:

- Aktor to człowiek, który przy konstruowaniu roli odwołuje się do tego, co sam przeżył albo zaobserwował u innych. Nie przedstawia ideologii, tylko los pojedynczego człowieka. Ja odwołałem się do moich doświadczeń. Znalazłem wiele podobieństw między mną a swoim bohaterem. Kontakt z dyplomatą nie był mi jednak potrzebny. Bo czego bym się dowiedział od niego? Jak się nosi chusteczkę? Często podobne pytania zadają mi studenci. I wtedy ja im odpowiadam: - A jeżeli trzeba zagrać profesora uniwersytetu, który podczas okupacji jest dorożkarzem, to kogo pan zagra? Profesora czy dorożkarza? Pan zagra człowieka.

Podobnie mówił przy okazji innego filmu Zanussiego "Życie jako śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową" (tu zagrał doktora umierającego na raka). Na pytanie o to, jak konstruował tę postać, odparł, że rolą aktora jest takie granie, aby widz zamarł. Ale żeby zagrać umierającego, nie trzeba mieć wielkich obserwacji szpitalnych. Jego obserwacje w tym względzie nie były duże - jak tłumaczył.

- Raz leżałem w szpitalu po zawale serca. I raz przeleżałem w szpitalnym łóżku na filmie "Ocalenie".

***

W teatrze stworzył setki ról. Zagrał w 70 filmach.

Użyczył swojej twarzy wielu historycznym postaciom. Grał Napoleona Bonaparte, króla Jana Kazimierza, Piłata, Paganiniego, Józefa Piłsudskiego, a nawet Józefa Wissarionowicza Stalina.
Stwierdził kiedyś, że może w filmie nie grywał często, ale filmy z jego udziałem miały duży oddźwięk.
To prawda.
W polskim kinie już na zawsze z widzem zostanie jego docent Szelestowski z "Barw ochronnych". Taki współczesny Mefisto - jak określił tę rolę reżyser "Barw" Krzysztof Zanussi. Z widzami zostanie też rola docenta w "Za ścianą", dziennikarza Michałowskiego w "Bez znieczulenia" w reżyserii Andrzeja Wajdy, doktora Lewena w "Matce królów" Janusza Zaorskiego czy doktora Berga w "Życiu jako śmiertelnej chorobie przenoszonej drogą płciową", za którą Zapasiewicz zebrał najwięcej nagród.

Aktor konsekwentnie strzegł życia prywatnego. Nie uchylał rąbka prywatności w żadnym wywiadzie. Mimo pewnego chłodu i dystansu, bywał jednak emocjonalny.
Jerzego Stuhra wzruszenie złapało za gardło, kiedy zobaczył, jak Zbigniew Zapasiewicz rozpłakał się na jego filmie "Duże zwierzę".

Te łzy Zapasiewicza były dla Stuhra największą nagrodą i najlepszą recenzją.

***

Inny reżyser - Janusz Zaorski, kiedy go pytam o Zapasiewicza, mówi najpierw tylko: po trzykroć żal i wielka pustka.

On sam obsadzał aktora dwukrotnie: raz w "Matce Królów" i po raz drugi w "Barytonie".
Dla Zaorskiego odszedł gigant sceny. Człowiek, po którym będzie już zawsze puste miejsce. Tak jak po Tadeuszu Łomnickim i po Gustawie Holoubku.

- Zbyszek uosabiał polskiego inteligenta. Takiego bohatera, którego teraz brakuje mi w polskim filmie. Dzisiaj większość polskich twórców fascynuje się politykami, nowobogackimi, szujami i krętaczami. A inteligent w polskim filmie nie istnieje. Zapasiewicz był tym, który jeszcze takiego bohatera mógł zagrać. Dlatego jego śmierć symbolizuje odejście lidera pewnej formacji myślowej i kulturowej - śmierć polskiego inteligenta - mówi Zaorski.

Jego zdaniem, Zbigniewa Zapasiewicza wyróżniała osobowość.

- Tego nie można się nauczyć w żadnej akademii teatralnej. Osobowość się, proszę pani, ma albo nie ma. Gdyby Zbyszek wybrał sobie inny zawód, też byłby w nim przede wszystkim osobowością.
Kiedy wspominamy "Matkę Królów", słyszę od reżysera, że tylko aktor tej rangi co Zbyszek mógł być przeciwwagą dla wybitnej kreacji Magdy Teresy Wójcik.
- Naprzeciwko siebie stanęło wtedy dwoje wspaniałych artystów. Ale nie zawsze na planie filmowym było ze Zbyszkiem łatwo - wspomina dalej reżyser. - Jeśli był do czegoś przekonany, praca szła gładko. Ale przy "Barytonie" piętrzyły się trudności. Główny bohater grany przez Zbyszka był przecież strasznym megalomanem. A Zbyszek nie miał w sobie ani cienia megalomanii. Nie miał tych artystowskich póz, którymi się karmi świat opery. Jemu to wszystko było obce. Więc opornie poddawał się moim wskazówkom. Rozumiał, że tak trzeba. Ale kiczowatość tej postaci mierziła go mocno. Spieraliśmy się. Chciałem, żeby on zagrał jeszcze większego kabotyna.

Ale Zbyszek nigdy kabotynem nie był. Tym różnił się od większości dzisiejszych tak zwanych gwiazd, niezwykle rozkapryszonych, z olbrzymimi pretensjami do świata i ludzi. Ale i tak "Baryton" mu dobrze wyszedł.

Dla Zaorskiego pod jeszcze jednym względem Zapasiewicz był wyjątkowy. Nigdy nie dał żadnej pożywki do skandali. Kolorowe pisemka się o nim nie rozpisywały. Potrafił w pewnym sensie to zainteresowanie sobą trzymać na krótkiej smyczy. On skupiał się, po prostu, na roli i na tym, żeby ją jak najlepiej zagrać.

***

Zapasiewicz najczęściej jednak grywał u Krzysztofa Zanussiego. Pracowali razem przy ponad dziesięciu filmach. Reżyser stwierdził nawet, że bohatera filmu "Persona non grata" stworzył specjalnie dla Zbyszka. Dlatego wiadomość o śmierci swojego ulubionego aktora i przyjaciela przyjął z ogromnym bólem. Niedawno skończyli razem zdjęcia do filmu "Rewizyta", w którym Zbigniew Zapasiewicz znów zagrał docenta z "Barw ochronnych". Ta rola stała się więc w pewnym sensie jego zawodową klamrą.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki